Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »

‹Relax #20›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRelax #20
Data wydania1978
CyklRelax
Gatunekantologia, sensacja, SF
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk

Czar „Relaksu” #20: Kłopoty Thorgala i znikający nadajnik Jagi
[„Relax #20” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Dla nikogo z twórców „Relaksu” nie było tajemnicą, że pismo – choć czytane także przez dorosłych – redagowane jest przede wszystkim z myślą o młodszych czytelnikach. Dlatego tak ważnym był fakt, aby, mimo coraz większych kłopotów z zachowaniem regularności publikacji, w wakacje 1978 roku ukazały się oba z zaplanowanych numerów. Co, szczęśliwym trafem, się udało.

Sebastian Chosiński

Czar „Relaksu” #20: Kłopoty Thorgala i znikający nadajnik Jagi
[„Relax #20” - recenzja]

Dla nikogo z twórców „Relaksu” nie było tajemnicą, że pismo – choć czytane także przez dorosłych – redagowane jest przede wszystkim z myślą o młodszych czytelnikach. Dlatego tak ważnym był fakt, aby, mimo coraz większych kłopotów z zachowaniem regularności publikacji, w wakacje 1978 roku ukazały się oba z zaplanowanych numerów. Co, szczęśliwym trafem, się udało.

‹Relax #20›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRelax #20
Data wydania1978
CyklRelax
Gatunekantologia, sensacja, SF
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W połowie 1978 roku „Relax” zaczął mieć problemy. Ukazujące się dotychczas bardzo regularnie pismo tuż przed wakacjami zanotowało pierwszą wpadkę – miesięczną przerwę w publikacji. Dla czytelników musiało to być bardzo irytujące, choć pocieszeniem na pewno był fakt, że pierwszy numer po przerwie, oznaczony cyferką dziewiętnaście, okazał się jednym z najlepszych w całej historii Magazynu Opowieści Rysunkowych. A kiedy kolejny nie tylko mu dorównał, ale nawet go przewyższył, potknięcie redakcji – swoją drogą, jak można mniemać, wcale nie przez nią zawinione – poszło w niepamięć. Dwudziesta odsłona czasopisma ozdobiona została bijącą po oczach niebieską okładką i bladym, choć ciemnoróżowym, logo. Znacznie bardziej przykuwały uwagę służące za reklamę zawartości rysunki. Największe wrażenie robił kadr autorstwa Grzegorza Rosińskiego – który to już raz? – „wycięty” z „Thorgala”. Widzimy na nim odwróconego tyłem do czytelnika głównego bohatera, który do tchórzów przecież się nie zalicza, skulonego przed wspierającym się na gigantycznym mieczu straszliwym brodatym olbrzymem. Nie mniej dramatyczną sytuację przedstawiał, ilustrujący „Vahanarę”, rysunek po lewej stronie u góry; wyraźnie przejęta twarz mężczyzny na pierwszym planie i zaaferowanie tego w tle, trzymającego zresztą pistolet w dłoni, rodziły pytanie: Cóż złego mogło się jeszcze w tym komiksie przydarzyć ludziom? Uśmiech rodził natomiast umieszczony poniżej kadr z „Tajemniczego rejsu”, na którym widzimy wyjątkowo zaabsorbowanego okolicznościami fajtłapowatego Rocha. Tak jak nie powinno się oceniać książki po okładce, tak i patrząc na pierwszą stronę dwudziestego „Relaksu”, należałoby powstrzymać się od osądów – tyle że to niezwykle trudne, ponieważ każdy z umieszczonych na niej rysunków zdawał się zapewniać, iż będziemy mieć do czynienia z komiksami na najwyższym poziomie.
Druga strona pisma zazwyczaj – choć nie zawsze, bo zdarzały się jednak wyjątki – poświęcona była listom od wiernych czytelników, którzy czasami zrzędzili, czasami udzielali redakcji dobrych rad, a najczęściej po prostu zasypywali „Relax” pochwałami. Tym razem uczyniono rzecz zaskakującą – zamiast prezentacji mniej lub bardziej egzaltowanych epistoł oddano łamy anonimowemu wielbicielowi… Legii Warszawa. Z jakiej okazji – wyjaśnień zabrakło. Tekst będący wizytówką Centralnego Wojskowego Klubu Sportowego (bo tak się rozwija skrót CWKS) miał charakter bałwochwalczego peanu, w którym wymieniono najbardziej zasłużonych dla polskiego sportu zawodników i trenerów stołecznej drużyny. W tej wyliczance znalazło się między innymi miejsce dla bokserów Józefa Grudnia, Jana Szczepańskiego i Leszka Drogosza, siatkarza Huberta Wagnera oraz pięcioboisty Janusza Peciaka. O dziwo, zabrakło natomiast legendarnego piłkarza „wojskowych” Kazimierza Deyny – złotego medalisty Igrzysk Olimpijskich w Monachium i kapitana ekipy, która na Mistrzostwach Świata w 1974 roku wywalczyła trzecie miejsce. Dlaczego? Czyżby z tego powodu, że latem 1978 roku, kiedy ukazywał się dwudziesty „Relaks” popularny „Kaka” szykował się już (czy raczej: wreszcie!) do emigracji na Wyspy Brytyjskie, gdzie miał grać w Manchesterze City, i głupio było wychwalać porucznika Ludowego Wojska Polskiego, który na zakończenie kariery futbolowej wolał za kopanie piłki honorarium pobierać, zamiast w złotówkach, w walucie „zgniłego Zachodu”? Pewne kontrowersje mogło też wzbudzić zdanie zamykające tekst: Legia „(…) cieszy się zasłużoną popularnością i sympatią warszawiaków, a kibiców ma w całym kraju”. Abstrahując od współczesnych sympatii i animozji kibicowskich, w latach 70. i 80. ubiegłego wieku w innych regionach Polski raczej trudno było o sentyment dla „wojskowych”, których powszechnie oskarżano o to, że podkradają najlepszych piłkarzy innym drużynom (vide Mirosław Okoński czy Jarosław Araszkiewicz), stawiając ich przed dylematem: albo dwuletnia służba wojskowa, albo gra dla klubu z Łazienkowskiej. Szczęśliwie, dzisiaj podobne sytuacje zdarzyć się już nie mogą…
