Film to trudne tworzywo do formowania przekazu niepospolitych treści. Przy opisywaniu przeciętności szarego świata, który funkcjonuje gdzieś obok hollywoodzkiego blichtru, łatwo o patos i przesadę. Niels Mueller w “Zabić prezydenta” odszedł od tradycyjnego przedstawienia filmowej historii, czyniąc ze swojego obrazu surowy, anty-rozrywkowy pamflet.
Szare ziarnko piasku
[Niels Mueller „Zabić prezydenta” - recenzja]
Film to trudne tworzywo do formowania przekazu niepospolitych treści. Przy opisywaniu przeciętności szarego świata, który funkcjonuje gdzieś obok hollywoodzkiego blichtru, łatwo o patos i przesadę. Niels Mueller w “Zabić prezydenta” odszedł od tradycyjnego przedstawienia filmowej historii, czyniąc ze swojego obrazu surowy, anty-rozrywkowy pamflet.
Niels Mueller
‹Zabić prezydenta›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Zabić prezydenta |
Tytuł oryginalny | The Assassination of Richard Nixon |
Dystrybutor | Monolith |
Data premiery | 19 maja 2005 |
Reżyseria | Niels Mueller |
Zdjęcia | Emmanuel Lubezki |
Scenariusz | Niels Mueller, Kevin Kennedy |
Obsada | Sean Penn, Naomi Watts, Don Cheadle, Jack Thompson, Brad Henke, Jared Dorrance, Nick Searcy, Jenna Milton, Mariah Massa, Teresa Anne Volgenau, Melissa Saltzman, Mykelti Williamson, Michael Wincott |
Muzyka | Steven M. Stern |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | Meksyk, USA |
Czas trwania | 95 min |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Film rzadko staje się trudną w odbiorze, odzwierciedlającą frustracje jednostki, ponurą krytyką pozycji przeciętnego człowieka w świecie. Debiutant Mueller w “Zabić prezydenta” skoncentrował się na wielu aktualnych tematach, których jednak nie zdołał sukcesywnie rozwinąć. Aby zintensyfikować wrażenie presji społecznej i beznadziejności, w jaką popada główny bohater, reżyser przedstawia widzowi obraz o ciężkim rytmie. Wykorzystuje coś zupełnie nowego w narracji filmowej: snuje w spokojnym tempie opowieść o nieudaczniku, jednocześnie budując atmosferę niepokoju i rezygnując z nagłego zwrotu nawet w dramatycznym finale. Porzuca wprowadzenie do konstrukcji filmu pożądanego katharsis. Najwyraźniej jedyną (jego zdaniem) drogą zmuszenia odbiorców do zatrzymania się na chwilę przy poruszanych w “Zabić prezydenta” problemach jest użycie przytłaczającej i jednostajnej tonacji opowiadania. Podobna koncepcja miała szansę sprawdzić się, bo film Muellera nie pozostawia obojętnym i hipnotyzuje rolą Seana Penna, ale jednocześnie szansa ta nie została w filmie wykorzystana z powodu niedopracowanej motywacji bohatera. Film, zamiast skupić się na jednym z wielu negatywnych zjawisk obecnych w życiu społeczeństw kiedyś i teraz, przypomina o tak wielu z nich, że jego przesłanie rozmywa się i przekształca w zamazaną plamę. W rezultacie największą siłą opowieści o jednostce staje się jej przerażająca aktualność.
“Zabić prezydenta”, którego niefortunny tytuł sugeruje raczej thriller polityczny, okazuje się być przeszywającym dramatem społecznym. Łatwo zauważyć, że posiada on również ambicję bycia dramatem psychologicznym, jednak psychika bohatera, Sama Bicke’ego, wydaje się być zbyt skomplikowana nawet dla samych twórców, przez co wiarygodność jego zachowań nie jest całkowita.
Zniszczony swoją uczciwością, nijakością, poniżony przez destrukcyjny system i uprzedzenia popada w stan desperacji, a nawet w obłęd. Tymczasem Mueller chciał chyba, aby widzowie odebrali Sama jako człowieka zrównoważonego, jednak sfrustrowanego do granic możliwości.
Najłatwiejszym wyjaśnieniem postępowania bohatera jest jego szaleństwo, ale nie pasuje ono do ogólnej budowy filmu i drogi narracyjnej obranej przez reżysera. Oczywiście nadal wartym uwagi jest powód szaleństwa Bicke’a, czyli pośrednia krytyka wielkiego mechanizmu, który tworzą ludzie.
