Jeszcze jeden komiks o Holokauście?! Owszem, ale inny niż wszystkie wydane w Polsce do tej pory. Nie oglądamy w nim grozy obozów masowej zagłady. Nawet nie ma zbyt wielu hitlerowców, a ten, który się pojawia, wcale nie jest tak jednoznacznie zły. Dużo gorsi od niego są chociażby krasnoarmiejscy „wyzwoliciele”. „Skazane na siebie” Miriam Katkin to wciągająca i bardzo pouczająca lektura, nie tylko zanurzone w przeszłości, ale podejmująca wciąż aktualne tematy egzystencjalne.
Historia w obrazkach: Bez wiary, nadziei, z miłością
[Miriam Katin „Skazane na siebie” - recenzja]
Jeszcze jeden komiks o Holokauście?! Owszem, ale inny niż wszystkie wydane w Polsce do tej pory. Nie oglądamy w nim grozy obozów masowej zagłady. Nawet nie ma zbyt wielu hitlerowców, a ten, który się pojawia, wcale nie jest tak jednoznacznie zły. Dużo gorsi od niego są chociażby krasnoarmiejscy „wyzwoliciele”. „Skazane na siebie” Miriam Katkin to wciągająca i bardzo pouczająca lektura, nie tylko zanurzone w przeszłości, ale podejmująca wciąż aktualne tematy egzystencjalne.
Miriam Katin
‹Skazane na siebie›
Jeszcze ze dwie, trzy dekady temu publikowanie w Polsce komiksów podejmujących temat eksterminacji ludności żydowskiej podczas drugiej wojny światowej wydawało się dość karkołomnym przedsięwzięciem. Bo jak to, tak poważny temat ma być przedstawiany za pomocą tak „niepoważnego” medium jak opowieści obrazkowe? Na szczęście po pierwszym wydaniu „
Mausa” w latach 90. ubiegłego wieku dyskusje tego typu stały się nieaktulne; Art Spiegelman udowodnił bowiem największym niedowiarkom, że jest możliwe stworzenie komiksowego arcydzieła o Holokauście. Co zresztą potwierdziły później także inne – czasami lepsze, czasami gorsze, ale nigdy ewidentnie słabe – albumy, jak chociażby „
Josel: 13 kwietnia 1943” Joego Kuberta, „
Auschwitz” Pascala Crociego czy „
Córka Mendla. Wspomnienia” Martina Lemelmana. Teraz dołączyły do nich „Skazane na siebie” – autobiograficzna powieść graficzna autorstwa pochodzącej z Węgier, choć nie mieszkającej w kraju nad Balatonem już od prawie sześćdziesięciu lat, Miriam Katin.
Katin, która opowiedziała wojenne dzieje swoje i swojej matki (choć w komiksie noszą one inne imiona i nazwisko), urodziła się w Budapeszcie w 1942 roku. Rządzący wówczas krajem admirał Miklós Horthy, choć był sojusznikiem III Rzeszy, sprzeciwiał się eksterminacji Żydów węgierskich. Gdy jednak w 1944 roku nad Balaton wkroczyły wojska niemieckie, zaczynając nieformalną okupację kraju, niewiele miał już do powiedzenia. Wkrótce został zresztą aresztowany przez nazistów i wywieziony do Bawarii; władzę nad Balatonem przejął natomiast przywódca miejscowych faszystów (strzałokrzyżowców) Ferenc Szálasi, który ze swoimi bojówkarzami ochoczo przystąpił do wspomagania Niemców w wywózce Żydów do Auschwitz. W tym właśnie momencie rozpoczęła się gehenna Miriam i jej matki. Najważniejsze jednak, że obie kobiety przeżyły wojnę. I że po latach mogliśmy poznać ich opowieść – kolejne świadectwo z czasów Drugiej Apokalipsy. Rodzina Katin opuściła Węgry po rewolucji 1956 roku; wyjechała do Izraela, gdzie Miriam spędziła sześć lat (odbywając w tym czasie trzyletnią służbę wojskową). Potem były kolejne etapy emigracji: między innymi pobyt w Nowym Jorku, powrót na Bliski Wschód na początku lat 80. XX wieku i ponowny wyjazd za Ocean.
