Po prostu Heavy Metal: lipiec 2003Artur Długosz Mniej więcej comiesięczna dawka komiksów zwykle goszczących na stronach pisma „Heavy Metal” może być uzależniająca. Na pierwszy rzut oka monotematyczne okładki (ale jakże różnorodnie wykonane) mogłyby odzwierciedlać poniekąd zawartość numerów, lecz na całe szczęście tak nie jest.
Artur DługoszPo prostu Heavy Metal: lipiec 2003Mniej więcej comiesięczna dawka komiksów zwykle goszczących na stronach pisma „Heavy Metal” może być uzależniająca. Na pierwszy rzut oka monotematyczne okładki (ale jakże różnorodnie wykonane) mogłyby odzwierciedlać poniekąd zawartość numerów, lecz na całe szczęście tak nie jest. Jak wielokrotnie podkreślałem, przekrój kilkunastu prac prezentowanych w każdym wydaniu magazynu jest szeroki. Prace różnią się między sobą i właśnie to jest frapujące. Jak Kevinowi Eastmanowi, redaktorowi naczelnemu „Heavy Metal”, udaje się dobrać tak ciekawą paletę propozycji lektury…? Nie pozostaje nic innego, jak raz jeszcze pogratulować i zabrać się za lekturę numeru lipcowego. We wstępniaku Eastman zachwyca się „Animatrixem” i nie ma w tym nic dziwnego. Co ważniejsze, dodaje on z pewnym smutkiem, że taki właśnie powinien być drugi film „Heavy Metal”. A jaki był, wszyscy wiemy. Dobrze, że Eastman zdaje sobie z tego sprawę, bo dobrze wróży to ewentualnej kontynuacji filmowych perypetii „HM”. Ciekawy jest również dział korespondencji, gdzie tym razem opublikowany został tylko jeden, ale za to dłuższy list. Jeden z czytelników zwraca uwagę, że hasłem „Heavy Metalu” jest „Adult Illustrated Fantasy Magazine”, a nie „Adult Illustrated Magazine”, a następnie zarzuca redakcji, że niestety, ale wiele z puszczanych ostatnio prac nie ma nic wspólnego z szeroko rozumianą fantastyką. Eastman zapowiada implementacje różnych usprawnień w piśmie już niebawem. W tym numerze galeria poświęcona jest filmowi „Cowboy Bebop”, kolejnemu serialowi telewizyjnemu, przeniesionymi na duży ekran. Dossier zaś przedstawia Stana Winstona, specjalistę od efektów specjalnych i charakteryzacji, mającego na swym koncie między innymi „Obcego”, „Predatora”, „Park Jurajski”, „AI”, a także „Terminatora”. Wielokrotnie nominowany do Oskara, ma na swoim koncie cztery statuetki, a także kilka innych filmowych wyróżnień, jak choćby trzy nagrody British Academy of Film and Television. W Hollywood uznawany jest za speca od wyjątkowo przerażających stworów. Ponoć Cameron i Spielberg dzwonią do niego w pierwszej kolejności… Na łamach pisma nadal są obecni Goulip i Walter ze swoimi erotycznymi shortami. Muszę jednak przyznać, że ich poziom zdecydowanie się obniża. Komiksy te stają się coraz bardziej wtórne, a przecież bywały numery, kiedy naprawdę śmieszyły. Prawdopodobnie świadczy to o wypaleniu się konwencji i tylko patrzeć, kiedy te dwie strony zostaną przeznaczone na coś innego. „Caveman”, dwustronicowy czarno-biały short stworzony przez Tayyara Ozkana jest naprawdę udaną pracą, idealnie zresztą wpisującą się w definicję tego rodzaju miniatury komiksowej, gdzie po niedługim wstępie następuje zaskakujące zakończenie. Rzecz zabawna, mocno intrygująca i pomysłowa; poniekąd majstersztyk, jaki rzadko się spotyka. Popularne ostatnio ilustrowane wersje utworów Borisa Viana wypadają średnio. W numerze znajdują się dwie takie prace, których plastyczną stronę wykonali różni artyści. Pierwsza z nich to „To all the children” narysowana przez Gilles’a Cazaux, druga zaś to „I’m a monster of perversity” wykonana przez Guillaume’a Sorela. Ich zupełna odmienność tematyczna sprawia, że trudno je jakoś porównywać między sobą, ale druga wydaje się być lepsza. I choć banalniejsza w przesłaniu (można mnożyć wariację na ten temat także w komiksie), zdecydowanie przykuwa uwagę dzięki ciekawemu rysunkowi, ekspresyjnym wymowom kadrów i ich ciekawej aranżacji. „To all the children” wypada przy nim blado i nawet jego poważna, antywojenna wymowa nie jest w stanie zbalansować graficznej monotonności. „Spite” jest