Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »

‹Relax #16›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRelax #16
Data wydania1978
CyklRelax
Gatunekantologia, sensacja, SF
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk

Czar „Relaksu” #16: Bóbr – sabotażysta i bohater z Kazachstanu
[„Relax #16” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Od dłuższego już czasu wydawcy „Relaksu” mieli kłopot z utrzymaniem odpowiedniego poziomu magazynu. Nie ułatwiały tego zazwyczaj źle oceniane przez czytelników serie „Biały Kieł” i „Konus”; mieszane uczucia budziły „Opowieści nie z tej Ziemi”. Przykładem szczytowego zaprzaństwa patriotycznego okazał się jednak dwuplanszowy short zatytułowany „Sasza” – największe kuriozum „uświetniające” szesnasty numer pisma.

Sebastian Chosiński

Czar „Relaksu” #16: Bóbr – sabotażysta i bohater z Kazachstanu
[„Relax #16” - recenzja]

Od dłuższego już czasu wydawcy „Relaksu” mieli kłopot z utrzymaniem odpowiedniego poziomu magazynu. Nie ułatwiały tego zazwyczaj źle oceniane przez czytelników serie „Biały Kieł” i „Konus”; mieszane uczucia budziły „Opowieści nie z tej Ziemi”. Przykładem szczytowego zaprzaństwa patriotycznego okazał się jednak dwuplanszowy short zatytułowany „Sasza” – największe kuriozum „uświetniające” szesnasty numer pisma.

