"Kochanice króla” to wbrew pozorom nie epicki, pełen namiętności i intryg film z historią Anglii w tle, ale prosta i mało ekscytująca opowieść, która mimo pięknych kostiumów i scenografii okazuje się przykładem kina przegadanego i emocjonalnie zimnego jak lód. Za to dla wielbicieli wdzięków oraz umiejętności Scarlett Johansson i Natalie Portman, obraz Justina Chadwicka to istna filmowa orgia.
Seks i władza
[Justin Chadwick „Kochanice króla” - recenzja]
"Kochanice króla” to wbrew pozorom nie epicki, pełen namiętności i intryg film z historią Anglii w tle, ale prosta i mało ekscytująca opowieść, która mimo pięknych kostiumów i scenografii okazuje się przykładem kina przegadanego i emocjonalnie zimnego jak lód. Za to dla wielbicieli wdzięków oraz umiejętności Scarlett Johansson i Natalie Portman, obraz Justina Chadwicka to istna filmowa orgia.
Justin Chadwick
‹Kochanice króla›
EKSTRAKT: | 40% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 90,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Kochanice króla |
Tytuł oryginalny | The Other Boleyn Girl |
Dystrybutor | Monolith |
Data premiery | 6 czerwca 2008 |
Reżyseria | Justin Chadwick |
Zdjęcia | Kieran McGuigan |
Scenariusz | Peter Morgan |
Obsada | Natalie Portman, Scarlett Johansson, Eric Bana, Kristin Scott Thomas, Ana Torrent, Mark Rylance, Jim Sturgess, David Morrissey, Benedict Cumberbatch |
Muzyka | Paul Cantelon |
Rok produkcji | 2007 |
Kraj produkcji | USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 115 min |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat, historyczny |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Ekranizacja literackiego bestsellera Philippy Gregory reklamowana była jako pełne rozmachu dzieło odkrywające przed widzem tajemnice królewskiego dworu w czasie panowania angielskiego władcy Henryka VIII. Jego sława dotyczyła raczej kolejnych żon, niż prowadzonej polityki. Właśnie dlatego Henryk (tak samo jego córka Elżbieta I) jest postrzegany przez Hollywood jako idealna postać filmowa, mogąca służyć do opowiadania historii pełnych pożądania, zdrad i knowań. Jednak medialny szum i nadzieje widzów nie mają za wiele wspólnego z efektem końcowym czyli już z samym filmem, bo „Kochanice króla” to dziełko pięknie nakręcone i nieźle zagrane, ale pozbawione duszy.
Sam temat inspiruje. Opowieść o siostrach Boleyn, Marii i Annie, z których pierwsza została oficjalną kochanką króla, a druga sięgnęła po koronę i spowodowała odseparowanie Anglii od papiestwa, nie może pozostawić obojętnymi nawet tych, którzy nie pasjonują się tematyką historyczną. Zwłaszcza że wątek Marii opiera się przede wszystkim na hipotezach, a wbudowanie go w znane fakty otwiera cały wachlarz fabularnych możliwości. Oczywiście, “Kochanic króla” nie da się traktować jako filmu historycznego, prawdziwe okazują się tylko postaci, reszta jest wariacją na temat miłostek króla. Polityka, sprawy państwa, rządzenie…to wszystko tylko przemyka gdzieś w tle głównego wątku, a nawet gdy zaczyna wychodzić na pierwszy plan, to ogranicza się jedynie do tego, kto tym razem wyląduje w królewskim łożu i ile – a przede wszystkim na jak długo – na tym zyska. Kładąc nacisk na emocjonalny trójkąt Anna-Henryk-Maria, reżyser wpada w samodzielnie zastawioną pułapkę: odchodzi od historii, skupia się na postaciach i ich namiętnościach, ale nie potrafi wywołać – mimo wysiłku aktorów – iskrzenia między nimi. Niestety, Henryk VIII staje się tylko pionkiem w dworskich rozgrywkach, myśliwskim trofeum, mimo że powinien stanowić punkt odniesienia dla innych bohaterów. Mało w nim władcy, więcej charyzmy ma już Jim Sturgess jako George Boleyn, niż Eric Bana, który, zupełnie przyćmiony przez towarzyszące mu przez cały film panie, kończy rolę na groźnych minach rozgniewanego suwerena bądź czułych słówkach rozanielonego kochanka. Jednak zagubienie aktora nie wynika z braku umiejętności, a raczej ze słabego scenariuszowego rozwinięcia jego postaci. Co innego z siostrami Boleyn.
Scarlett Johansson i Natalie Portman, dwie piękne gwiazdy młodego pokolenia aktorskiego, stanowią największą zaletę spektaklu Chadwicka. Grają w sprzeczności ze swoimi filmowymi wizerunkami, tak jakby dzień przed zdjęciami zamieniły się rolami. To odważne posunięcie castingowe udowadnia, że obie aktorki potrafią grać, a nie są lansowane przez Hollywood tylko ze względu na urodę i seksapil. Maria w wykonaniu Johansson jest delikatną, uczuciową dziewczyną, która odnajduje przyjemność w tym, że podoba się samemu królowi. Nie z powodu spodziewanych zaszczytów, lecz dzięki przychylności mężczyzny, który – wydaje się – rozumie ją i jest pierwszą osobą, która widzi w niej kogoś innego niż kartę przetargową w walce o dobrobyt w rodzinie Boleyn. Maria, przyzwyczajona do przedmiotowego traktowania, ślepo ufa Henrykowi. Na początku naiwna i dobroduszna, dopiero z czasem uczy się drapieżności i prawa dżungli panującego na dworze. To właśnie postać Johansson jako jedyna budzi współczucie i odrobinę sympatii. Natalie Portman jako niezwykle ambitna Anna tak świetnie radzi sobie z kreacją nieustępliwej, sprytnej modliszki, że potem trudno uwierzyć w jej dramat, koszmar kobiety uwięzionej we własnym planie mierzenia wysoko i sięgania po najwyższą władzę. Nie zmienia to jednak faktu, że Portman stworzona jest do ról wyrazistych, a zarazem silnych bohaterek, dlatego też w „Kochanicach króla” sprawdza się znakomicie.
Dobre kreacje Johansson i Portman, wspaniałe kostiumy, dworskie komnaty, ciekawe postaci drugoplanowe – to wszystko nie ratuje filmu Chadwicka od emocjonalnej pustki i zwyczajnej nudy. Tylko czasem niezbyt wyrafinowane dialogi zyskują na kształcie dzięki interpretacji aktorskiej, jednak w większości utrzymują się na poziomie przeciętności. „Kochanicom króla” brakuje serca włożonego w proces twórczy, spojenia, które połączyłoby osobne, niezłe same w sobie elementy w dobry film. Ponadto opowieść Chadwicka nie niesie ze sobą również żadnych wartości, niczego, co chciałoby się przemyśleć bądź zapamiętać. Nadmierna ambicja prowadzi do upadku? Władza niszczy człowieczeństwo? Nie, okazuje się, że największy dramat, jaki rozgrywa się na ekranie to nie tragiczny los Anny czy cierpienie Marii, ale dramat ich matki (Kristin Scott Thomas), która obserwuje w milczeniu upadek własnych dzieci rzucanych na pożarcie dworowi przez ojca rodziny. Cóż, w końcu uczucia się nie liczą. Justin Chadwick, nie próbując nawet wykrzesać silniejszych emocji ze swoich bohaterów, wydaje się niestety kierować tym samym mottem.