Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Instytucjonalny obrońca pokrzywdzonych, czyli Józefa Mackiewicza przygody z reportażem, część 1

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 6 »

Sebastian Chosiński

Instytucjonalny obrońca pokrzywdzonych, czyli Józefa Mackiewicza przygody z reportażem, część 1

Pisarz zainteresował się stosunkami polsko-żydowskimi w mieście, był w sądzie na procesie Polaka Dympera, oskarżonego o zamordowanie Żyda Lipskiego. Zwiedził zamek królewski, „chlubę Grodna”, o którym pisał: Takiego zamku nie posiada Wilno. Jestem zamku tego entuzjastą, podziwiam jego położenie, piękno jego wnętrza, bramy i mostu. Nie szczędził pochwał pod adresem jego kustosza, Józefa Jodkowskiego, pod którego przewodnictwem i kierunkiem odbywał się właśnie remont zamku. Widziałem ogrom wykonanej pracy – przyznał Mackiewicz. Następnego dnia wybrał się na zwiedzanie powstałego w 1924 roku Miejskiego Muzeum Przyrodniczego. Tłumaczył to następująco: Sam kiedyś byłem przyrodnikiem i dlatego śpieszę odświeżyć wspomnienia, w zapachu naftaliny i zastygłego milczenia wypchanych ptaków. Szczegółowo opisał bogate zbiory, stwierdzając na zakończenie: Dziś, w roku 1936, muzeum przedstawia się imponująco. Przed samym wyjazdem udał się jeszcze do teatru, który wzniósł przed wielu laty Antoni Tyzenhauz. Zaskoczeniem był dla Mackiewicza fakt, że – mimo iż wystawiano same ambitne sztuki – widownia ciągle była pełna i składała się ze wszystkich narodowości, bez względu na wykształcenie i zawód. Opuszczał Grodno jednak z niezbyt wesołymi myślami, którym dał wyraz w słowach: Grodno ulepione jest z tej samej co Wilno gliny, łączyło nas wszystko dotychczas, a dzieli tylko 150 kilometrów drogi. Szkoda że te drogi zaczynają się rozchodzić, że ktoś systematycznie rozsupłuje węzeł, którym związani byliśmy wspólną historią od wieków. W ustach entuzjasty idei Wielkiego Księstwa słowa te musiały mieć symboliczne znaczenie.
I znów wyruszył Mackiewicz w drogę. Koleją i sankami przebył trasę Kobylniki – Konstantynów – Łyntupy – Brasław. W Brasławiu, położonym zaledwie 37 kilometrów od Drui, rozmawiał z ludźmi na temat budowy portu w tym miasteczku. Miała to być wielka inwestycja, prawie dorównująca Gdyni. Pomysł jednakże, jak twierdzili mieszkańcy Brasławia (z czym Mackiewicz się zgadzał), obliczony był raczej na efekt polityczny, aniżeli gospodarczy. Pytali oni dziennikarza: Bo co da nam Druja? (…) Wolimy, żeby nam wybudowano szerokotorową kolej, niż port w Drui. Dowodzili, że Dźwina, którą drewno miało być stamtąd spławiane na Łotwę, jest rzeką niebezpieczną do nawigacji z uwagi porohy, że nie jest to ważna trasa. Mackiewicz, popierając ich, pisał: Nasze naturalne drogi wiodą do Kłajpedy i Libawy. Niemen i Wilia. Nie Dźwina!… Miesiąc później wsiadł na barkę, którą – płynąc Prypecią i Horyniem – przebył 120 kilometrów z Pińska do Dawidgródka. Ściągnęły go tutaj pogłoski o cudzie, o dziwnym śnie starej kobiety i „cudownym odnowieniu” ikony, zamkniętej w zabitej deskami kaplicy. Mackiewicz przysłuchiwał się opowieściom; był – jak mało kto – bardzo cierpliwym słuchaczem. Słuchał i wyciągał wnioski. Dostrzegł na przykład, że prawosławie stopniowo traci wyznawców, wierni zaś przechodzą do fanatycznych sekt religijnych (samo zjawisko sekciarstwa stało się wówczas na Polesiu niezwykle żywe). Mackiewicz był tym tematem bardzo zainteresowany. Jeden z reportaży w tomie „Bunt rojstów” (1938) poświęcił temu właśnie problemowi. 4)