‹Relax #16›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRelax #16
Data wydania1978
CyklRelax
Gatunekantologia, sensacja, SF
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Szesnasty „Relaks” pojawił się w sprzedaży wczesną wiosną 1978 roku. Twórcy magazynu po raz piąty i zarazem ostatni zdecydowali się na ozdobienie pisma „dżinsową” okładką, która – delikatnie mówiąc – zdążyła się już czytelnikom nieco przejeść. Na szczęście na główny kadr wybrano ponownie – tak samo zresztą, jak przed miesiącem, dwoma i trzema – rysunek Jerzego Wróblewskiego wyjęty z „Wywiadowcy XX wieku”. I był to świetny wybór. Scena batalistyczna, przedstawiająca atak żołnierzy Armii Czerwonej na podstępnych i zdradzieckich Japończyków, na pewno robiła wrażenie, a jeśli porównamy ją jeszcze z wyjątkowo nieudaną, aczkolwiek utrzymaną w podobnym tonie, okładką dwunastej odsłony magazynu (za którą odpowiadał przede wszystkim Witold Parzydło) – można by ją wręcz uznać za arcydzieło sztuki komiksowej. Na pasku poniżej znalazły się grafiki zachęcające – względnie zniechęcające (niewłaściwe skreślić) do lektury „Opowieści nie z tej Ziemi” oraz „Konusa”. Ktokolwiek je wybierał, a zwłaszcza tę pierwszą, na pewno nie zasłużył na pochwałę. Inna sprawa, że trudno byłoby wybrać z zawartości numeru szesnastego coś równie udanego jak kadr z „Wywiadowcy…”. W rachubę wchodziłby chyba tylko „Kajko i Kokosz” Christy.
Na stronie drugiej tradycyjnie zamieszczono listy od czytelników. Tym razem dotyczyły one przede wszystkim trudności z kupnem „Relaksu” (i przy okazji innych polskich komiksów – „Kapitana Żbika”, „Kapitana Klossa”, „Janosika” i magazynu „Alfa”) i obracały się wokół próśb o przysłanie magazynu. Redakcja cierpliwie wyjaśniała zniecierpliwionym miłośnikom opowieści rysunkowych, że choć pismo tworzy, to jednak nie zajmuje się jego dystrybucją – za tę odpowiada inna instytucja, RSW „Prasa – Książka – Ruch”. Ale by wyjść naprzeciw społecznym oczekiwaniom – w Polsce Ludowej było to bardzo popularne hasło, za którym niewiele się kryło – postanowiono uruchomić w magazynie „Skrzynkę wymiany”. Zgodnie z założeniami mieli się w niej ogłaszać wszyscy, którzy chcieli jakiegoś komiksu się pozbyć albo jakiś kupić. Listy te świadczą notabene – i to zupełnie niechcący – o jeszcze jednym absurdzie czasów PRL-u, związanym z nielogicznym sposobem dystrybucji pracy. Czytelnik podpisany inicjałami P.C. zapewnia bowiem, że w Poznaniu „Relax” można kupić bez problemu. Redakcja odpowiada na to z rozbrajającą szczerością: „(…) radzimy więc skorzystać z uprzejmości krewnych lub znajomych tam zamieszkujących”. A jeśli ktoś takich nie miał? Przypominamy tylko: czasy były przed-Allegrowe.
Na komiks otwierający szesnasty „Relax” wybrano po raz kolejny „Wywiadowcę XX wieku”, a mówiąc dokładniej – czwartą (tym razem jedynie czterostronicową) część opowieści o superszpiegu Richardzie Sorgem (zatytułowaną „Ta wojna potrwa”). Doktor Sorge przebywa już od jakiegoś czasu w Japonii. W Niemczech uchodzi nie tylko za eksperta od spraw Dalekiego Wschodu, ale również za wiernego członka partii narodowosocjalistycznej; często współpracuje z ambasadorem III Rzeszy w Tokio, generałem Eugenem Ottem. Jedynie nieliczni wiedzą, że ma jednocześnie obywatelstwo Związku Radzieckiego i niemal każdego dnia śle tajne depesze na Kreml. Choć nie wzbudza niczyich podejrzeń, wciąż grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Na przykład w maju 1938 roku, jadąc motorem, wpada przypadkowo pod samochód; gdy w szpitalu odwiedza go przyjaciel – również agent komunistyczny – Max Clausen, Richard przekazuje mu zadanie „wyczyszczenia” swojego mieszkania, zanim wpadną tam, by się nieco dokładniej rozejrzeć, oficerowie Kempeitai (czyli tajnej policji cesarskiej). W tym odcinku scenarzyści, Barbara Sokalówna i Jerzy Uśpieński, przedstawili także jedno z największych szpiegowskich osiągnięć Sorgego – ostrzeżenie Sowietów o japońskim ataku na pograniczu mandżursko-mongolskim. Dzięki temu Armia Czerwona zdołała odeprzeć Armię Kwantuńską podczas trwającej kilka miesięcy bitwy nad rzeką Chałchyn-Goł (wiosną i latem 1939 roku). Japończycy zdawali sobie oczywiście sprawę z tego, że w stolicy działa radziecka siatka szpiegowska, długo jednak nie mogli wpaść na jej trop. Ale teraz, gdy Sorge nacisnął na odcisk samemu dowódcy Kempeitai, działania kontrwywiadu Kraju Kwitnącej Wiśni zostają zintensyfikowane. A to dla wielbicieli „Relaksu” mogło oznaczać tylko jedno – że historia jednego z najbardziej bezczelnych szpiegów w dziejach powoli zbliża się ku tragicznemu finałowi (choć trzeba będzie nań poczekać do numeru osiemnastego).
