Tak było pisane, że film Danny’ego Boyle’a „Slumdog. Milioner z ulicy” zrobi wielką karierę artystyczną na festiwalach i ceremoniach rozdania nagród. Że zachwyci widzów i wszędzie zdobędzie wysokie oceny. Że brytyjski reżyser nakręci film poruszający, angażujący i po prostu znakomity. Bo kiedy magia kina działa na najwyższych obrotach, to musi być przeznaczenie.
Odpowiedź D: Tak było pisane
[Danny Boyle, Loveleen Tandan „Slumdog. Milioner z ulicy” - recenzja]
Tak było pisane, że film Danny’ego Boyle’a „Slumdog. Milioner z ulicy” zrobi wielką karierę artystyczną na festiwalach i ceremoniach rozdania nagród. Że zachwyci widzów i wszędzie zdobędzie wysokie oceny. Że brytyjski reżyser nakręci film poruszający, angażujący i po prostu znakomity. Bo kiedy magia kina działa na najwyższych obrotach, to musi być przeznaczenie.
Danny Boyle, Loveleen Tandan
‹Slumdog. Milioner z ulicy›
EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 95,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Slumdog. Milioner z ulicy |
Tytuł oryginalny | Slumdog Millionaire |
Dystrybutor | Monolith Plus |
Data premiery | 27 lutego 2009 |
Reżyseria | Danny Boyle, Loveleen Tandan |
Zdjęcia | Anthony Dod Mantle |
Scenariusz | Simon Beaufoy |
Obsada | Dev Patel, Anil Kapoor, Saurabh Shukla, Rajendranath Zutshi, Freida Pinto, Irfan Khan, Uday Chopra |
Muzyka | A.R. Rahman |
Rok produkcji | 2008 |
Kraj produkcji | USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 120 min |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat, komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Wygląda na to, że Danny Boyle, autor bezkompromisowego „Trainspotting”, rewizjonistycznego „28 dni później” czy żonglującego konwencjami „W stronę słońca”, postanowił wykorzystać w swoim najnowszym dziele wszechobecne w Indiach i świetnie charakteryzujące ten kraj zjawisko paradoksu, sprzeczności i dualizmu. W Indiach na porządku dziennym są antagonizmy: piękny zabytek kultury w sąsiedztwie smrodliwego wychodka, luksusowy hotel obok brudnego baraku biedoty, studio filmowe przy wysypisku śmieci. Turyści przybywający do tego zagadkowego kraju po to, by poznać go w całej paradoksalnej okazałości, zawsze zwracają uwagę na niesamowitą mieszankę piękna i brzydoty, czyli na to, co najbardziej ich w Indiach uderza. Reżyser „Slumdoga” oparł swój film na podobnych przeciwieństwach, dzięki czemu zdołał dotknąć duszy kraju Gandhiego. Może tylko jej musnąć, bo przecież nawet arcydzieło filmowe nie jest w stanie objąć tak przytłaczającego ogromu kulturowego, ale jednak prawda i autentyzm okazały się w jego wizji bliskie. Oznacza to, że Boyle pokazuje brzydotę, biedę, rzezie na tle religijnym, przestępczy półświatek, dzieciństwo bohatera naznaczone walką o przetrwanie, by za chwilę opowiedzieć o szansie na odmianę, czyli dostatnie życie i wielkie pieniądze. Reżyser bawi się również kompozycją filmu, nadając mu charakter żywy i ostry bądź bajkowy i pełen nadziei, by wreszcie porzucić przygnębiające akordy na rzecz optymistycznej baśni. Antagonizm pojawia się również na poziomie realizacyjnym: Brytyjczycy – Boyle-reżyser, Beaufoy-scenarzysta czy Dod Mantle-operator – wnoszą do filmu dystans, ale i fascynację, oszczędność, jak i siłę przekazu. Tymczasem indyjska część ekipy, na czele z aktorami i monstrualnym Bombajem (największą gwiazdą w obsadzie), napędza cały projekt żywiołowością, nieposkromioną energią i emocjonalnością. Mieszanka wybuchowa, która faktycznie eksploduje, dając filmowemu światu niesamowite celuloidowe przeżycie.