komiksem stworzonym przez Giorgio Pontrelliego. Na pierwszy rzut oka niczym szczególnym się nie wyróżnia. Narysowany poprawnie, utrzymany w dość klasycznej formie, jest opowieścią z Wenecji niedalekiej przyszłości. Dziesięć lat izolacji miasta, spowodowanej nieznanym wirusem, zmieniło jego oblicze. Ulice patrolują ubrani w ochronne stroje żołnierze, z którymi toczą potyczki mali chłopcy. Trójka dzieciaków po kolejnej niebezpiecznej zabawie w „kotka i myszkę”, postanawia dobrać się żołnierzom do skóry i ukarać ich za to, jak traktują oni mieszkańców odciętego od świata miasta. Nie ma tu formalnych eksperymentów, wariacji z kadrowaniem. Jest za to próba opowiedzenia historii: nieskomplikowanej, może niespecjalnie głębokiej, ale historii. Zdecydowanie przyjemna lektura. Komiks Matthiusa Beeguera zatytułowany „Swassyland” to najbardziej zwariowana rzecz, jaką w tym numerze HM można znaleźć. W zamyśle autora zapewne niezwykle metaforyczna i filozoficzna. W efekcie otrzymaliśmy zwykłą plastyczną sieczkę, w której z trudnością można dopatrywać się związków pomiędzy kolejnymi kadrami, czy też podobieństw postaci na następujących po sobie kadrach. Doprawdy nie rozumiem takiego niedbałego rysowania, jeśli nie ma ono uzasadnienia. Jeszcze gorzej jest z fabułą komiksu. Tutaj można wręcz załamać ręce. Oto bliżej nieznany osobnik zauważa na ulicy dziwny przedmiot, przypominający nieco gigantyczne jajo osadzone w specjalnym, mechanicznym gnieździe. Najwyraźniej kontakt z nieznanym przedmiotem w jakiś sposób wpłynął na bohatera opowieści, bo jak sam mówi, „od tego momentu czuje się jakoś dziwnie, wszystko jest inne…”. Potem kogoś spotyka, gdzieś idzie, przemienia się w kobietę (sic!), aby ostatecznie wylądować w środku dużego jaja… Wtórność pomysłu poraża, a oczywista pustka pozornie głębokiego przesłania każe czym prędzej zapomnieć o tych ośmiu straconych stronach. Podobne wrażenia wywołuje „Wildflower” Billy’ego Martineza. Niestety. Głupiutka fabuła staje się pretekstem do skonfrontowania jasnowłosej piękności o bujnych kształtach z wygadanym szczeniakiem, najwyraźniej spędzającym zbyt wiele czasu ze swym ojcem, erotomanem. Choć oczywiste jest, że wiele z komiksów publikowanych na łamach HM przesyconych jest w mniejszym czy większym stopniu seksem, to tak głupie podejście spotyka się jednak rzadko. I całe szczęście, bo nie zachwyca w nim nawet płaska i monotonna grafika. Wymyślny zabieg opowiedzenia historii poprzez zapis w pamiętniku zdaje się na nic w obliczu kretyńskiej fabuły. Kolejny komiks, „Cinema Histories” autorstwa Paheka, zastanawia. Zastanawia, ileż to razy każe nam się czytać coś, co już zostało opowiedziane na dziesiątki różnych sposobów. Kino, widzowie, dokumentalny film o walce człowieka z robotem w ringu. Cała sala dopinguje maleńkiego człowieka. Kiedy ten wreszcie rusza do ataku, legnie pod nogami wielkiego robota, nim ktokolwiek zdąży zareagować. Sala zamiera, by chwilę później rzucić się na robota i rozerwać go na strzępy. Finalne sceny filmu przedstawiają osamotnione resztki robota, walające się gdzieś niedaleko ringu. I tu objawia się zaskakująca finezja autora, który z widzów w kinie uczynił roboty. Roboty, które wychodząc z seansu komentują film, narzekając na to, że za wiele w nim człowieka, że nie ma happy endu… Myślę, że dodatkowy komentarz nie jest konieczny. Nawet poprawna grafika komiksu nie naprawi krzywdy wyrządzonej mu przez powyższy pomysł. Juan Gimenez i jego „Choose Your game” natychmiast zwraca uwagę. To zasługa specyficznego rysunku autora, charakterystycznego niczym odcisk palca. Nie jest to oczywiście gwarancja jakości komiksu, ale w tym konkretnym przypadku fabuła jest naprawdę ciekawa. Dwójka ludzi, Clara i Fito, zapada w śpiączkę po intensywnym graniu w grę typu virtual reality „Alone in the Shadows”. Nie ma logicznego wyjaśnienia tego, co ich spotkało. Ich przyjaciel postanawia im pomóc wchodząc do gry w miejscu, w którym Clara i Fito zakończyli