Redakcja „Relaksu” doskonale zdawała sobie sprawę, że z zamieszczanych obecnie w magazynie opowieści to właśnie komiks o doktorze Sorgem ma największy potencjał komercyjny. Nie bez powodu więc tuż za nim pojawiła się całostronicowa reklama winylowych singli Tonpressu (należącego do koncernu Krajowej Agencji Wydawniczej). Młodym czytelnikom polecano przede wszystkim „światowe przeboje” w wykonaniu takich „gwiazd”, jak dyskotekowy duet Black Blood (którego połowa, czyli wokalista Steve, zanim został muzykiem, pracował jako… kucharz dyktatora Zairu, prezydenta Mobutu Sese Seko), zespół Hot Chocolate czy Lord David Dundas. Poza tym usilnie zachęcano do zakupu płytek z piosenkami Francuzki Marie Myriam, Czeszki Heleny Vondračkovej oraz Brytyjczyka Cliffa Richarda (tego ostatniego akurat przedstawiać nie było trzeba). Przy okazji warto wspomnieć również o innych rubrykach okołokomiksowych. W kąciku filatelistycznym przedstawiono serię czechosłowackich znaczków z karykaturami znanych postaci ze świata kultury. Znaleźli się na nich między innymi Pablo Picasso, Włodzimierz Majakowski, Karel Čapek, Maksim Gorki oraz Ernest Hemingway. Nie wszyscy są łatwo rozpoznawalni, ale trzeba przyznać, że rysunki mają swój urok. W cyklu „Barwa i broń żołnierza polskiego” Henryk Wielecki (tekst) i Ryszard Morawski (grafika) kontynuowali prezentację „Pułków strzelców konnych Księstwa Warszawskiego”, tym razem skupiając się na oporządzeniu żołnierzy oraz sztandarach noszonych przez trębaczy i szeregowców. Nie zapomniano o krzyżówce i łamigłówkach, zrezygnowano natomiast – i chyba nikt po tym nie płakał – z horoskopu.
Tematykę dotykającą problematyki drugiej wojny światowej, zapoczątkowaną przez „Wywiadowcę XX wieku”, podjął również autor wzmiankowanego już w leadzie „Saszy” – niejaki Dybczyński (o podanie imienia redakcja tradycyjnie nie zadbała). Nie wiem, kim jest (względnie był) ten pan i chyba wolałbym się nie dowiadywać. „Sasza” to bowiem prawdopodobnie najpaskudniejszy i najobrzydliwszy, skrajnie tendencyjny i nieprawdziwy komiks, który ukazał się w ciągu czterech lat istnienia „Relaksu”. Intryguje już odautorski wstęp, w którym dowiadujemy się, że we wrześniu 1939 roku komuniści z warszawskiego Żoliborza „podjęli prawne próby nakreślenia nowych form działalności politycznej i organizacyjnej”. Nie rozumiecie, o co chodzi? I nic w tym dziwnego, ponieważ jest to typowa peerelowska nowomowa. A konkretnie: Powołano do życia nową organizację – Stowarzyszenie Przyjaciół Związku Radzieckiego. Co zresztą zakrawa na sadomasochizm, biorąc pod uwagę, że ten sam Związek Radziecki (czytaj: Józef Stalin) zaledwie rok wcześniej rozwiązał Komunistyczną Partię Polski, w której działała większość założycieli Stowarzyszenia, a sprowadzonych do Moskwy aktywistów tej – uznanej w II Rzeczypospolitej za nielegalną i wywrotową – partii kazał… wymordować. Jakby tego było mało, ten sam Związek Radziecki siedemnastego września 1939 roku, jako sojusznik III Rzeszy, zaatakował Polskę zbrojnie. Można więc zadać pytanie, co kryło się pod enigmatycznym stwierdzeniem o „nowych formach działalności”? Współpraca z Gestapo przeciwko rodzącemu się polskiemu państwu podziemnemu? Bo przecież taka była właśnie w tej chwili sowiecka racja stanu! W komiksie Dybczyńskiego nie ma o tym oczywiście mowy. Jest za to pean na cześć młodych komunistów, którzy do czerwca 1941 roku zajmowali się głównie rozlepianiem ulotek i wzywaniem do organizowania oporu. Ale przeciwko komu – Związkowi Walki Zbrojnej?
Po niemieckim ataku na Kraj Rad sytuacja się już rozjaśniła, dzięki czemu polskim komunistom przestała zagrażać schizofrenia polityczna. Mogli się teraz skupić na pomocy krasnoarmiejcom zbiegłym z hitlerowskiej niewoli. Tytułowy Sasza – a mówiąc dokładniej: skośnooki Kazach Aleksandr Hasenbekum (rodem z Ałma-Aty) – jest właśnie takim uciekinierem z obozu jenieckiego. Na dwóch stronach komiksu pokazane jest, jak młodzi i ideowi działacze Stowarzyszenia Przyjaciół Związku Radzieckiego pomagają mu przedostać się z Wesołej do centrum Warszawy, co – biorąc pod uwagę azjatyckie rysy bohatera – okazuje się czynem heroicznym. I w zasadzie można by przejść nad tą miniaturką do porządku dziennego, gdyby nie odpowiednio zaangażowany, ideologiczny komentarz, w którym czytamy na przykład: „Nienawiść do Niemców, a sympatia dla żołnierzy radzieckich, zjednywały coraz nowych ofiarnych ludzi, wspierających działalność Komitetu. Radzieccy zbiegowie z niewoli im zawdzięczali życie i oparcie moralne”. I dalej o bohaterskich czerwonoarmistach: „Odchodzili, by walczyć. Pozostawały w warszawskich domach serdeczne wspomnienia po tych szczerych i wspaniałych ludziach”. Ufff! Do tego dodać należy jeszcze rysunki tak toporne i koszmarne, że wyjść mogły chyba tylko spod ręki średnio utalentowanego plastycznie ucznia szkoły podstawowej. Cóż, aż krew się mrozi w żyłach, gdy czyta się dzisiaj podobne teksty. Bo nawet jeśli Sasza Hasenbekum – zakładając, że naprawdę istniał – był „szczerym” i „wspaniałym” człowiekiem, to nie można zapominać, że właśnie tacy jak on przynieśli nam na bagnetach komunizm i kolejne zniewolenie.