„Slumdog. Milioner z ulicy” to historia Jamala, osiemnastolatka ze slumsów, który wygrywa fortunę dwudziestu milionów rupii w słynnym teleturnieju „Milionerzy”. Jednak to nie zaskakujące zwycięstwo stanowi najważniejszy element opowieści, ale kolejne etapy życia bohatera, które doprowadziły go do obecnej sytuacji. Oczywiście historia zaopatrzona w happy end jest po części przewidywalna, a nawet moralizatorska, jednak Boyle zręcznie prowadzi narrację, a wad nie odczuwa się tak intensywnie. Zamiast tego uderza różnorodność przedstawionego świata, mocne obrazy, dynamika opowieści. Realizatorsko „Slumdog” to majstersztyk. Nagrodzone na łódzkim Camerimage zdjęcia są drapieżne, chropowate, agresywne, a rwany, eksperymentalny montaż, dzięki któremu nie do końca chronologiczne wątki przeplatają się w perfekcyjnie odmierzanym rytmie, dopełnia strony wizualnej filmu. W warstwie dźwiękowej prawdziwy podziw wzbudza twórczość wspaniałego kompozytora indyjskiego A.R. Rahmana, częstego współpracownika Maniego Ratnama i Ashutosha Gowarikera. Jego muzyka tętni życiem, to czysta energia stająca się integralną częścią filmowej historii, jej paliwem i sercem.
Ciekawostka etniczna - każdy z graczy indyjskich Milionerów musi na początek mocno przytulić prowadzącego.
Boyle miesza gatunki, ale nie robi tego tak jak Bollywood. W jego filmie wszystko jest mniej ostentacyjne, choć bardziej frapujące. W sto dwadzieścia minut dostajemy kino społeczne, wielką miłość, przypowieść z morałem, historię z cyklu „od zera do milionera”, sensację, baśń i niepokojący portret wielkiej metropolii. Granice między kolejnymi składnikami wydają się zacierać, aż wreszcie stają się płynną jednością. Umowność, oczywistości, sentymentalność – te wszystkie elementy umykają gdzieś z impetem, z jakim film uderza w świadomość widza. Trudno powiedzieć, dlaczego tak się dzieje, bo w końcu Boyle nie zrobił filmu bezbłędnego. Jednak siła jego reżyserii polega właśnie na tym, że eksponuje potęgę drzemiącą w fabule i jej przedstawieniu, a odwraca uwagę od niedociągnięć. Udaje mu się to tak sprawnie, że łatwo w „Slumdoga” uwierzyć, nawet jeśli na co dzień nie trawi się podobnie jaskrawych połączeń (typu agresywna rzeczywistość slumsów zmieszana z bajkowym finałem). Film Boyle’a ma po prostu oddech i nieskończoną energię. To międzykulturowy komentarz do zjawiska, jakim są dzisiejsze Indie, sformułowany przez Zachód z refleksją, podziwem i wstrętem.
Mniej interesujący okazuje się gatunkowo schematyczny wątek miłości między Jamalem a jego przyjaciółką Latiką niż pełen napięć i dodatkowych znaczeń wątek jego braterskiej więzi z Salimem. Ich wspólne dzieciństwo naznaczone ciągłą biedą, oszustwami, ucieczkami i kombinatorstwem nie prowadzi do wspólnej dorosłości. Jamal znajduje w sobie tyle silnej woli, aby nie iść w przepaść za starszym bratem, lecz próbować odszukać własne miejsce w żarłocznym Bombaju, który nikogo nie wypuszcza ze swoich granic bez zmian w charakterze czy poglądach. Osiągnięcie bohatera nie może być rozpatrywane jako spełnienie jego własnych marzeń, ale jako mrzonkę społecznego kolektywu przemieniającą się niespodziewanie w rzeczywistość. To cud pośród szarych, często tragicznych, ludzkich historii, spełniający rolę światełka nadziei, które napędza każde istnienie. Dla Jamala motywacją okazuje się miłość, a Latika – jego aniołem stróżem pilnującym go od moralnego upadku. Boyle burzy „Slumdogiem” także przeświadczenia deterministyczne, bo bracia – główni bohaterowie – dorastają razem w tym samym środowisku i zmagają się z takimi samymi problemami, a jednak potem wybierają zupełnie różne ścieżki.
Nie byłoby „Milionera z ulicy”, gdyby nie odtwórca roli Jamala, Dev Patel, oraz reszta obsady. Patel jest niedoświadczony, ale bije z niego autentyzm i naturalność, dlatego nietrudno przejąć się jego dylematami. Freida Pinto jako Latika zachwyca przede wszystkim urodą, oprócz tego nie ma wiele okazji do pokazania swoich umiejętności. Najbardziej jednak na ekranie błyszczą tuzy indyjskiego kina, czyli Irfan Khan w roli inspektora policji oraz Anil Kapoor jako gospodarz „Milionerów”. Postać tego drugiego wydaje się spajać całą opowieść i nadawać jej nieco mroczniejszych tonów. Mimo że zdawkowo opisany, showman stanowi symbol sukcesu i społecznego awansu, które – gdy się je raz dostanie w swe ręce – trudno wypuścić. Łapczywość, obłuda i determinacja to cechy określane przez rzeczywistość, realne, codzienne. Anielskie uczucia czy niesamowite zrządzenia losu dotyczą już bajkowej warstwy filmu. Ładniejszej i potrzebnej, ale o ile mniej przekonującej.