Jestem amatoremPaweł Pawlikowski
Paweł PawlikowskiJestem amatoremPP: Tak, o miłość. A że akurat w takich realiach… W tych realiach strasznie mało jest miłości, to fakt, nigdy nie chciałem jednak robić filmu o socjologii, to mnie zupełnie nie interesuje. Podobnie było w przypadku „Ostatniego wyjścia”. Owszem, ciekawiły mnie miejscowości, w których żyli uchodźcy, bo był to dziwny, opuszczony świat, ale w filmie tak naprawdę chodziło o bliską mnie samemu historię matki-wariatki i bardziej dojrzałego, cynicznego syna, nie o jakiś tam protest. A i tak znowu mnie zaszufladkowali uznając, że jeśli w filmie pojawiają się ujęcia „z ręki”, to musi być on zaangażowany (śmiech). Mnie zaangażowane filmy odstręczają już od czasu dzieciństwa w socrealistycznej Polsce, jak ktoś próbuje mnie czegoś uczyć to od razu wieję, nogi w troki. MB: Teraz zrobiłeś elegancki, czarno-biały film o zakonnicy i też usłyszałeś, że jest zaangażowany. PP: Ale przynajmniej nie wiadomo po czyjej stronie się opowiadam (śmiech). W Stanach jacyś dziennikarze nie mogli uwierzyć, że Ida nie wraca do „swojego narodu”, uznali go więc za antysemicki, z kolei w Polsce – za antypolski. No i też antykobiecy, za to z kolei zaatakowali mnie we Francji. Wszyscy tworzą wokół filmów swój własny sens, ale niektórzy robią to kolektywnie. Często słyszałem opinie, że moje pierwsze fabuły były utrzymane w estetyce dokumentu, bo byłem dokumentalistą. A przecież moje dokumenty wcale nie były klasycznymi dokumentami i wtedy wszyscy mi mówili, że powinienem robić filmy fabularne! Niedawno ktoś zapytał mnie jak publiczność żydowska powinna odebrać ten film. Schowałem się wtedy za cytatem z Czechowa, który powiedział, ze zadaniem artysty jest stawianie problemu, nie jego rozwiązywanie (śmiech). Mnie naprawdę nie interesuje to, jaka jest lekcja wyniesiona z filmu. Na szczęście nie licząc tego typu ludzi i jakiś tam „patriotów” większość widzów o dziwo reaguje dość dobrze. MB: Nigdy nie mówi się o Tobie jako o twórcy obdarzonym poczuciem humoru, a Twoje dokumenty były przecież bardzo zabawne. Szkoda że zapomina się o tym pogodniejszym obliczu. Może dlatego że Twój poprzedni film, „Kobieta z piątej dzielnicy”, był takim… PP: …harakiri (śmiech). MB: Tak (śmiech). A teraz „Ida”, która opowiada o Żydach, więc wiadomo, że nie wypada się śmiać. PP: Nie robię komedii, ale jak się da gdzieś jakiś absurd wstawić… W „Idzie” też jest parę dość absurdalnych momentów. No i Wanda (postać grana przez Agatę Kuleszę – przypis autorki) ma wisielcze poczucie humoru. Dostała je po moim ojcu, on też nie tolerował patosu i sentymentalizmu. „Kobietę z piątej dzielnicy” zrobiłem we Francji po dłuższej przerwie, musiałem wtedy zająć się trochę rodziną. Nie zdobył rozgłosu, ale wszyscy błędnie uznali, że stanowi on z mojej strony krok w kierunku komercyjnego kina. Trudno powiedzieć, czy był on dobry, czy nie, bo to taki dziwoląg, ale na pewno jest to mój najodważniejszy film. Był taki solipsystyczny i chyba trochę za bardzo łamał reguły gry, nie był ani thrillerem, bo wyrzuciłem prawie wszystkie wątki związane ze śledztwem, ani czymś na uboczu w stylu Davida Lyncha. Może więc stanowi dowód na to, że trzeba ustalić z widzem reguły gry i się ich trzymać (śmiech). Sam nie wiem. Ale na pewno opowiadał dokładnie o tym, co mi wtedy chodziło po głowie – o sztuce, życiu, ambicjach artystycznych, rodzinie, dzieciach, schizofrenii, samobójstwie. Potem nawet mieszkałem w Paryżu. MB: Masz teraz na oku jakieś nowe projekty? Czy wciąż jest szansa na to, że powstanie film o przyjacielu Stalina? PP: Jak to ja, zawsze mam jakieś trzy projekty naraz, ale jeszcze nie do końca wypracowane. Nie wiem jeszcze, który z nich zrealizuję jako pierwszy. Stalin miał takiego kumpla wariata – zabójcę, brzmi to fajnie i łatwo to było wszystkim sprzedać. Po każdym filmie człowiek trochę się zmienia i kiedy po „Idzie” wróciłem do tego dawnego projektu, zacząłem go ponownie czytać i poczułem, że coś jest nie tak. Za duża sprawa na duży pomysł. Na chwilę obecną nie wiem, po co taki film miałby powstać. MB: Jeśli zrobisz teraz coś o Stalinie, nawet nie o nim samym, to nie dadzą Ci już spokoju. PP: Jeszcze zostanę takim starzejącym się enfant terrible. Choć na bycie enfant terrible można sobie chyba pozwolić tylko wtedy, gdy jest się w tak stabilnej sytuacji jak Lars Von Trier. Nie lubię jego filmów, ale lubię samą ideę Larsa Von Triera i w takim kraju jak Dania jest chyba potrzebny, wiadomo, że i tak go stamtąd nie wyrzucą. Ja nie mam takiego poczucia bezpieczeństwa. Ja lawiruję. |
O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch
więcej »Z Johnem Macleanem o stawianiu sobie ograniczeń i o tym, dlaczego wszystkie westerny są rewizjonistyczne rozmawia Marta Bałaga.
więcej »Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.
więcej »Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Esensja ogląda: Maj 2015 (3)
— Jarosław Loretz, Jarosław Robak
Esensja ogląda: Czerwiec 2014 (3)
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Piotr Dobry
Esensja ogląda: Listopad 2013 (2)
— Karolina Ćwiek-Rogalska, Ewa Drab, Krystian Fred
Miłość zimna jak rozpalone żelazo
— Sebastian Chosiński
W miłości jak na wojnie
— Joanna Najbor
Esensja ogląda: Maj 2015 (3)
— Jarosław Loretz, Jarosław Robak
Esensja ogląda: Czerwiec 2014 (3)
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Piotr Dobry