Maria Janion w publikacji „Niesamowita Słowiańszczyzna” mówiła o możliwościach, jakie niesie ze sobą odkrywanie „słowiańskości”, zbioru legend, pojęć i systemów myślenia wykorzystywanych przez ludność na wschód od Łaby. To wszystko długo znajdowało się na marginesie kultury chrześcijańskiej, zazwyczaj wstydliwie skrywane jako zacofane lub niesłuszne, równie bogate, co nierozpowszechnione. „Janosik. Prawdziwa historia” odkrywa to całkiem skutecznie i w sposób miły dla oka.
Niesamowity góral
[Agnieszka Holland, Katarzyna Adamik „Janosik. Prawdziwa historia” - recenzja]
Maria Janion w publikacji „Niesamowita Słowiańszczyzna” mówiła o możliwościach, jakie niesie ze sobą odkrywanie „słowiańskości”, zbioru legend, pojęć i systemów myślenia wykorzystywanych przez ludność na wschód od Łaby. To wszystko długo znajdowało się na marginesie kultury chrześcijańskiej, zazwyczaj wstydliwie skrywane jako zacofane lub niesłuszne, równie bogate, co nierozpowszechnione. „Janosik. Prawdziwa historia” odkrywa to całkiem skutecznie i w sposób miły dla oka.
Agnieszka Holland, Katarzyna Adamik
‹Janosik. Prawdziwa historia›
Reżyserki nie miały szczęścia do produkcji. Pierwsze zdjęcia do filmu, wg scenariusza Evy Borušovičovej , powstawały w słowackich Tatrach już w 2002 roku. Już kilka miesięcy później trzeba było je przerwać ze względu na plajtę producenta. Słowacka kinematografia nie była w stanie pociągnąć tak kosztownego projektu samodzielnie. Autorki pozostały z czterdziestoma procentami nakręconego materiału i bez pieniędzy. W obliczu tak marnych perspektyw obie postanowiły zając się czymś innym. Agnieszka Holland nakręciła „Kopię mistrza” z Edem Harrisem i Diane Kruger, a jej córka pracowała nad swoim samodzielnym debiutem fabularnym: „Boiskiem bezdomnych”. W 2008 roku pieniądze niespodziewanie się znalazły, po drugiej stronie granicy. Polscy producenci zainteresowali się projektem i sypnęli groszem. Dopiero wtedy zdjęcia można było kontynuować.
Przy okazji premiery pojawiały się głosy, usiłujące zestawić ten film z „Braveheart” Mela Gibsona. Jura Janosik jako słowiański William Wallace? Wbrew pozorom coś w tym porównaniu jest. Nie w warstwie fabularnej rzecz jasna, Janosik to nie bojownik o wolność, a zwykły jeno rabuś czyhający na górskich przełęczach na nieostrożnych kupców. Niemniej „Prawdziwą historię” można uznać za podobną próbę ożywienia, na użytek kina, lokalnego folkloru, będącego do niedawna marginesem globalnego myślenia. „Braveheart” w pewnej mierze był odpryskiem panującej jeszcze w latach 80. mody na kulturę celtycką, której erupcja wiązała się z popularnością serialu „Robin z Sherwood” i muzyki Clannad. Film Gibsona umiejętnie grał na sympatii widza do pokrzywdzonych Szkotów, przeciwstawionych oddalonym od natury, bezwzględnym Anglikom. Niewykluczone, że ten film by nigdy nie powstał, gdyby nie sukces kasowy osadzonego w średniowiecznej Anglii „Robin Hooda” z Kevinem Costnerem, będącego, mówiąc delikatnie, pod dużym wpływem wspomnianego serialu.
