Śmierć w McŚwiecie z sosem łagodnym [Isabel Coixet „Moje życie beze mnie” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Oglądanie w Polsce filmów z medycyną w tle jest bardzo dziwnym doświadczeniem. Kiedy oglądałem „Jego brata”, „Czas, który pozostał”, „Inwazję barbarzyńców” i ostatnio „Moje życie beze mnie”, z pierwszego planu mojej percepcji filmu nie schodził zachwyt nad jakością umierania w normalnych krajach. Zastanawiam się zawsze, jak to możliwe, że tam pacjent ma prawo do ujawniania własnych emocji, własnego lęku przed śmiercią i nie zostaje za to skarcony, a czasem wręcz personel medyczny okazuje mu współczucie. Nie jestem w stanie zrozumieć bohaterów, wczuć się w ich sytuację, bo nie ma płaszczyzny, na której mógłbym się z nimi identyfikować. Niezwykłe piękno opieki medycznej przysłania mi wszystkie inne wątki. Czy naprawdę istnieje gdzieś świat, w którym jako umierający pacjent mam prawo się skarżyć? To nieprawdopodobne… Na pewno mój obraz tych filmów jest skrzywiony, bo stanowią one dla mnie optymistyczną wizję świata, w którym umieranie może być intymnym i godnie przeżytym doświadczeniem. Aberracja kulturowa, ot co…
Śmierć w McŚwiecie z sosem łagodnym [Isabel Coixet „Moje życie beze mnie” - recenzja]Oglądanie w Polsce filmów z medycyną w tle jest bardzo dziwnym doświadczeniem. Kiedy oglądałem „Jego brata”, „Czas, który pozostał”, „Inwazję barbarzyńców” i ostatnio „Moje życie beze mnie”, z pierwszego planu mojej percepcji filmu nie schodził zachwyt nad jakością umierania w normalnych krajach. Zastanawiam się zawsze, jak to możliwe, że tam pacjent ma prawo do ujawniania własnych emocji, własnego lęku przed śmiercią i nie zostaje za to skarcony, a czasem wręcz personel medyczny okazuje mu współczucie. Nie jestem w stanie zrozumieć bohaterów, wczuć się w ich sytuację, bo nie ma płaszczyzny, na której mógłbym się z nimi identyfikować. Niezwykłe piękno opieki medycznej przysłania mi wszystkie inne wątki. Czy naprawdę istnieje gdzieś świat, w którym jako umierający pacjent mam prawo się skarżyć? To nieprawdopodobne… Na pewno mój obraz tych filmów jest skrzywiony, bo stanowią one dla mnie optymistyczną wizję świata, w którym umieranie może być intymnym i godnie przeżytym doświadczeniem. Aberracja kulturowa, ot co…
Isabel Coixet ‹Moje życie beze mnie›EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Moje życie beze mnie | Tytuł oryginalny | My Life Without Me | Dystrybutor | Vivarto | Data premiery | 4 maja 2007 | Reżyseria | Isabel Coixet | Zdjęcia | Jean-Claude Larrieu | Scenariusz | Isabel Coixet | Obsada | Sarah Polley, Amanda Plummer, Scott Speedman, Leonor Watling, Deborah Harry, Maria de Medeiros, Mark Ruffalo, Julian Richings, Sonja Bennett, Alfred Molina | Muzyka | Alfonso Vilallonga | Rok produkcji | 2003 | Kraj produkcji | Hiszpania, Kanada | Czas trwania | 106 min | WWW | Strona | Gatunek | dramat | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Isabel Coixet zupełnie przypadkowo natknęła się na zbiór opowiadań Nancy Kincaid zatytułowany „Pretending the Bed is a Raft”. Jak sama przyznaje, do tej pory nie bardzo garnęła się do adaptacji. Ostatnie opowiadanie, pod takim samym tytułem jak cały zbiorek, zwróciło jednak jej uwagę i już w trakcie czytania zobaczyła w nim pomysł na film. Ale przyznała też, że to bardziej ta przeczytana historia ożyła w niej własnym życiem, domagając się specjalnego potraktowania i wydobycia na zewnątrz w nieco zmienionej wersji. Reżyserka podeszła inaczej do głównej bohaterki. Chciała uczynić z niej, jak sama przyznaje, prawdziwą heroinę. W przeciwieństwie do literackiego pierwowzoru Anna (Sarah Polley) postanawia zatrzymać druzgocącą diagnozę lekarską dla samej siebie. Rezygnuje ze wsparcia najbliższych oraz, co bardziej istotne, odrzuca propozycję lekarza dotyczącą leczenia, które co prawda nie przyniosłoby wyleczenia, ale zmniejszyłoby cierpienie. Bohaterka filmu dowiaduje się, że za dwa miesiące umrze na raka. Podejmuje trudną decyzję. Kładąc