Częste wojaże i zmiany miejsca zamieszkania związane były z pracą zawodową Miriam Katin, która jako graficzka brała udział w tworzeniu filmów animowanych: w Izraelu dla studia Ein Gedi Films, w Stanach Zjednoczonych natomiast między innymi dla MTV i Disneya. Po zakończeniu „romansu” z tym ostatnim, mając w końcu dużo więcej wolnego czasu, postanowiła opowiedzieć swoją wojenną historię; tym sposobem w 2006 roku światło dzienne ujrzały „Skazane na siebie”, które w następnych latach przetłumaczone zostały z języka angielskiego kolejno na francuski, hiszpański, niemiecki, szwedzki, koreański i – w tym roku – polski. Jako że w latach 1944-1945, kiedy rozgrywa się akcja komiksu, autorka miała dopiero dwa-trzy lata, „Skazane…”, chcąc nie chcąc, muszą być przede wszystkim opowieścią o jej matce, która w chwili najtrudniejszej próby, ryzykując własnym życiem, aby jednocześnie to życie ratować, postanowiła nie dać się wywieźć przez Niemców wraz z córką w nieznanym kierunku (czyli do oświęcimskiego pieca). Obie ocalały, chociaż starsza z nich zapłaciła za to straszliwą cenę. Tak wysoką, że kosztowało ją to dodatkowo utratę wiary w Boga.
Komiks Katin zaczyna się od sceny, która dla polskiego czytelnika może być zaskakująca, a może nawet szokująca. Jest 1944 rok (prawdopodobnie lato); Żydówka Esther Levy, której mąż Károly jest na froncie (możemy się domyślać, że wschodnim) spaceruje sobie po Budapeszcie ze swoją przyjaciółką Ewą, córeczką Lisą i pieskiem Reksiem. Nie tylko beztrosko gawędzą, śmieją się, ale i wstępują do kawiarnianego ogródka na kawę i lody. Nie ma – przynajmniej do tej pory – żadnych prześladowań; nie ma getta, nikt nie umiera z głodu na ulicach. To nie jest żadne przekłamanie historyczne; to efekt tego swoistego parasola ochronnego, jaki był w stanie do pewnego momentu roztoczyć nad węgierskimi Żydami admirał Horthy. Lecz ten spokój powoli już odchodził w niepamięć. Jeszcze tego samego dnia Esther musi oddać psa Niemcom, a po powrocie do domu dowiaduje się od dozorcy kamienicy, Węgra, że wszyscy Żydzi mają siedem dni na opuszczenie mieszkań. Odchodząc, nie będą mogli zabrać żadnego wyposażenia – i to właśnie wydaje się kobiecie najbardziej złowróżbne. Dlatego postanawia jak najszybciej skontaktować się ze znajomym Ewy, przemytnikiem, od którego kupuje fałszywe dokumenty dla siebie i Lisy oraz dostaje adres na wsi, pod który ma się zgłosić.
Z wydatną pomocą swojej lojalnej służącej – wyobrażacie to sobie? w 1944 roku Żydzi budapesztańscy wciąż byli na tyle majętni, że mogli utrzymywać służbę! – Esther zaciera za sobą ślady i rusza na prowincję. Oficjalnie jest chłopką, która z nieślubnym dzieckiem wraca w rodzinne strony. Nadchodzące miesiące przynoszą jej wiele niebezpieczeństw i upokorzeń; oprócz śmierci, nic nie zostaje jej oszczędzone. Miriam Katin z zaskakującą szczerością opowiada historię swojej matki. W jej narracji nie ma miejsca na niedomówienia i gładkie słówka. Zdrada jest zdradą, a gwałt – gwałtem. Ludźmi najczęściej kieruje chciwość, chociaż zdarzają się i tacy, którzy pomagają Żydom bezinteresownie. Za cenę życia Esther gotowa jest zresztą oddać się wrogowi; własne cześć i honor nie miałyby dla niej żadnej wartości, gdyby nie potrafiła ocalić córki. Kolejnym zaskoczeniem dla czytelnika polskiego może być to, jak przedstawiono „wyzwolenie” Węgier spod okupacji hitlerowskiej. Dla większości polskich Żydów wkroczenie Armii Czerwonej wiązało się choćby z chwilą spokoju i oddechu, w „Skazanych na siebie” jest to moment, w którym horror zaczyna się od nowa. Przestaje to jednak dziwić, gdy zdajemy sobie sprawę, że „wyzwalając” Węgry, krasnoarmiejcy wkraczali na teren państwa sojuszniczego dla III Rzeszy, a więc jawnie wrogiego, którego przed całkowitą pacyfikacją i podporządkowaniem sobie należy jeszcze nadzwyczaj przykładnie ukarać.