Kolejne miesiące 1936 roku wypełnione były w życiu Mackiewicza ciągłymi podróżami. A to statkiem do Pińska na odbywającą się tam „Wystawę Poleską”, a to do Puszczy Rudnickiej, która zwabiała na polowania wielu dygnitarzy państwowych, m.in. marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, prezydenta Ignacego Mościckiego i jego poprzednika na tym stanowisku, Stanisława Wojciechowskiego. To znów zwizytował Dawidgródek, by wziąć udział w konsekracji nowego kościoła katolickiego. Jesienią 1936 roku – kiedy to obiegła Polesie wiadomość o odkryciu w tutejszych podziemiach zamkowych piętnastu tajemniczych trumien – po raz kolejny zawędrował do tego miasteczka. Odkrycia dokonano, jak to często w takich sytuacjach bywa, przypadkiem. Robotnicy podczas kopania fundamentów pod nową cerkiew natrafili na trzynaście dębowych trumien. Ojciec Aleksander Biełajew zarządził wówczas przeniesienie ich na położone opodal wzgórze, zakopanie i postawienie krzyża. Tak też zrobiono. Gdy jednak odkryto jeszcze dwie inne trumny (w których nie znaleziono żadnych wyrobów metalowych, żadnych ozdób, jedynie pantofle ze skóry łosia), nakazano robotnikom ponowne odkopanie trumien. Uznano, że pochodzą one z XIV wieku, jednakże jeden z najwybitniejszych archeologów wileńskich, Antoni Łachiewicz, doszedł do wniosku, że są starsze. Rozpoczęły się żmudne badania. Z początku nieśmiało wysuwano tezę, że są to groby książąt kijowskich z XII wieku, wreszcie zagadkę rozwiązano – w podziemiach zamku pochowani byli m.in. książę Dawid Igorowicz (zmarły w 1112 roku) 5) i jego rodzina: żona, syn Wsiewołodko (zmarły w 1141), wnukowie: Borys, Hleb (zmarły po 1168) i Mścisław (zmarły po 1183). Sprawa stała się bardzo głośna w całej Polsce właśnie dzięki reportażom Mackiewicza, w których apelował on do odpowiednich urzędników i instytucji państwowych, by się nią zajęli, by przyznali fundusze na prowadzenie badań i urządzili w cerkwi w Dawidgródku specjalną kryptę. Nic jednak nie zrobiono. Parę miesięcy później skarżył się Mackiewicz na łamach „Słowa”, że cerkwi się nie buduje, a wykopaliska stoją i niszczeją. Komisja, która zająć się miała wykupem tego terenu od parafii prawosławnej, nic jeszcze w tym kierunku nie uczyniła. Skandal – napisał Mackiewicz krótko i dosadnie.
Pewnego dnia, pociągiem, a potem furmanką, wybrał się do Budsławia (za Mołodecznem). Zarówno miasto, jak i jego mieszkańców uznał za ospałych i oblepionych błotem. Jakże jednak wielkie było jego zdziwienie, gdy w budynku dworca kolejowego zauważył plakaty reklamujące… Zakopane, Kasprowy Wierch i kolejkę górską. Takich absurdów w czasie swoich podróży dostrzegał znacznie więcej. Płynąc „Orłem” po Horyniu do Pińska, zastanawiał się nad inwestycjami (czy raczej ich brakiem) na Polesiu. Parę miesięcy później, znów będąc w Pińsku na otwarciu kolejnego Jarmarku Poleskiego, pisał: Gospodarczego znaczenia dla Polesia Jarmark Poleski nie ma. Ma natomiast ogromne dla Pińska i dlatego należy go popierać i inicjatywę nie tylko prostować, ale też podtrzymywać. Innym razem, chcąc zdementować plotkę o odkryciu na Polesiu wsi, której mieszkańcy nie wiedzą jeszcze o zakończeniu wojny, odszukał tę wieś – Mitrycze – i odwiedził mieszkającą tam rodzinę. Plotka okazała się być daleka od prawdy. Wieś wcale nie była, jak powszechnie uważano, „rajem”, w którym mieszkańcy nie płacą podatków. Sekwestator nie miał tam po prostu po co jechać; przecież ogromna nędza – wyjaśniał dziennikarz. Gdy w pierwszej połowie września 1937 we wsi Lipa koło Dubna robotnicy kopiący glinę dla cegielni znaleźli szczątki szkieletu mamuta, Mackiewicz jako jeden z pierwszych dziennikarzy udał się do Lipy. Potem na łamach „Słowa” (podobnie jak było to w przypadku trumien w Dawidgródku) starał się całą sprawę nagłośnić, gdyż jak zwykle nikt z miejscowych władz wykopaliskiem się nie zainteresował, jedynie nauczyciel szkoły powszechnej, ksiądz i peowiak. Czy tym razem interwencja Mackiewicza okazała się skuteczna, nie wiadomo. On sam więcej do tej sprawy nie powrócił.