Na początku historii, opowiedzianej w formie retrospekcji, słyszymy sformułowaną tezę scenariusza. Człowiek to drobina, ziarnko piasku, niewiele znaczące dla masy. Zaprezentowanie głównego problemu poruszanego przez Muellera bezpośrednio prowadzi wprost do dezorientacji, kiedy istotnym czynnikiem fabuły staje się strach przed samotnością i odrzuceniem, życie pod presją porażki, niedostępność tzw. American Dream, wiara w uczciwość i ideały jako krok ku klęsce. Wszystkie te składniki oczywiście składają się na codzienność Sama, ale sugestia, że oto reżyser zabrał się za napiętnowanie systemu od strony politycznej okazuje się fałszywa. “Zabić prezydenta” to opowieść o jednostce, której nieudolność ulega transformacji w chęć zademonstrowania swojej wartości w postaci szaleńczego pomysłu zamachu na prezydenta. Pojawia się myśl kondensująca problemy bohatera: człowiek pragnie wybicia się choćby w swoim środowisku i jest gotów przekroczyć granice, aby zwrócić na siebie uwagę. Bicke chciał zawęzić własne marzenia do klasycznego modelu szczęścia - rodziny i satysfakcjonującej pracy. Kolejne porażki wykształciły w nim jednak żądzę zemsty na najwyższej władzy za zrujnowane życie. Nie dlatego, że Sam uważa Nixona za powód swoich nieszczęść, ale ponieważ nie ma już celu życia i nie zna sposobu na odbicie się od dna. Dlatego jego nienawiść ogniskuje się w osobie prezydenta, rządzącego narodem, a więc pośrednio skierowana jest przeciwko samemu społeczeństwu, którego Sam jest częścią.
Bohater filmu czuł się bardzo niewyraźnie.
Mueller wykłada racje swojej historii (opartej zresztą na faktach) w sposób przemyślany, choć nie do końca skonkretyzowany. Zastosowany monotonny rytm opowieści odzwierciedla beznadziejność smętnej egzystencji bohatera, jednocześnie brak wyraźnych akcentów narracyjnych czy zaznaczonego punktu kulminacyjnego, nuży ciężką atmosferą. Ponadto, przeistoczenie się nieśmiałego idealisty Samuela Bicke’a w niezrównoważonego psychicznie zamachowca tworzy dystans między dramatem bohatera a widzem. Zwyczajność Sama wydaje się być łącznikiem z odbiorcą w pierwszej połowie filmu. W drugiej trudno o empatię, bo choć rozumiemy, co doprowadziło go do stanu emocjonalnej ruiny, to odsuwamy się od człowieka zdolnego do zabójstwa.
Niezależnie od spostrzeżeń dotyczących motywacji bohatera czy zabiegów reżyserskich należy odnotować niesamowicie prawdziwą i przenikliwą kreację Seana Penna. Laureat Oscara miał tu wyjątkowo trudne zadanie zatrzymania przez cały seans uwagi widza na postaci nijakiej. Podkreśla swój kunszt aktorski, używając niepewnego cedzenia słów lub mało znaczących gestów do opowiedzenia historii mentalnego upadku. Przy okazji obala schemat, że wielkie role to zazwyczaj role wyjątków i geniuszy, co próbuje często udowadniać Akademia Filmowa. Grę Penna równoważy w filmie oszczędna, ale wnosząca odrobinę świeżości w zatęchłą rzeczywistość filmową Naomi Watts, która stworzyła już zapadający w pamięć duet z Pennem w “21 gramów”.
“Zabić prezydenta” przynosi prawdy obowiązujące dziś i jutro, może dlatego brzmią one tak pesymistycznie. Jednak cały ten spektakl psychologiczno-społecznej degradacji gaśnie przy cichych kadrach finałowych. Zapomnienie pochłania każdego, niezależnie od aspiracji danej jednostki. Ostatni fragment okazuje się bardziej przytłaczający niż cały film przedstawiony chłodnymi zdjęciami, wypełniającymi opowieść aurą klaustrofobii.
Mueller porusza kwestie hołdowania ideałom w pozbawionym zasad świecie i wprowadza nawiązania do ataku terrorystycznego z 11 września, wątek wpisany do fabuły przez przewrotną historię. Mimo poruszenia tylu elementów, reżyser ponownie wraca do początkowej tezy, którą w pewnym sensie porzuca w trakcie filmu. Przedstawia człowieka jako marionetkę w rękach Wielkiego Spektatora, z tym że nie jest to Bóg, a system społeczny. Budując opowieść w oparciu o tak wielkie bogactwo treści, Mueller popadł w anty-filmową fobię, odchodząc od tradycji X muzy, ale nie umiejąc znaleźć własnych ścieżek. Snując opowieść monotonnie i odsuwając bohatera od widza nie wkracza na wyższy stopień dramatu, a wywołuje żal nie do końca wykorzystanej szansy.