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
Komiksową część dwudziestego „Relaksu” otwierała siedmioplanszowa druga odsłona „Tajemniczego rejsu” Janusza Christy (zatytułowana „Śladem porywaczy”). Dwa dni po tym jak Gucek i Roch dali się przekonać fałszywym milicjantom, że profesor Mixtur został zamordowany, przyjaciele wsiadają na pokład „Wodołaza” i ruszają w kolejny rejs – tym razem do Ameryki Południowej. W czasie podróży przez Zatokę Biskajską Gucek – w tym duecie zdecydowanie grający rolę inteligentna – przypomina sobie, że kiedyś już widział po cywilnemu jednego z funkcjonariuszy spotkanych w domu naukowca. Roch natomiast pomaga mu znaleźć kolejny element układanki – owszem, był on jednym z tych, którzy podglądali profesora z drzewa rosnącego nieopodal jego domu. W tej samej chwili obaj marynarze zostają wezwani do radiooficera, pragnie bowiem z nimi porozmawiać kapitan Ryś z gdańskiej milicji. Od niego dowiadują się, że Mixtur, co prawda, nagle zniknął, ale za to żyje. Co samo w sobie jest już bardzo radosną wieścią… Jakiś czas później „Wodołaz” wpływa do portu w Barcelonie (swoją drogą, dziwne, że najkrótsza droga z Gdańska do Ameryki Południowej wiedzie właśnie przez stolicę Katalonii!), a załoga dostaje dzień wolnego. W czasie spaceru po mieście Gucek i Roch, ku swemu ogromnemu zaskoczeniu, wpadają przypadkiem na jednego z bandytów-porywaczy – i od tej pory akcja komiksu gwałtownie przyspiesza. Choć można się zżymać na Christę, że miejscami zupełnie niepotrzebnie stosuje pewne uproszczenia, że za dużo jest mniej lub bardziej szczęśliwych zbiegów okoliczności, to mimo wszystko na pewno nie można mu zarzucić jednego – że przynudza. „Tajemniczy rejs” wciąga bowiem od pierwszych kadrów. I nic dziwnego, bo to przecież świetna opowieść przygodowo-sensacyjna, na dodatek pozbawiona odniesień do coraz bardziej siermiężnej rzeczywistości Polski Ludowej końca lat 70. XX wieku. Czyta się tę historię jednym tchem i ciągle chce więcej, chce więcej, chce więcej!
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
Dobre wrażenie po „Tajemniczym rejsie” burzy nieco trzeci (i przedostatni) odcinek serii Karmowskiego i Roczka „Bionik Jaga”, którego tytułowym bohaterem jest zagadkowy „Profesor Halong”. Kieruje on podmorską bazą naukową, w której – jak podejrzewają przełożeni Jagi – dokonywane są niehumanitarne doświadczenia na ludziach. Młoda pani naukowiec otrzymuje rozkaz przeniknięcia do ośrodka i zbadania sprawy. To pierwsze jakimś cudem jej się udaje, z tym drugim ma jednak poważne problemy. I prawdopodobnie nic by nie zdziałała, gdyby nie wyjątkowa głupota genialnego profesora, który daje się kilka razy wystrychnąć kobiecie na dudka. Fabuła jest uproszczona do tego stopnia, że w niektórych momentach robi się nieczytelna. Na dodatek pewne istotne rzeczy zostały zwyczajnie przeoczone przez scenarzystę. Bardzo ważnym elementem tej historyjki jest posiadany przez Jagę nadajnik, który nosi, jak zegarek, na lewej ręce. Problem w tym, że na niektórych rysunkach go widać, a na innych nie. Swoją drogą, aż trudno uwierzyć w fakt, że Halong nie zabrał go pani bionik, gdy pierwszy raz nabrał podejrzeń co do roli, jaką ma ona odegrać. W finale opowieści, jak w klasycznym westernie z odsieczą przybywa… nie, nie amerykańska kawaleria, ale uzbrojeni w broń, jak można się domyślać, laserową żołnierze, którzy robią porządek z szalonym naukowcem. Pytanie tylko, jak udało im się niepostrzeżenie nie tylko dopłynąć do bazy, ale wręcz wtargnąć do jej wnętrza. Oceniając „Profesora Halonga”, należałoby powtórzyć dokładnie te same krytyczne uwagi, jakie były już słane pod adresem poprzednich części cyklu: „Ruby’ego” i „Szklanej śmierci” – że niewykorzystany potencjał, że nazbyt skrótowo potraktowana fabuła, że pseudonaukowy bełkot, że toporne rysunki…
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