na szali szczęście najbliższych w tych ostatnich wspólnych dniach oraz swoje własne odczucia i potrzebę wsparcia, wybiera dobro rodziny. Stara się ten czas, który jej pozostał, spędzić jak najlepiej. Chce jakby na zapas obdarować swoich bliskich tym wszystkim, czego nie będzie mogła im dać za kilka, kilkanaście lat. Nie jest jednak portretem świętej męczennicy. Jest młoda, ma 23 lata. Wyszła za mąż w wieku szesnastu lat za pierwszego chłopaka, w którym się zakochała, i szybko urodziła dwie córki. Nie zdążyła zakosztować uroków życia, zwłaszcza że i dzieciństwa nie miała najszczęśliwszego. Ojciec (Alfred Molina) siedzi w wiezieniu od lat, a z matką (Deborah Harry) bohaterka nie znajduje wspólnego języka. Mimo wszystko stara się nadrobić czas zarówno stracony, jak i ten, którego nie będzie miała. Jednym z jej niespełnionych marzeń jest rozkochanie kogoś w sobie bez pamięci. Przez przypadek (no, może i w życiu byłby to uroczy przypadek, w filmie – raczej mało wiarygodny deus ex machina) poznaje Lee (Mark Ruffalo), samotnego, zamkniętego w sobie mężczyznę, z którym nawiązuje romans. Zachowanie, zdawałoby się, nie fair wobec niego, jak i wobec męża (Scott Speedman), wiernego i oddanego partnera życiowego. Reżyserka jednak rozgrzesza swoją bohaterkę. Daje nam do zrozumienia, że Anna robi coś dobrego dla siebie i dla ludzi wokoło. Nie zapomina o najbliższych, starając się najlepiej, jak potrafi, zapewnić im przyszłość. Mając przed oczami zupełnie inną perspektywę, dostrzega głębszy wymiar życia i wobec tego ma prawo pozostać poza osądem. Być może musi spełnić własne marzenia, aby mieć siłę zajmować się rodziną w tym trudnym momencie. Postara się też zrekompensować mężowi swoją zdradę… Bohaterka znajduje się w granicznej sytuacji, ale jej los odzwierciedla jednocześnie los ogółu ludzkości. Bo przecież nieważne, kiedy się umiera: za dwa lata czy za dwadzieścia, czy o tym wiemy, czy nie. Anna, obserwująca siebie i społeczeństwo, którego jest integralną częścią, dochodzi do wniosku, że nasza kultura jest oszustwem. Doświadcza wyobcowania ze świata. W sytuacji, w której musi skonfrontować się ze śmiercią, pozostaje sama. Społeczeństwo, z wyjątkiem sympatycznego lekarza, nie zapewnia jej wsparcia. Nie wykształciło instytucji ani narzędzi do radzenia sobie z problemem śmierci. Chyba że za taką uznać kulturę konsumpcjonizmu, która w wirze używania pozwala się zatracić i zapomnieć. Ale Anny nie stać na te wszystkie zapewniające radosne życie rzeczy, które pokazują w telewizji. Ona mieszka w przyczepie i pęka jej serce, gdy słucha, jak jej dzieci nucą piosenki z reklam, obiecujące, że nie umrzemy i zawsze będziemy zdrowi, a jeżeli już, to pójdziemy do nieba, gdzie jest tak samo jak tutaj, tylko trochę lepiej. Jest w tym filmie sporo uproszczeń, z quasi-happy endem na czele. To uproszczenie bardziej światopoglądowe niż fabularne, tym bardziej jednak reżyserka umniejsza heroizm postawy bohaterki, forsując pewien typ zachowania. Coixet wycofała się z pokazania najtrudniejszych konsekwencji decyzji swojej bohaterki, która odchodzi z tego świata jak anioł, a nie człowiek z krwi i kości. To czyni film bardziej balladą o umieraniu, która przypomina złudną obietnicę z reklamy, że na końcu też wszystko będzie dobrze. Zwłaszcza że nie opiera tego przekonania ani na religii, ani na jakiejś własnej filozofii. To niweluje trochę zamysł, aby poprzez zwyczajną bohaterkę, której nie stać na drogie leczenie ani na uciechy życia codziennego, pokazać śmierć w szerszym, kulturowo-społecznym sensie. Ale też brakuje tutaj takiego sam na sam bohaterki ze śmiercią jako niepowtarzalnym doświadczeniem człowieka i jej reakcji na nie. Może w ten sposób objawia się idea reżyserki, aby pokazać wypieranie śmierci ze świadomości współczesnych ludzi? Jednak mimo wszystko pozostawia to mniejszy wydźwięk niż kosmiczna samotność, której doświadcza Romain, bohater „Czasu, który pozostał”, gdy siedzi na plaży pełnej ludzi i ma przed sobą niepojęte.
|