Piąta „Opowieść nie z tej Ziemi” – zatytułowana „Nie był kosmitą, a jednak…” – składała się tym razem wyjątkowo aż z sześciu plansz (dla porównania: „Świat obłąkanych automatów” miał pięć stron, a „Komendant Bodajć nie wrócił” jedynie cztery). Szczęśliwym trafem, tym razem ilość przeszła w jakość. Bohaterem historii przedstawionej przez majora Krotsa jest doktor Pikku – kosmoetnograf i dyrektor muzeum, którego eksponatami są przede wszystkim dostarczone na Ziemię i odpowiednio spreparowane okazy istot z innych planet. W przeszłości zajmowały się tym bezzałogowe cybernetyczne statki nazywane Pionierami Kosmosu; poprzedzały one myślowce, a ich głównym zadaniem była eksploracja przestrzeni kosmicznej i poszukiwanie obcych form życia. Minęły jednak długie lata, o Pionierach całkowicie zapomniano; tyle że one nie zapomniały o własnym przeznaczeniu. Pewnego dnia doktor Pikku wybiera się na planetę 52-17-41, która do tej pory uchodziła za niezamieszkaną. Gdy tylko opuszcza myślowiec, znienacka pojawia się jeden z cybernetycznych statków i natychmiast przystępuje do wykonania zaprogramowanego zadania. Niewiele brakuje, aby dyrektor muzeum kosmoetnograficznego stał się najnowszym egzemplarzem w swojej placówce. Scenariusz Stefana Weinfelda zaskakuje ironią i zmusza do myślenia (nad istotą człowieczeństwa i sensem naszych działań); szkoda tylko, że rysunki Witolda Parzydły, utrzymane w klasycznej dla tego grafika turpistycznej estetyce, nie nadążają za wyobraźnią pisarza.
Dziewiątemu „relaksowemu” epizodowi „Kajka i Kokosza” Janusz Christa nadał tytuł „Przygoda z bobrami” – i rzeczywiście te sympatyczne, choć nie zawsze lubiane przez rolników, zwierzęta grają w nim główne skrzypce; przy okazji dają się mocno we znaki wojom wypędzonym z Mirmiłowa. Przyglądając się temu fragmentowi serii, która w wersji albumowej stanie się w przyszłości „Zamachem na Milusia”, najbardziej chyba widać podobieństwo do francuskiego cyklu o Asteriksie i Obeliksie. Mimo że artysta przez wiele lat, nie wiedzieć czemu, stanowczo odżegnywał się od tych inspiracji… Drugi odcinek „Konusa” („Pierwsze kyu”) niczym specjalnym nie zaskakuje. Nawet fakt, że szesnastoletni, piegowaty prymus – jak się przy okazji okazuje, ma on na imię Mateusz – zakochuje się w swojej koleżance ze szkoły (Justynie) trudno uznać za jakąś szczególną atrakcję. Tym bardziej że dziewczyna, choć ładna, nie ma w sobie nic z seksownej lolitki, jaką być powinna, chcąc przykuć uwagę męskiej części czytelników. W każdym razie chyba żaden z nastolatków nie marzył o niej tak, jak – nie przymierzając – o Poli Raksie. Między młodymi wcale więc nie iskrzy; spacerując po parku, zachowują się jak prowincjonalni pensjonariusze z połowy XIX wieku, a nie jak młodzież z końca lat 70. następnego stulecia. Trzymanie się za rączkę to zarazem początek, jak i koniec ich gry wstępnej. I nawet jeśli przyjąć, że mamy do czynienia z parą zakompleksionych szkolnych „stukaczy”, wygląda to po prostu śmiesznie. Co ciekawe, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy w kioskach „Ruchu” pojawił się szesnasty „Relaks”, swoją premierę kinową miał dramat psychologiczno-sensacyjny „Nie zaznasz spokoju” (z Krzysztofem Janczarem, Joanną Pacułą, Piotrem Pręgowskim, Henrykiem Gołębiewskim i Tomaszem Borkowym w rolach głównych). I nawet jeśli uznamy, że sportretowano w nim tylko jedną z ówczesnych subkultur młodzieżowych (konkretnie: gitowców), to w porównaniu z obrazem Mieczysława Waśkowskiego portret tego samego pokolenia przedstawiony w „Konusie” musiał na odległość razić sztucznością i ideologicznym dydaktyzmem. Rysunki Marka Szyszki wciąż pozostawiały wiele do życzenia, ale z perspektywy czasu nie można zaprzeczyć, że plastyk całkiem nieźle poradził sobie ze scenami treningów judo. A potem będzie już tylko lepiej.
Magazyn zamykała kolejna (piąta już i zarazem przedostatnia) część komiksowej adaptacji „Białego Kła” Jacka Londona. W warstwie graficznej nie dokonała się, co prawda, żadna jakościowa zmiana, ale za to znacznie lepiej prezentował się scenariusz. Narracja stała się linearna, tym samym nie zawsze trafione dygresje i wątki poboczne nie odciągały już uwagi czytelnika od tego, co najistotniejsze – opowieści o narodzinach silnej więzi pomiędzy wilkiem (tytułowym Białym Kłem) a człowiekiem (pracującym w kopalniach na Alasce Walterem Scottem). Zakończenie było natomiast tak wzruszające, że pewnie niejeden nastolatek, gdy inni – rodzice bądź rodzeństwo – nie spoglądali w jego kierunku, uronił łzę.
koniec
1 października 2011