Na szczęście po „Bionik Jadze” przyszła kolej na drugi odcinek „Thorgala”, który zapewne z miejsca poprawił samopoczucie czytelnikom. Uwolniony z kajdan przez nieznajomą kobietę Thorgal zobowiązał się, że będzie służył jej przez rok. A że jest człowiekiem honoru, swoją obietnicę potraktował bardzo poważnie. W „Pierścieniach Frei” otrzymuje on od swojej wybawicielki pierwsze poważne zadanie. Musi wspiąć się na usytuowaną w wysokich górach wieżę, będącą wartownią lodowatego królestwa Niflhel, i wykraść stamtąd srebrną szkatułkę. Pewne utrudnienie stanowi fakt, że kasetka strzeżona jest przez dwóch braci strażników – olbrzyma (obdarzonego nadludzką siłą) oraz karła (posiadającego spryt i magiczną moc). Ale przecież Thorgal to też nie wymoczek i nawet McGyver mógłby się od niego niejednego nauczyć! W każdym razie syn Aegira – z niewielką pomocą wilczego przyjaciela – odnosi sukces, a to z kolei oznacza tyle, że koniec Gandalfa Szalonego zbliża się wielkimi krokami. Drugi epizod pierwszej opowieści o „synu burzy” i „dziecku z gwiazd” niewiele wnosi do portretu głównego bohatera, ale też nie na tym zależało w tej chwili belgijskiemu scenarzyście Jeanowi Van Hamme’owi – jego głównym celem było, jak można domniemywać, zbudowanie odpowiedniego nastroju, niesamowitego klimatu, który zdołałby zaczarować czytelnika. Pora na odkrywanie tajemnic z biografii Thorgala przyjdzie dopiero później.
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
W czternastym numerze „Relaksu”, a więc dobre pół roku wcześniej, ukazała się historyjka zatytułowana „W mocy Wielkiej Bogini” – pierwsza wspólna praca rysownika Marka Szyszki („Na surowym korzeniu”, „Konus”, „Pięć kroków wstecz”) i scenarzystki Marii Olszewskiej-Wolańczyk. Teraz natomiast przyszła kolej na „Lwa z brązu” – opowieść również historyczną, ale z czasów znacznie nam bliższych. Akcja tego siedmiostronicowego komiksu rozgrywa się tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej na Ziemiach Odzyskanych. Do miasteczka, które przed wojną należało do Trzeciej Rzeszy, przybywa kobieta z dwójką młodych synów. Pełnomocnik władzy ludowej wskazuje im ulicę, na której mogą sobie wybrać domek. Piętrowa willa wygląda bardzo przyzwoicie; na dodatek jej poprzedni właściciele, uciekając w popłochu, zostawili kilka interesujących przedmiotów – między innymi zdobiącą zegar na komodzie figurkę brązowego lwa. Jakiś czas później do matki chłopców zgłaszają się dwaj wyjątkowo podejrzanie wyglądający mężczyźni; pytają, czy mogliby wprowadzić się na kilka dni do wolnego pokoju w zajętym przez rodzinę domku, a niczego nie podejrzewająca kobieta wyraża zgodę. Od tej pory w miasteczku zaczynają dziać się dziwne rzeczy… W latach 60. i 70. ubiegłego wieku polska kinematografia wyprodukowała przynajmniej kilka filmów, których akcja rozgrywała się w 1945 roku na Ziemiach Odzyskanych, a których negatywnymi bohaterami byli dywersanci z Werwolfu bądź innego autoramentu nazistowscy sabotażyści – wystarczy wspomnieć „Ostatniego świadka” (1969) Jana Batorego, „Pułapkę” (1970) Andrzeja J. Piotrowskiego bądź przeznaczony dla młodzieżowej widowni serial Grzegorza Warchoła „Gazda z Diabelnej” (1979). Olszewska zdecydowała się więc nawiązać do tej tematyki, przez peerelowskich decydentów od kultury zawsze bardzo mile widzianej. Mimo obarczenia scenariusza pewnym ideologicznym skrzywieniem (na szczęście niewielkim), prezentuje się on zaskakująco ciekawie; widać też, iż coraz lepiej jako rysownik radzi sobie Szyszko, który powoli wypracowywał już sobie własny, charakterystyczny styl.
Z tekstów pozakomiksowych na łamy dwudziestego „Relaksu” trafił jedynie kącik filatelistyczny, w którym Stanisław Koliński przedstawił znaczki (polskie, brazylijskie, bułgarskie i wschodnioniemieckie) prezentujące twórczość dzieci z różnych krajów świata. Trzeba przyznać, że rysunki te mają naprawdę dużo uroku, choć – z oczywistych względów – są jeszcze bardzo niedoskonałe. Na historię zamykającą magazyn po raz trzeci z rzędu wybrano fantastycznonaukową „Vahanarę”.
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
W odcinku zatytułowanym „Zagłada centrali” obserwujemy przede wszystkim, jak sterowany przez nieznaną siłę Claude Gaillard doprowadza do zniszczenia sali łączności w Centrali Naczelnej Dyrekcji Spraw Kosmicznych w Genewie, w czym próbuje mu przeszkodzić przybyły specjalnie z bazy Pueblo w Meksyku Luis de la Cruz. Tymczasem krążący w przestrzeni kosmicznej Stefanotti i jego ludzie dochodzą do wniosku, że odpowiedzi na kluczowe pytania należy szukać nie na Ziemi, ale właśnie w kosmosie – gdzieś w okolicach Jowisza. Powoli też zaczyna się – nomen omen – rysować rozwiązanie całej zagadki – delikatnie mówiąc, dość dziwaczne. Komiks Jerzego Wróblewskiego (rysunki) i Mieczysława Derbienia (scenariusz) ma jedną, ale za to bardzo istotną wadę – jest przegadany. Bywa, że „dymki” zajmują nawet dwie trzecie kadru. Całej opowieści brakuje tym samym przestrzeni i rozmachu, a przecież powinny to być nieodzowne cechy historii, której akcja – i to w sporej części – rozgrywa się w kosmosie. Inna sprawa, że z tego samego powodu czytelnik ma niewiele szans, by cieszyć oko rysunkami Wróblewskiego, a to z kolei – można odnieść i takie wrażenie – sprawiło, że grafik nie miał zbyt dużej motywacji, aby przyłożyć się do opracowania strony plastycznej komiksu. W każdym razie „Vahanara” na pewno nie była szczytem jego możliwości.
koniec
29 października 2011

