Bridget Jones powraca! W zalewie słabych sequelów robionych tylko dla profitów, “W pogoni za rozumem”, kontynuacja perypetii sympatycznej Angielki, jest jak wiosenne tchnienie wiatru w zimie. Może to opowieść trochę zbyt swawolna i naiwna, ale niezwykle zabawna i często trafnie charakteryzująca kobiece i męskie przywary.
Wyjdziesz za mnie?
[Beeban Kidron „Bridget Jones: W pogoni za rozumem” - recenzja]
Bridget Jones powraca! W zalewie słabych sequelów robionych tylko dla profitów, “W pogoni za rozumem”, kontynuacja perypetii sympatycznej Angielki, jest jak wiosenne tchnienie wiatru w zimie. Może to opowieść trochę zbyt swawolna i naiwna, ale niezwykle zabawna i często trafnie charakteryzująca kobiece i męskie przywary.
Beeban Kidron
‹Bridget Jones: W pogoni za rozumem›
Bridget to postać oryginalna jak na obecne standardy filmowe. Przywykliśmy do oglądania na ekranie zgrabnych i atrakcyjnych kobiet, stanowiących przykład feministycznej siły. Żadnej ślamazarności, kompleksów i chęci posiadania męskiej podpory. Tymczasem, okazuje się, że pulchna i nieporadna Bridget ma coś innego, co potrafi przyciągnąć widzów. Jest zabawna i sympatyczna w swoich wątpliwościach uczuciowych, a ponadto stała się już symbolem kobiety prawdziwej. Nie oznacza to, że wszystkie kobiety to naiwne, goniące za ślubnym kobiercem stworzenia. Niewątpliwie jednak, każda z nich ma wady, z którymi wcale nie staje się gorsza. W jednej ze scen filmu Bridget mówi Markowi Darcy’emu, że nikt nie jest ideałem. Truizm, ale jaki ważny w dzisiejszych czasach.
Podobne myśli sączą się widzowi do ucha, jakby przypadkiem, po cichu, ale trafiając w sedno. Głośno za to słyszymy brzmiące czasem wesoło, czasem melancholijnie tony nowej historii panny Jones, skupiającej się na uczuciowych wzlotach i upadkach w związku z Markiem Darcym, układających się w fabularną sinusoidę. Dużo tu typowego brytyjskiego humoru, przeplatanego z aurą romantycznej niepewności.
Druga część rozpoczyna się kilka tygodni po “Dzienniku...”. Umysł Bridget zapełniony jest absolutnym, według niej, ideałem, Markiem Darcym, który mimo swojej powściągliwości okazuje się “bogiem seksu”, no a cały czas pozostaje “obrońcą praw człowieka” (z czego Bridget jest oczywiście bardzo dumna). W dodatku jest przystojny i lojalny. Jednak podobne wyobrażenia nie potrafią przetrwać w głowie bohaterki zbyt długo. Zakompleksiona Bridget wszędzie węszy zdradę, zastanawiając się, czy Mark wreszcie się oświadczy. Jej nieustanna podejrzliwość mogłaby irytować, gdyby nie koncertowa kreacja Renee Zellweger. Panna Jones w jej wykonaniu to tak ciepła i miła osóbka, wciąż poszukująca idealnego modelu szczęśliwego życia, że nie sposób jej nie lubić. Zellweger gra z werwą i autoironią. Podobny poziom aktorski prezentują inne gwiazdy w obsadzie. Colin Firth jako chłodny, introwertyczny prawnik, Mark Darcy, doskonale wpasował się w graną postać. Fielding pożyczyła sobie postać pana Darcy’ego z powieści “Duma i uprzedzenie” Jane Austen, a Colin Firth podąża tym tropem, czerpiąc wiele ze swojej roli w adaptacji austenowskiej klasyki, nakręconej dla BBC. Przekonuje widzów jako stereotypowy Brytyjczyk, ale także jako gotowy na wszelkie poświęcenia zakochany mężczyzna. Niewątpliwie, jego rola to niemały atut dla żeńskiej części publiczności. Druga gwiazda angielskiego kina, Hugh Grant, został w tej części zepchnięty na drugi plan, choć wyraźnie zapada w pamięć swoim stylem gry, który można nazwać: “Szczególnie mi się nie chce, ale mogę dla Was wystąpić”.