Mimo to na kartach „Skazanych…” możemy zobaczyć również „dobrych Sowietów”. I znów trudno uznać to za propagandowe przekłamanie, bo przecież komiks powstał wiele lat po upadku komunizmu, na dodatek autorka – zmuszona wraz z rodziną do emigracji właśnie z powodu radzieckiej interwencji na Węgrzech – miała raczej powód, by przedstawić żołnierzy Stalina w jak najgorszym świetle, bez najdelikatniejszych nawet odcieni. Na tle innych wydarzeń wątek z sowieckim kapitanem prezentuje się zresztą tak abstrakcyjnie, że musi być prawdziwy. W porównaniu z przywołanymi wcześniej komiksowymi świadectwami Holokaustu opowieść Miriam Katin, choć miejscami drastyczna i niepokojąca, jest też zadziwiająco optymistyczna. Wszak najbliższa rodzina autorki (z nią samą), mimo że moralnie poobijana, przeżyła wojnę; oszczędzone zostały jej doświadczenia obozowe, nikt z nich nie był świadkiem masowego ludobójstwa. Co jednak oczywiście w niczym nie umniejsza tragedii, jaka dotknęła Esther Levy. Im bliżej końca tej historii, na plan pierwszy zaczyna wybijać się jeszcze inna kwestia – wiary w Boga. Pytania stawiane na marginesie głównego wątku fabuły przez Katin nie są niczym nowym. Wielu ocaleńców z Zagłady zadawało je sobie po wojnie: Czy może istnieć Bóg, który pozwolił na Holokaust? Czy można eksterminację Żydów przez nazistów postrzegać jako karę za grzechy? Jak wierzyć w istotę, która porzuciła nas w najcięższej chwili?
Droga, jaką przebywają Esther i Lisa od chwili ucieczki z Budapesztu, zdaje się być drogą pokonaną wbrew Bogu. Jakby mu na złość. W ich historii nie ma szczęśliwych zbiegów okoliczności, w których można by dopatrywać się interwencji Opatrzności; są tylko ludzie – nastawieni wrogo, obojętnie bądź przyjaźnie. Ci ostatni oferują pomoc, ci drudzy – neutralność, która także ratuje życie. Jeśli gdzieś na tej drodze miałby stać Bóg, to byłby właśnie kimś takim – absolutnie obojętnym. Tylko że nie takiego zachowania oczekuje się od Stwórcy w chwili próby. To jeden z punktów widzenia; istotny, bo reprezentowany przez autorkę dzieła… Graficznie, podobne jak wszystkie wcześniej przywołane komiksy o Holokauście, „Skazane na siebie” utrzymane są w tonacji czarno-białej (poza kilkoma planszami kolorowymi, które przedstawiają bohaterki już po wojnie); rysunki, wykonane ołówkiem, przypominają szkice. Ale to szkice bardzo dokładne, obfitujące w szczegóły (wystarczy przyjrzeć się kadrom przedstawiającym ulice miast bądź budapesztańskie mieszkanie Esther). Chociaż zdarzają się też ujęcia mocno uproszczone, z postaciami odwzorowanymi niemal karykaturalnie. Wcale to jednak nie oznacza, że do nich autorka przyłożyła się w mniejszym stopniu; taki zabieg ma bowiem swoje uzasadnienie artystyczne. Podsumowując: „Skazane…” nie są albumem, który olśni wizją plastyczną; jego siła tkwi przede wszystkim w fabule. W świadectwie, które daje. W ostrzeżeniu, którego udziela potomnym.