Komentarze

03 X 2011   07:49:00

Ciekawe, tego Saszy kompletnie nie pamiętam (i dzięki Bogu jak czytam) :-)
Świetne jest te przypomnienie Relaxów, pan Sebastian odwala kawał bardzo dobrej (i potrzebnej) roboty. Mam nadzieję, że po Relaxach przyjdzie czas na Alfę :-)

03 X 2011   13:50:05

Bo ten "Sasza" to zaledwie dwie plansze, łatwo umyka uwadze... Ale warto go sobie przypomnieć - ku przestrodze. :)

Wielce prawdopodobne, że po "Relaksach" zajmiemy się "Alfami".

23 IX 2021   15:02:15

"Ktokolwiek je wybierał, a zwłaszcza tę pierwszą, na pewno nie zasłużył na pochwałę." - ale o co chodzi? Rysunki Parzydły to jedne z bardziej oryginalnych w polskim komiksie. I broniły się nawet na okładce, zwłaszcza te wzięte z "Opowieści nie z tej ziemi".

15 II 2024   19:05:56


=====


Od redakcji: oryginalny komentarz został usunięty ze względu na obraźliwy atak personalny komentatora/komentatorki na autora recenzji.

16 II 2024   10:44:24

@Tudora— nie wiem, co ty sobie wyobrażasz, ale pochodzę z tamtych czasów i chodzenie na spacer do parku, to ostatnie, co nam przychodziło do głowy. Prędzej latanie po działkach, zwiedzanie świeżo opuszczonego lotniska, granie w "gałę" itd, itp. I to zarówno chłopaki jak i dziewczyny. Do parku szło się w niedziele z rodzicami karmić wiewiórki albo karpie (to w warszawskich Łazienkach).

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Zupełnie jak nie trykoty
Dagmara Trembicka-Brzozowska

28 IV 2024

Ten album to taka „przejściówka” – rozpoczyna się sceną z „Wojen nieskończoności”, a akcja znajduje się najwyraźniej gdzieś przed albumem „King In Black”, w Polsce jak na razie nie wydanym, oraz późniejszymi komiksami m.in. z cyklu „Wojna światów” czy z Thorem w roli głównej. I jakkolwiek fabuła jest dość przeciętna, to jednak jest w „Czarnym” parę rzeczy wartych zobaczenia.

więcej »

Palec z artretyzmem na cynglu
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

27 IV 2024

„Torpedo 1972” to powrót po latach Luca Torelliego, niegdyś twardziela i zabijaki, a dziś… w sumie też zabijaki, ale o wiele bardziej zramolałego.

więcej »

Holmes w tunelu czasoprzestrzennym
Maciej Jasiński

26 IV 2024

„Sherlock Holmes Society” to popkulturowy miszmasz, w którym mieliśmy w jednej historii zombie, Kubę Rozpruwacza, pana Hyde’a i wiele różnych innych motywów. Czwarty album serii domykał większość wątków, dlatego ostatnie dwa albumy to jakby nowe otwarcie. A skoro tak, to autorzy postanowili przebić to, co już było. Nic więc dziwnego, że piąta część rozpoczyna się od wybuchu bomby atomowej w samym centrum Birmingham.

więcej »

Polecamy

Jedenaście lat Sodomy

Niekoniecznie jasno pisane:

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.