Kwintesencją “W pogoni za rozumem” okazuje się w większości humor słowny, czasem sytuacyjny, jak również studium relacji damko-męskich ukazanych z lekkim przymrużeniem oka. Bawi nas, kiedy Bridget strzela gafę na uroczystej gali, wpada w trans po grzybkach halucynogennych, uczy więźniarki w Tajlandii śpiewać przebój Madonny ”Like a Virgin”, czy biegnie w miłosnym upojeniu po łące. Właśnie w tych dwóch scenach czuć element pastiszu, w ogóle nie pojawiający się w części pierwszej. Pastisz dodaje tylko fabule charakterystycznego rysu i, na szczęście, jest aplikowany w niewielkich dawkach. O ile wymienianie często mocno nietypowych przygód Bridget może być po prostu głupią kompilacją, to w filmie wszystkie elementy są doskonale wyważone, tworząc sympatyczną, spójną całość. Gdyby nie wyczucie Beeban Kidron, mogłoby dojść do powstania autoparodii, a co za tym idzie, zniszczenia mitu Bridget Jones.
Film Kidron ma bardzo współczesny wydźwięk. Nieporadna bohaterka wzbudza sympatię, bo szuka tego, czego każdy człowiek potrzebuje. Bridget pragnie akceptacji i miłości, także stabilizacji życiowej. Jej pogoń za małżeństwem nie wypływa z zakorzenionego w niej szablonu obyczajowego, a z potrzeby bycia kochanym i rozumianym. Brzmi to może znów jak truizm, warto jednak zauważyć, że obecnie często o takich truizmach zapominamy. Samotność stała się jedną z najniebezpieczniejszych chorób naszych czasów. Boimy się jej, ale często sami wmawiamy sobie, że nie potrzebujemy towarzystwa innych ludzi. W dążeniach do szczęścia nasza bohaterka staje się jeszcze sympatyczniejsza, bo zaczynamy rozumieć motywy jej zachowania, często tak niepoważnego.
Film w formie komediowej szydzi też nieco z typowych relacji damsko-męskich i różnic w rozumieniu uczuć. Oferuje też ogromną dozę romantyczności, która jednak nie przeobraża się w nieznośnie landrynkową laurkę. Reżyserka wyraźnie ucieka od bajkowości i standardowych rozwiązań fabularnych. Chce nas wzruszyć i rozśmieszyć, ale nie zniesmaczyć. W związku z tym szkoda, że w niektórych scenach wyolbrzymia naiwność Bridget.
Cały ten komediowy melanż okraszony jest doskonałym soundtrackiem, wpasowanym z prawdziwą precyzją w kolejne sceny. Nie ma tu wielu “pościelówek”, a te które są, budują tylko nastrój. Ponadto, akcja tocząca się w różnych sceneriach nie rozpada się w zbiór odseparowanych scen, choć każda z nich indywidualnie robi dobre wrażenie. “W pogoni za rozumem” zrealizowane jest w trochę innej atmosferze niż “Dziennik...”. Dzięki temu, film jest odrębną produkcją, nie utopioną wśród innych przeciętnych sequelów. Optymistyczny klimat, pazur ironii i zmodyfikowane podejście aktorów wynika także ze zmian w życiu Bridget, która zdobyła to, czego chciała w pierwszej części, i której cele zdążyły ewaluować. Widać twórcy zrozumieli, że w celu nakręcenia dobrej kontynuacji, trzeba odejść nieco od pierwowzoru, a co najważniejsze mieć nadal coś do powiedzenia.
Zaskoczył mnie fakt, że “Bridget Jones...” zdołała wyplenić ze mnie wrodzony sceptycyzm. Przekornie wobec mojej złośliwości zobaczyłam film będący miłą, inteligentną rozrywką, wypełnioną świeżym spojrzeniem na schemat tzw. komedii romantycznej. Tak naprawdę, nowej Bridget wcale nie uważam za komedię romantyczną, a za interesującą krzyżówkę różnego rodzaju komedii i filmu obyczajowego. Przyznaję, tak przyznaję - z przyjemnością poznałam dalszy ciąg historii oryginalnej Angielki i także czekałam, czy Mark Darcy wreszcie wypowie magiczne dla naszej bohaterki pytanie: “Wyjdziesz za mnie?”