Drugi tom opowieści o Hildzie, która obdarzona jest niezwykłą zdolnością zjednywania sobie najróżniejszych istot, ukazał się w serii poznańskiej Centrali zatytułowanej nieco snobistycznie „Komiksy dla dzieci mądrych rodziców”. Tyle że w tym określeniu nie ma krzty przesady. „Hilda i Nocny Olbrzym” to piękna i inteligentna historia o przyjaźni i miłości, wzajemnym szacunku i tolerancji. Czegóż chcieć więcej dla swego dziecka?
Rezolutna Hilda poznaje świat
[Luke Pearson „Hilda #2: Hilda i Nocny Olbrzym” - recenzja]
Drugi tom opowieści o Hildzie, która obdarzona jest niezwykłą zdolnością zjednywania sobie najróżniejszych istot, ukazał się w serii poznańskiej Centrali zatytułowanej nieco snobistycznie „Komiksy dla dzieci mądrych rodziców”. Tyle że w tym określeniu nie ma krzty przesady. „Hilda i Nocny Olbrzym” to piękna i inteligentna historia o przyjaźni i miłości, wzajemnym szacunku i tolerancji. Czegóż chcieć więcej dla swego dziecka?
Luke Pearson
‹Hilda #2: Hilda i Nocny Olbrzym›
Brytyjski scenarzysta i rysownik Luke Pearson (rocznik 1987) to wciąż jeszcze artysta na dorobku, a już może pochwalić się serią, która sprawiła, że w wielu krajach został doceniony. Zawdzięcza to małej dziewczynce w czerwonych bucikach i czarnym bereciku, z wiecznie rozwianą grzywką i wielkimi, pełnymi zdziwienia oczyma. Na imię ma Hilda i mieszka na północy Europy; sama określa się mianem „łowcy przygód” i jak magnes przyciąga najdziwniejsze zwierzęta i magiczne istoty. Po raz pierwszy objawiła się przed trzema laty w, wydanym przez londyńską oficynę Nobrow, albumie „Hilda i Troll”; rok później ukazała się część druga opowieści – opublikowana właśnie przez poznańską Centralę – „Hilda i Nocny Olbrzym”, a po kolejnych kilkunastu miesiącach – pozostaniemy przy tytule oryginalnym, skoro nie ma jeszcze tłumaczenia polskiego – trzecia odsłona, czyli „Hilda and the Bird Parade”.
Hilda, jak przystało na główną bohaterkę – w domyśle: opowieści dla dzieci (choć nie tylko) – ma w sobie to coś, co sprawia, że od pierwszego spojrzenia zyskuje sympatię (inteligentnego) czytelnika – lubi czytać książki (nawet takie, które ją nudzą) i rysować, jest sprytna i rezolutna, dobrze wychowana, ale i stanowcza, gdy ma przekonanie o swojej racji. Jako osobę obdarzoną bogatą wyobraźnią, na dodatek mieszkającą na północy kontynentu, nie zaskakuje jej w żaden sposób istnienie najprzeróżniejszych mitycznych stworzeń, ba! często jest z nimi za pan brat. W tomie drugim dziewczynka i jej matka stają przed nie lada problemem. Ich malutki domek, położony malowniczo na pustkowiu, u podnóża gór, staje się obiektem nieustających ataków. Nocami nieznani sprawcy wrzucają do środka kamienie, tłukąc przy okazji szyby. Podrzucają też malutkie liściki, w których żądają natychmiastowego opuszczenia zajmowanego „lokalu”. Gdy ich prośby nie odnoszą skutku, przystępują do prawdziwego bombardowania.
Hilda chętnie by się z nimi porozumiała, wyjaśniła wszystkie okoliczności konfliktu, ale… jak można zawrzeć kompromis z kimś, kogo się nawet nie widzi na oczy. A sprawa robi się coraz bardziej poważna. Mama dziewczynki jest nawet gotowa opuścić dom i wrócić do miasta, chyba że Hilda zjedna sobie tych, którzy tak źle im życzą. Nie wiadomo, jak dalej potoczyłyby się wydarzenia, gdyby nie nieoczekiwana pomoc ze strony jednego z niewidzialnych dotychczas elfów – Aldura. Malec jest bowiem przekonany, że z ludźmi można się dogadać i że obie strony mogą mieć z tego korzyść. Dlatego dobrowolnie przyjmuje na siebie rolę adwokata i przewodnika dziewczynki po swoim magicznym świecie, który okazuje się nie tylko znakomicie zorganizowany, lecz i do granic absurdu zbiurokratyzowany. Ale elfiki to nie jedyny problem, jaki spędza sen z powiek Hildy; kolejnym jest tajemniczy olbrzym, który od kilku dni nocami pojawia się w pobliżu domu i, nic nie mówiąc, gapi się na budynek.
Dziewczynka, chcąc za wszelką cenę pozostać w domku na wsi, bierze sprawy w swoje ręce i świetnie radzi sobie zarówno w świecie lilipucich elfów, jak i olbrzymów, dla których sama jest karzełkiem mieszczącym się w uchu. Kluczem do sukcesu Hildy okazuje się nade wszystko jej dobre serce, tolerancja i szacunek, jaki potrafi okazać wszystkim istotom. Nie brakuje jej też empatii, a skłonność do poświęceń sprawia, że nawet zaprzysiężeni, zdawałoby się, wrogowie zaczynają dostrzegać w niej sojusznika. Luke Pearson unika w swoim komiksie uproszczeń i infantylizmu; traktuje młodego czytelnika, do którego adresuje swoje dzieło, nad wyraz poważnie, dopracowując absolutnie każdy szczegół. I choć można by się odrobinę – ale tylko odrobinę – czepiać braku logicznych powiązań pomiędzy najważniejszymi wątkami historii, wszystko rekompensuje strona graficzna „Hildy…”. Rację mają ci, którzy doszukują się w świecie przedstawionym przez Brytyjczyka nawiązań do twórczości Hayao Miyazakiego. „Księżniczka Mononoke”, „Spirited Away: W krainie bogów” czy „Ruchomy zamek Hauru” prezentują podobny rodzaj wrażliwości artystycznej, a sama Hilda wygląda, jakby była żywcem wyjęta z filmów Japończyka. W niemal identycznym klimacie utrzymana jest zresztą także kolorystyka komiksu. Wychodzi więc całkiem niezła, niemal wybuchowa mieszanka: dzieło autora z Wysp Brytyjskich łączące w sobie wpływy anime i komiksu frankofońskiego, fabularnie natomiast nawiązujące do mitów skandynawskich. Uff! Czego chcieć więcej?!