Słonim, synagoga<br/>© Jan Bułhak, Wilno 1937<br/>Fot. za atticus.pl
Słonim, synagoga
© Jan Bułhak, Wilno 1937
Fot. za atticus.pl
W latach 1938 i 1939 Mackiewicz, z wiadomych przyczyn, poświęcił się głównie sprawom politycznym i interwencyjnym. Coraz mniej podróżował dla przyjemności, coraz więcej z obowiązku. Nie miał już czasu (a może i ochoty), by zachwycać się pięknem rodzimej przyrody. Z lat tych pozostały w „Słowie” jedynie: przepiękny opis podróży barką po rzece Lwie, reportaż z objazdu samochodem po powiecie wileńsko-trockim oraz zbeletryzowany reportaż opisujący kolejną podróż Mackiewicza po Polesiu. Potem już całkowicie uwagę jego zaprzątnęły przygotowania do wojny. Z reportaży tych, często neutralnych, obok których można było przejść obojętnie, wyłania się obraz człowieka bardzo wrażliwego i otwartego. Na każdej stronicy nie daje o sobie zapomnieć Mackiewicz-przyrodnik, ornitolog, baczny obserwator życia zwierząt, przyrody i ludzi. Reportaże te okazały się znakomitą wprawką do późniejszej, już powojennej i emigracyjnej, twórczości beletrystycznej, w której sporo jest przecież opisów natury i w której niejednokrotnie przyroda podniesiona została do rangi bohatera (przynajmniej jednego z głównych, jak miało to miejsce na przykład w powieści „Karierowicz”).
II. „Instytucjonalny obrońca pokrzywdzonych” (reportaże interwencyjne z lat 1936-1939)
Niezwykle trafnie sens prawie całej przedwojennej publicystyki Józefa Mackiewicza, a już na pewno tej części, którą można określić mianem reportaży interwencyjnych, oddaje ta myśl, wyrażona przez żonę pisarza, Barbarę Toporską: Przed wojną w Wilnie, Józef Mackiewicz był niemal instytucjonalnym obrońcą krzywdzonych i pokrzywdzonych. Nie miało to nic wspólnego ze społecznikostwem, nic z socjalizmem, nic ze sprawiedliwością społeczną. Chodziło o sprawiedliwość polityczną, łamaną – niestety – w tempie przyśpieszonym przez administrację polską wobec ludzi, których on uważał za swoich rodaków, niezależnie od ich języka i wyznania czy narodowości, do jakiej się przyznawali, a często określali pojęciem tutejszy, które należało polonizować. W każdym przypadku brał dziennikarz „Słowa” w obronę przed nadużyciami państwowej administracji tzw. „tutejszych”, najczęściej białoruskich chłopów, zamieszkujących te ziemie z dziada pradziada. Uważał się, jak wspominała Toporska, za ich rodaka. Razem tworzyli jeden naród, którego ojczyzną było – podzielone teraz między trzy wrogie sobie państwa (Polskę, Litwę i Związek Radziecki) – Wielkie Księstwo Litewskie. Brał ich w obronę przed rządem, państwem i – co często powtarzał – robił to właśnie w imię dobra tego państwa.
« 1 2 3 4 6 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (25)
Andreas „Zoltar” Boegner

8 V 2024

Pora przedstawić książkę, która okazała się najlepiej przyjętą przez czytelników powieścią SF 2021 roku. Nie zaniedbam również krótkiej formy i spojrzę na kolejną antologię opowiadań wielokrotnie nominowanego do nagród wydawnictwa Modern Phantastic.

więcej »
Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Jazzowe oblicze noise’u i post-rocka
— Sebastian Chosiński

Kto nie ryzykuje, ten… w spokoju nie żyje
— Sebastian Chosiński

W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński

Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński

Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński

„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński

Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński

W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński

Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.