Komentarze

30 X 2011   21:53:40

Klimat Thorgala dotknął mnie gdy miałem 9 lat. Trzyma mnie do dziś, oj łza się w oku kręci

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Włoski Kurosawa
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

30 IV 2024

W latach 90. tryumfy święciły seriale anime z włoskim dubbingiem prezentowane w stacji Polonia 1. Jednak połączenie kultur ojczyzny sushi oraz ojczyzny pizzy nie zawsze musi wypadać tak kuriozalnie, czego dowodzi szósty tom antologii „Toppi. Kolekcja” pod tytułem „Japonia”.

więcej »

Kraina bez gwiazd
Marcin Osuch

29 IV 2024

Wydana nakładem oficyny Lost in Time „Arka” to udany miks twardego SF z elementami horroru i socjologicznego thrillera. Początek jest bardzo dobry i na szczęście nie najgorsze jest zakończenie.

więcej »

Zupełnie jak nie trykoty
Dagmara Trembicka-Brzozowska

28 IV 2024

Ten album to taka „przejściówka” – rozpoczyna się sceną z „Wojen nieskończoności”, a akcja znajduje się najwyraźniej gdzieś przed albumem „King In Black”, w Polsce jak na razie nie wydanym, oraz późniejszymi komiksami m.in. z cyklu „Wojna światów” czy z Thorem w roli głównej. I jakkolwiek fabuła jest dość przeciętna, to jednak jest w „Czarnym” parę rzeczy wartych zobaczenia.

więcej »

Polecamy

Jedenaście lat Sodomy

Niekoniecznie jasno pisane:

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.