Niestety, „Komarów” Holendra Barta Nijstada to jeden z najsłabszych komiksów wydanych przez poznańską Centralę. Dziwi to tym bardziej że rok temu praca została uznana za najlepszą podczas Międzynarodowego Festiwalu Kultury Komiksowej Ligatura. Nie zmienia to jednak faktu, że historia młodego chłopca, którego miasto rodzinne pada ofiarą katastrofy, nie niesie ze sobą – poza paroma efektownymi wizjami – żadnych wartościowych przemyśleń.
Kula dla autora! Nie w głowę, lecz pod pachę
[Bart Nijstad „Komarów” - recenzja]
Niestety, „Komarów” Holendra Barta Nijstada to jeden z najsłabszych komiksów wydanych przez poznańską Centralę. Dziwi to tym bardziej że rok temu praca została uznana za najlepszą podczas Międzynarodowego Festiwalu Kultury Komiksowej Ligatura. Nie zmienia to jednak faktu, że historia młodego chłopca, którego miasto rodzinne pada ofiarą katastrofy, nie niesie ze sobą – poza paroma efektownymi wizjami – żadnych wartościowych przemyśleń.
Bart Nijstad nie tak dawno obchodził swoje trzydzieste czwarte urodziny. Przyszedł na świat w niewielkiej holenderskiej miejscowości Meppel, natomiast fachu uczył się w Akademii Sztuk Pięknych w Groningen, której muru opuścił w 2005 roku. Od tamtej pory zajmuje się malarstwem, grafiką oraz tworzeniem komiksów. „Komarów” (w oryginale: „Muggen”) powstał w 2010 roku; dwa lata później zdobył pierwszą nagrodę na poznańskiej Ligaturze, co zaowocowało jego publikacją na rynku polskim. Tytuł dzieła to nazwa prowincjonalnego miasteczka (być może za pierwowzór posłużyła autorowi rodzinna mieścina), które pewnego dnia zostaje nawiedzone przez nie dającą się logicznie wytłumaczyć katastrofę. To sprawia, że „Komarów” można potraktować jako komiks science fiction (tezę tę spokojnie dałoby się obronić), choć równie dobrze ktoś mniej życzliwy dla autora mógłby dopatrzyć się w nim jedynie wizji narkotycznych, które donikąd nie prowadzą.
Główną postacią opowieści jest wrażliwy i inteligentny chłopiec, z wyglądu – dwunasto-, trzynastolatek, którego ojciec – pan Bocian – zaangażował się w działalność na rzecz likwidacji kopalni i fabryki asfaltu w Komarowie. Należy jednak nie tylko do ekologów-krzykaczy, którzy dobrze prezentują się w wiadomościach telewizyjnych, potrafi również wyciągnąć ludzi na ulice i poprowadzić lud na barykady. Problem w tym, że cały ten wątek (notabene zapowiadający się bardzo ciekawie), który niemal w całości wypełnia obszerny „Prolog”, zostaje później przez Nijstada porzucony. A to z kolei skłania czytelnika do zadania oczywistego pytania: Po co w takim razie w ogóle został umieszczony w komiksie? Nie dowiadujemy się tego. W dalszym ciągu obserwujemy bowiem już tylko zmagania Jana – to imię chłopca – z samym sobą i dającym o sobie coraz bardziej znać zainteresowaniem seksualnością. Młodzian marzy więc o ponętnej nauczycielce, ale nie zauważa przy tym zainteresowania, jakim obdarza go koleżanka ze szkoły. Z drugiej strony trudno się temu dziwić, bo dziewczyna wygląda wyjątkowo paskudnie.
Inna sprawa, że to cecha charakterystyczna wszystkich postaci pojawiających się w komiksie. A rekordy bije pod tym względem sąsiadka państwa Bocianów – kobieta w zaawansowanym już wieku, bardzo samotna i schorowana. Po domu porusza się przy pomocy kuli, gdy musi udać się dalej – na przykład do specjalisty od medycyny naturalnej – korzysta z elektrycznego wózka inwalidzkiego. Czas wolny spędza na znęcaniu się nad swoim psem oraz lepieniu i wypalaniu w piekarniku przedziwnych, fantastycznych figurek, których kształty mogą budzić przeróżne skojarzenia. I to właśnie one ściągają na miasteczko nieszczęście, doprowadzając – jak King Kong w Nowym Jorku bądź Godzilla w Tokio – do jego unicestwienia. Dlaczego tak się dzieje? – nie pytajcie. Autor nie pozostawił żadnej logicznej wskazówki. A to oznacza, że każda odpowiedź może być prawdziwa. Najlepsza byłaby zaś taka, która przenosiłaby całość rozważań na wyższy poziom abstrakcji i symboliki. Patrząc z chrześcijańskiego punktu widzenia, katastrofa, jaka dotyka Komarów i jego mieszkańców, jest zemstą. Ale kto się mści? Porzucona przez społeczeństwo i niezrozumiana przez nie inwalidka? Jacyś starożytni bogowie, którzy na czas rozpierduchy przyjęli postać kosmiczno-komicznych figurek-potworów? Najlogiczniejszą – i chyba najatrakcyjniejszą dla fabuły – byłaby odpowiedź, że to zemsta natury (tym sposobem powróciłby zaniedbany wątek ekologiczny), ale nic na to nie wskazuje.
„Komarów” sprawia wrażenie dzieła, które powstawało na raty. Jakby w ciągu dłuższego czasu – może kilku miesięcy, a nawet kilku lat – autorowi przychodziły do głowy różne pomysły, z których nie chciał zrezygnować, a na koniec postanowił na siłę powiązać je w całość. Efekt jest taki, że trudno dopatrzyć się w nim nie tylko jakiegokolwiek przesłania, ale zwyczajnie sensu. Jeśli jednak komuś komiks się spodoba (należy i taką ewentualność dopuścić, skoro jury Ligatury oceniło projekt tak wysoko), łatwo będzie on mógł odeprzeć wszystkie zarzuty pod adresem Nijstada – wszak to awangarda, album eksperymentalny zarówno pod względem treści, jak i formy. Zatem: nie każdy go zrozumie! I trochę prawdy też w tym będzie, zwłaszcza w tej „eksperymentalnej formie”. Holender posłużył się rysunkiem czarno-białym, nierzadko umiejętnie łącząc go ze zdjęciami abstrakcyjnych rzeźb; kreśląc postaci, także zresztą odwoływał się do wcześniej wykonanych fotografii. Tym bardziej dziwić jednak może kanciastość i niezgrabność, połączona z nieproporcjonalnością, bohaterów ludzkich (bo są jeszcze pies i stado kruków). Dla dobra autora należy założyć, że taki sobie obrał styl, bo przecież czegoś go przez pięć lat studiów mimo wszystko nauczono. Podsumowując: „Komarów” miał szansę, by stać się jednym z ważniejszych pozamainstreamowych komiksów, które wciąż stanowią w Polsce mniejszość. Nie stał się takim z winy samego Nijstada, który, pisząc scenariusz, zapomniał, że powinien on zawierać coś ponad zbiór fantastycznych wizji.
I jest jeszcze jedna drobna rzecz, na której wywrócił się autor z Holandii – znikająca kula inwalidzka, z której korzysta sąsiadka Bocianów. Najpierw ma ją przy sobie, a potem przedmiot ulega dematerializacji, by w kolejnej scenie ponownie pojawić się pod pachą kobiety. Podobnych niekonsekwencji znalazłoby się więcej. Ale co tam, przecież mamy do czynienia z komiksem awangardowym!