To już trzecia wrześniowa edycja Esensja ogląda, a w niej trzy krótkie recenzje.
Esensja ogląda: Wrzesień 2017 (3)
[ - recenzja]
To już trzecia wrześniowa edycja Esensja ogląda, a w niej trzy krótkie recenzje.
2:22(2017, reż. Paul Currie)
Wbrew metkom na niektórych „wiodących” portalach nie jest to zwyczajny thriller, a mieszanka sf i fantasy, obleczona w coś w rodzaju dramatu łączonego z romansem i thrillerem, i to takim, w którym bohater nie tyle musi gdzieś biegać z bronią, ile siedzi na tyłku głowiąc się nad rozwiązaniem skomplikowanej zagadki. To pomieszanie gatunkowe i błędna klasyfikacja spowodowały najwyraźniej tyle nieporozumień, że film cieszy się niezbyt dobrą opinią. A szkoda, bo historia warta jest uwagi.
Rzutki i zazwyczaj nieomylny kontroler ruchu lotniczego niespodziewanie niemal doprowadza do zderzenia dwóch samolotów, w związku z czym zostaje posłany na przymusowy, miesięczny urlop. Mając sporo wolnego czasu zaczyna stopniowo zauważać powtarzalność – i zarazem nieuchronność – pewnych zjawisk (kapiąca kropla, martwy owad, stłuczka na ulicy, spięcia na Central Station, i to zawsze o 14:22). To przeświadczenie życia w swego rodzaju pętli zaczyna być obsesją bohatera, coraz mocniej go trawiącą i prowadzącą do wybuchowych sytuacji, tym bardziej skomplikowanych, że w międzyczasie wszedł w romans z pasażerką jednego z feralnych samolotów. Coś jednak jest na rzeczy, bo skrupulatnie notowane zjawiska nie są wyłącznie wymysłem bohatera – one faktycznie mają miejsce. Tajemnicza intryga, rzeczywiście ciekawiąca swoją finezyjną konstrukcją, niepostrzeżenie prowadzi widza do finałowej, nieco – niestety – wydumanej konkluzji, w dodatku opartej na średnio jasnych podstawach. Niezbyt fortunny finał, nawet jeśli nie koronuje w odpowiedni sposób elegancko zbudowanej historii, nie jest w stanie zepsuć pozytywnego wrażenia, jakie wywołuje seans. Film bowiem jest zrobiony nadzwyczaj kulturalnie i spokojnie, ze zdarzeniami podawanymi w sposób wyważony, z sympatycznymi, normalnymi bohaterami, a przede wszystkim z cudownie klimatyczną, melancholijną muzyką Lisy Gerrard. Dzięki temu „2:22” przypomina w odbiorze liryczną suitę, w której większe znaczenie ma warstwa wizualna i uczuciowa niż sama treść.
Man Vs.(2015, reż. Adam Massey)
Zaskakująco przyjemny kanadyjski film na pograniczu mockumentary, tani, ze skromną realizacją i tak naprawdę oparty na grze jednego aktora, potrafiący jednak utrzymać uwagę, nawet jeśli pomysł wyjściowy nie obiecuje żadnych fajerwerków. Bohaterem jest surwiwalista, który postanowił wrócić na ekrany telewizorów z nową serią reality show o przeżyciu w głuszy. Na pięć dni daje się wysadzić w zupełnie odludnym rejonie Kanady i – wyposażony w kilka losowych przedmiotów – zaczyna nagrywać swoje poczynania, pokazując, jak poradzić sobie w spartańskich warunkach z rozpaleniem ognia, złapaniem na kolację zwierzęcia, oprawieniem mięsa czy jego zabezpieczeniem przed drapieżnikami. Wszystko idzie gładko do czasu, aż w okolicy spada z nieba coś, co wybija przecinkę w lesie i zabija ryby w jeziorze. Wkrótce wsiąka jeden z upolowanych królików, a bohater stwierdza ponad wszelką wątpliwość, że ktoś go obserwuje. I to bardzo uważnie. Zaczyna się nerwówka, zwłaszcza że zniknął również awaryjny telefon.
Opowieść rozwija się w dość nietypowy sposób, a finiszuje w sposób wręcz spektakularny. Co więcej – bodaj wszystkie wprowadzone do intrygi elementy mają swoje późniejsze zastosowanie, dzięki czemu nic tutaj nie wisi w próżni, i nic nie rozprasza niepotrzebnie uwagi. Nie da się jednak ukryć, że filmowi daleko jest do wybitności i należy go rozpatrywać wyłącznie jako sympatyczną, wieczorną rozrywkę, inteligentnie pogrywającą z paroma klasycznymi motywami horroru, sensacji i science fiction. Z ciekawostek – pierwowzorem bohatera był popularny kanadyjski surwiwalista Les Stroud, przy czym początek historii jest wręcz żywcem przeniesiony z jednego z odcinków jego dokumentalnego serialu „Survivorman”, zaś zdjęcia do filmu robił nasz krajan, Mirosław Baszak.
Viral(2016, reż. Henry Joost, Ariel Schulman)
Świetnie zrealizowany, przyjemnie kameralny film katastroficzny z mocnymi akcentami horroru, stworzony przez dwójkę reżyserów od „Paranormal Activity” 3 i 4. Na świecie pojawia się dziwny pasożyt, dający objawy grypy, ale z czasem przejmujący kontrolę nad człowiekiem i zmuszający go do zarażania innych poprzez kaszlnięcie w twarz krwią zawierającą drobne glisty, wyjątkowo ruchliwe i natychmiast próbujące wślizgnąć się w obojętny otwór ofiary. Wirus niby jest egzotyką, grasuje gdzieś w Chinach, ale niespodziewanie dopada przeciętną nastolatkę na amerykańskiej prowincji. Miasteczko zostaje odcięte sanitarnym kordonem, na wszystkich pada blady strach, jedynie młodzież nic sobie z tego nie robi, organizując imprezę. Która – co nietrudno zgadnąć – kończy się fatalnie. Odtąd bohaterka, będąca koleżanką zarażonej nastolatki, oraz jej starsza siostra, próbują przetrwać w domu, w którym nie ma ojca (pojechał odebrać z lotniska żonę, tyle że nim dojechał, lotnisko objęto kwarantanną, a wrócić też już nie zdołał), w lodówce są pustki, a wychodzić po prostu strach.
Historia jest skrojona w bardzo naturalny sposób, bez żadnych większych fajerwerków, z rozsądnie postępującymi, bardzo „zwyczajnymi” bohaterami, sprytnie też wplata w opowieść wątki znane z „Władców marionetek” Heinleina. Dzięki temu koncept zombie zostaje elegancko odświeżony, zwłaszcza że działanie pasożyta doczekuje się prostego, w miarę sensownego wytłumaczenia. Twórcy naturalnie nie ustrzegli się kilku logicznych wątpliwości (zarażona nastolatka ląduje w domu, a nie w szpitalnej izolatce, wojsko chwilami zachowuje się dziwnie), ale są one dość drobne i nie rzutują na finalną ocenę. Warto też zwrócić uwagę, że zdjęcia do tego filmu – ciepłe i dobrze naświetlone – robiła nasza rodaczka, Magdalena Górka.