Drugi tom „Elryka” – komiksu opartego na sadze fantasy Michaela Moorcocka – udowadnia dobitnie, że tego typu literatura może być znakomitą rozrywką nie tylko dla młodych czytelników. Świat Melniboné’u potrafi bowiem wzbudzić prawdziwe przerażenie. Nie bez powodu – scenarzyści Julien Blondel i Jean-Luc Cano zadbali o to, aby śmierć zbierała krwawe żniwo, a okrutni bogowie traktowali swych ludzkich poddanych jak marionetki.
Zabiję wszystkich was!
[Julien Blondel, Robin Recht „Elryk #2: Zwiastun Burzy” - recenzja]
Drugi tom „Elryka” – komiksu opartego na sadze fantasy Michaela Moorcocka – udowadnia dobitnie, że tego typu literatura może być znakomitą rozrywką nie tylko dla młodych czytelników. Świat Melniboné’u potrafi bowiem wzbudzić prawdziwe przerażenie. Nie bez powodu – scenarzyści Julien Blondel i Jean-Luc Cano zadbali o to, aby śmierć zbierała krwawe żniwo, a okrutni bogowie traktowali swych ludzkich poddanych jak marionetki.
Julien Blondel, Robin Recht
‹Elryk #2: Zwiastun Burzy›
Po lekturze „
Rubinowego tronu”, wydanego przez francuskie wydawnictwo Glenat przed dwoma laty, Michael Moorcock (rocznik 1939) stwierdził, że to najlepsza, bo najbliższa oryginalnemu zamysłowi artystycznemu, komiksowa adaptacja jego sagi o Elryku. Trudno chyba o lepszą rekomendację (jakby jednak tego było mało, można zapoznać się jeszcze z umieszczonym jako wstęp pełnym pochwał wprowadzeniem autorstwa samego Alana Moore’a). Nic więc dziwnego, że Julien Blondel postanowił pójść za ciosem i już po kilku miesiącach – z pomocą swego rodaka, Jean-Luka Cano – oddał w ręce rysowników (aż trzech!) scenariusz kolejnego tomu opowieści. Tym razem wziął na warsztat opublikowanego pierwotnie w 1965 roku „Zwiastuna burzy”, który w jego (a raczej: ich) wyobraźni przeistoczył się w dzieło jeszcze bardziej ponure i depresyjne, niż obmyślił to brytyjski pisarz.
Przypomnijmy pokrótce, o co w sadze Moorcocka chodzi. Albinos Elryk, syn Sadryka, jest władcą – ba! cesarzem – Smoczej Wyspy Melniboné; zasiada na rubinowym tronie w Śniącym Mieście, czyli niezdobytej twierdzy Imrryr. Jego żoną jest piękna Cymoril, siostra cesarskiego kuzyna, podstępnego księcia Yyrkoona, który od lat marzy o tym, aby przejąć panowanie. Wiedząc jak bardzo Elryk uzależniony jest od swojej małżonki, książę uprowadza siostrę i – pod ochroną magii – ucieka na tereny tak zwanych Młodych Królestw. Wysłane na przeszpiegi demony nie są w stanie odkryć, gdzie dokładnie się schronili. Rozwścieczony cesarz nie widzi więc innego sposobu, jak odwołać się do pomocy Władcy Mieczy, Ariocha, oraz Władcy Mórz, Straashy. Przychodzą mu oni ze wsparciem, ale ma ono wielką cenę – jeżeli Elryk zgodzi się ją zapłacić, po wsze czasy pozostanie przeklęty. Czegóż jednak nie robi się dla miłości?
Wyposażony przez Straashę w niezwykły okręt, który ma mu pomóc przebyć rozległe morze, Elryk wraz ze swymi najlepszymi żołnierzami, dowodzonymi przez wiernego Dyvima Tvara, rusza do miejsca przeznaczenia, gdzie – zgodnie ze słowem danym przez Ariocha – odnajdzie wiarołomnego Yyrkoona i Cymoril. Po drodze czeka ich oczywiście masa niebezpieczeństw. Ale nie one, jak można by się spodziewać, są solą opowieści. Niezwykłe stwory i przerażające krainy przedstawione w „Zwiastunie burzy”, to i tak nic, a przynajmniej niewiele, przy mrokach, jakie spowijają umysł planującego straszliwą zemstę albinosa. Tytułowy bohater komiksu – i powieściowej sagi – to postać nadzwyczaj tragiczna, targana upiornymi dylematami moralnymi. Z jednej strony pragnie za wszelką cenę odzyskać ukochaną, z drugiej – coraz bardziej buntuje się przeciwko temu, że wszechwładni bogowie uczynili sobie z niego zabawkę.
Taka historia nie ma prawa skończyć się szczęśliwie. I nie oczekujcie tego od „Zwiastuna burzy”. Elryk, nie radząc sobie z presją, jaką wywierają na niego bezlitośni bogowie, pogrąża się w szaleństwie, ale – jak się okazuje – nie traci resztek człowieczeństwa. Inna sprawa, że trudno do końca orzec, które z podejmowanych przez niego decyzji wynikają z głęboko skrywanej w sercu dobroci, a które są skutkiem okoliczności i przyjętej przez władcę taktyki. W każdym razie finał opowieści jest zaskakujący. Do tego stopnia, że dotarłszy do ostatniej planszy, czytelnik z miejsca zadaje sobie pytanie: Co czeka nas dalej? Świadomość, że na odpowiedź na nie przyjdzie nam prawdopodobnie czekać przynajmniej rok, przyprawia o smutek. Chyba że ktoś, zaintrygowany komiksem Blondela i Cano, sięgnie po powieści Michaela Moorcocka i z nich zacznie układać możliwe warianty dalszego rozwoju sytuacji. A tych jest przynajmniej kilka.
„Zwiastun burzy” ma wyjątkowo ponury wydźwięk – zarówno w warstwie fabularnej, jak i graficznej. Inaczej zresztą być nie mogło. Skoro pozbawionym słonecznych promieni Melniboné włada człowiek opętany – pytanie czy z własnej woli? – żądzą zabijania, trudno oczekiwać, że rysownicy uraczą nas radosnymi obrazkami, w których dominować będą żywe i wesołe kolory. Jest na odwrót! Pozbawiona radośniejszych akcentów kolorystyka, wieczny mrok oraz widoki spustoszonych ziem i zniszczonych miast mogą przyprawić o ból głowy i depresję. Przy wizji zaprezentowanej przez Didiera Poliego, Juliena Telo i Robina Rechta nawet Mordor zaczyna wydawać się całkiem niezłym rozwiązaniem na spędzenie wakacji w opcji „last minute”. Dodajmy jeszcze, że twarze ludzkich bohaterów opowieści noszą znamiona zwierzęcego nieokiełznania, w wyniku czego stają się oni nie mniej przerażający niż zasiedlające ten świat demony. Jedynym wyjątkiem jest Arioch. Ale niech Was nie zwiedzie jego cherubinowaty wygląd. Wszak Damien – chłopiec z horroru „Omen” (1976) Richarda Donnera – też miał piękny i niewinny uśmiech.