„Janosik” w podobny sposób gra na mitologii słowiańskiej. Twórczynie były jednak w innej sytuacji. Moda na słowiańszczyznę dopiero może wzrosnąć, oparta na dosyć lokalnej, póki co, popularności muzycznych zespołów folkowych, takich jak Żywiołak, czy Orkiestra Świętego Mikołaja. Historię tatrzańskiego rozbójnika nie dało się opowiedzieć inaczej, niż z lokalnej perspektywy. Agnieszka Holland już pokazała, jak gładko potrafi przeplatać ze sobą elementy naturalne i nadnaturalne. Nie było nic dziwnego w obrzędach nad ogniskiem w „Tajemniczym ogrodzie”, a zestawienie chrześcijańskiej wiary w cuda ze współczesnym Nowym Jorkiem w „Trzecim Cudzie” wypadało więcej niż przekonująco. W „Janosiku” zwykłość góralskich chat i chłopskiej biedy z początku XVIII wieku zestawia się z opowieściami o wiłach i olbrzymach. Nie powinno dziwić, że Janosik widzi wodne rusałki, a Matka Boska ubrana w odpustowe szaty mówi do niego z żalem: „Szkoda by było tak pięknego ciała”. Centrum tego świata i osią całego filmu jest noc sobótkowa, kiedy płoną ogniska, dziewczęta wirują w tańcu, a chłopcy je całują. Koniec starego, początek nowego. Moment, w którym rok zatacza koło. Bohaterowie filmu nie żyją wszak czasem historycznym, liniowym. Bliższy im jest czas mityczny, kolisty. Tak samo historia Janosika nie ma początku ani końca. On i jego współplemieńcy, cali zanurzeni w mityczności, są wyraźnie przeciwstawieni habsburskim najeźdźcom, których domeną jest postęp i technika.
Sam Janosik, co ciekawe, nie jest postacią, która działa. Staje się ofiarą cyklicznie powtarzającego się rytuału, zgodnie z którym stary rabuś ustępuje miejsca nowemu. Cokolwiek się w filmie wydarza, dzieje się to przeciw niemu, zgodnie z maksymą, którą przekazała mu babka: „musisz czegoś bardzo nie chcieć, żeby to dostać”. W efekcie aktor Václav Jiráček nie ma wiele do zagrania. O wiele ciekawiej wypadli bohaterowie drugiego planu, wśród których znalazł się grający jedną z lepszych ról w swojej karierze Michał Żebrowski, którego Huncaga jest kapryśny i na granicy szarży, choć nigdy jej nie przekracza. Ciekawie wypadły w tym kobiecym filmie (przypomnę, scenarzystka i dwie reżyserki) role kobiece. To one w tej historii są postaciami samodzielnie sterującymi swoim życiem, w odróżnieniu od mężczyzn, których rozbójnikowanie jest niemal zawsze wynikiem przypadku i przypomina chłopięcą zabawę, z której się wyrasta.
Wspomniałem już o problemach z realizacją filmu i o długiej przerwie w zdjęciach, wymuszonej brakiem pieniędzy. Należy podziwiać determinację reżyserek, aby dokończyć film (i postawę Żebrowskiego, który ponoć na równi z nimi zabiegał o wsparcie producentów). Warto się jednak zastanowić nad tym, jaki wpływ mogła mieć tak długa przerwa na spójność zarejestrowanego materiału. I rzeczywiście, ten problem jest w „Janosiku” widoczny. Wątki poboczne zaczynają się i urywają bez żadnego rozwiązania. W jednej scenie Janosik nie wiadomo dlaczego nosi perukę, w następnej znów jej nie ma. Trudno powiedzieć, ile materiału zaginęło na przestrzeni 4 lat, a ile świadomie wycięto w montażu (montażystów nawiasem mówiąc w napisach końcowych występuje dwóch, polski i słowacki). Niemniej film nie jest spójny. Dodatkowym problemem są zdjęcia. W „Janosiku” zastosowano podobną metodę, co w niedawno widzianych w kinach „Wrogach publicznych”. Obraz jest w nieustannym ruchu, dając wrażenie uczestnictwa w pokazywanych na ekranie wydarzeniach. Martin Štrba to jednak nie Dante Spinotti. Jego kamera nieustannie gubi akcję, co czyni film jeszcze bardziej nieczytelnym.
Wygląda więc na to, że znakomity scenariusz, poparty talentem reżyserek do opowiadania historii, nadział się na błędy realizacyjne i niezależne od intencji twórców problemy z przedłużającymi się przerwami w produkcji. Wystarczyło to na dobre kino, które się przyjemnie ogląda.. Pozostaje jednak niedosyt i przeczucie, że być może efekt końcowy nie odpowiada w całości temu, co się wymarzyło twórczyniom.