grę, zachowując przy tym te same parametry pewnego rodzaju save’u rozgrywki. Jak dotąd nic powalającego, ale komiks to także plastyka, a tu Gimenez staje na wysokości zadania przedstawiając pewne rzeczy w sposób, jakiego wcześniej nigdzie nie widziałem. Komplementarność fabuły i rysunku sprawia, że czyta się go z dużym zainteresowaniem. A jedynym mankamentem jest zakończenie. Jak dla mnie nie do końca jasne, sprawiające wrażenie urwanego… Graficzną nowelą tego numeru jest krwawa „Magika: Dreams of Blood” trójki autorów: Tacito, Angleraud i Gueneta. Komiks to krwawy, erotyczny, przerysowany i przesiąknięty przemocą, niemniej trzymający się kupy. Nowy Jork. Empire Building staje się miejscem, gdzie grupa millenistów o nazwie Synowie Apokalipsy trzyma jako zakładników grupę dzieciaków żądając wydania człowieka zwanego Nowym Jezusem. Do akcji wkracza sierżant Justine Gallagher i trzeba przyznać, że robi to z rozmachem, choć nie do końca zgodnie z otrzymanymi rozkazami. Jednak na miejscu napotyka nie tylko millenistów, lecz także obce moce: Vlada Tepesa, uosobienie zła oraz kobietę, każącą mówić na siebie siostra Saora-Lin i określającą siebie ostatnią obrończynią Magiki, starożytnego źródła równowagi we wszechświecie. Komiks obfituje w liczne sceny strzelanin i nawalanek, dialogi są na dość dobrym poziomie, humor akceptowalny jak na tę konwencję i najprawdopodobniej ma to kontynuację. Josh z działu korespondencji powinien czuć się usatysfakcjonowany. Fantastyki w tym komiksie wiele… 10 sierpnia 2003 |
Każdy smok ma swój słaby punkt ukryty pod którąś z łusek. Tak było ze Smaugiem z „Hobbita”, tak było też ze smokiem z przygód Jonki, Jonka i Kleksa. A że w przypadku tego drugiego chodziło o wentyl do pompki? Na tym polegał urok komiksów Szarloty Pawel.
więcej »Większość komiksów Alejandro Jodorowsky’ego to całkowita fikcja i niczym nieskrępowana, rozbuchana fantastyka. Tym razem jednak zajmiemy się jednym z jego komiksów historycznych albo może „historycznych” – fabuła czteroczęściowej serii „Borgia” oparta jest bowiem na faktycznych postaciach i wydarzeniach, ale potraktowanych z dość dużą dezynwolturą.
więcej »W 24 zestawieniu najlepiej sprzedających się komiksów, opracowanym we współpracy z księgarnią Centrum Komiksu, czas się cofnął. Na liście znalazły się bowiem całkiem nowe przygody pewnych walecznych wojów z Mirmiłowa i ich smoka… Ale, o dziwo, nie na pierwszym miejscu.
więcej »Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński
Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński
Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński
Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński
Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński
„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński
Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński
Nowe status quo
— Marcin Knyszyński
Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński
Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński
Po prostu Heavy Metal: lato 2004
— Artur Długosz
Po prostu Heavy Metal: sierpień 2003
— Artur Długosz
Po prostu Heavy Metal: wrzesień 2002
— Artur Długosz
Po prostu Heavy Metal: lato 2001
— Artur Długosz
Po prostu Heavy Metal: lipiec 2001
— Artur Długosz
Po prostu Heavy Metal: maj 2001
— Artur Długosz
Po prostu Heavy Metal: wiosna 2001
— Artur Długosz
Po prostu Heavy Metal: marzec 2001
— Artur Długosz
Po prostu Heavy Metal: styczeń 2001
— Artur Długosz
Po prostu Heavy Metal: edycja specjalna, jesień 2000
— Artur Długosz
Zasłużyć na pamięć
— Artur Długosz
Tylko we dwoje
— Artur Długosz
Dokąd jedzie ten tramwaj?
— Artur Długosz
Kroki w Nieznane: Mój wehikuł czasu
— Artur Długosz
A na imię ma Josephine
— Artur Długosz
Cicho sza
— Artur Długosz
Komiksy z przemytu: Niepozornie prosta historia
— Artur Długosz
Jubileusz: „Fraletz” vs. „Valzeta”
— Artur Długosz, Konrad Wągrowski
Dekoltem i szpadą
— Artur Długosz
Co łączy entropię i plamkę ślepą
— Artur Długosz