Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Instytucjonalny obrońca pokrzywdzonych, czyli Józefa Mackiewicza przygody z reportażem, część 2

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 5 7 »

Sebastian Chosiński

Instytucjonalny obrońca pokrzywdzonych, czyli Józefa Mackiewicza przygody z reportażem, część 2

Ale nie był to jedyny opisany przez Mackiewicza przykład owej chorej ambicji niektórych urzędników państwowych. Jej przejawem stawała się także urządzana corocznie (w listopadzie) propaganda kolonialna prowadzona przez pozostającą pod kontrolą rządu Ligę Kolonialną. Mackiewicz popierał żądanie posiadania przez Polskę kolonii (Bo może wśród wielu aspiracji państwowych ta jedna, kolonialna jest wyraźna, tak zrozumiała dla wszystkich, tak jasna w korzyściach, które by płynęły stąd dla obywateli kraju, że możemy zaryzykować, iż nie znajdzie się nikt, kto by tego nie rozumiał – pisał), ale był zdecydowanie przeciwny istnieniu Ligi, gdyż – jego zdaniem – […] organizacja jako taka istnieje nie z wewnętrznej potrzeby i odruchu masowego narodu, społeczeństwa, ale zawdzięczając uprawianej w Polsce metodzie społecznego etatyzmu i biurokratycznej manii, narzucanej z góry przez sam rząd. Działalność Ligi polegała zaś głównie na pobieraniu składek – ale po co i na co? Kolonii za nie Polska i tak by nie kupiła. Pieniądze te były zatem przeznaczane na całkowicie niepotrzebną propagandę, która nie tylko, że nic nie dawała, to na dodatek tylko obrzydzała całą sprawę. To się robi po prostu dla zaspokojenia społecznikowskich ambicji różnych prezesów, sekretarzy itd. – dopowiadał Mackiewicz, zżymając się na administrację i odgórne zarządzenia, które potrafią zohydzić każdą, choćby najsłuszniejszą i najpotrzebniejszą ideę.
O tak pojmowanej pracy społecznej pisał parokrotnie – zawsze nieprzychylnie. Była ona dla niego kolejnym objawem zgangrenowania naszego życia prowincjonalnego; stawiał ją na równi ze skandalami, aferami, przekroczeniami władzy, pustosłowiem, niedorzecznością itd., które przez oficjalną propagandę uznawane były za niedociągnięcia w krzepnięciu idei odrodzonej Polski. Sytuację, jaka zapanowała w miasteczku Jeziory, nazwał wprost szaleństwem zakłamania. W tej bowiem trzytysięcznej mieścinie (w której większość ludności stanowią Żydzi), działało aż dwadzieścia różnych organizacji, stowarzyszeń i związków, do których należeli przeważnie ci sami ludzie – urzędnicy państwowi, nietutejsi, przysłani z kraju. Na tym też polegała ich opiewana przez wiele prorządowych gazet ofiarna praca dla dobra Rzeczypospolitej.
6. Na tropie absurdu
Kolejnymi wrażeniami na ten temat podzielił się Józef Mackiewicz z czytelnikami „Słowa” przy okazji omówienia i przeglądu osób udekorowanych w roku 1937 Złotymi, Srebrnymi i Brązowymi Krzyżami Zasługi. Z zestawienia tego wynikało, że aż 295 osób nagrodzonych zostało za zasługi na polu pracy społecznej i tylko 8 za zasługi na polu pracy zawodowej. Skąd te zasługi? – pytał. I odpowiadał sam sobie: przecież […] z praktyki wiemy, że najmniej wartościową, najmniej istotną i najmniej twórczą jest u nas tzw. praca społeczna. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, iż czasem bywa wyraźnie szkodliwa. Szkodliwa, gdyż nie przynosi efektów, a tylko zniechęca do niej skromnych i pracowitych z zasady mieszkańców Wileńszczyzny i Polesia. Tzw. praca społeczna – pisał Mackiewicz dalej – sprowadza się w praktyce do pracy papierowej. Do piastowania godności prezesów, wice- i skarbników nie istniejących w praktyce organizacji. Polega naprawdę na zbijaniu bąków. Szkodliwe jest także, zdaniem Mackiewicza, dekorowanie takich ludzi Krzyżami Zasługi, bowiem kto w takich warunkach, w takiej Polsce, chce pracować zawodowo, rzeczowo, twórczo? – Idealista albo niedołęga. Kiedy nagradza się miernoty, a nie zwraca uwagi na ludzi wartościowych, trudno jest wymagać, by praca zawodowa cieszyła się uznaniem społeczeństwa. Jeżeli o wiele łatwiej jest zostać dostrzeżonym i zrobić karierę, poświęcając się bez reszty „pracy społecznej”, nikt nie będzie silił się na poświęcenie w pracy zawodowej… Gdy tymczasem w „pracy społecznej” jest więcej bluffu niż korzyści. Czasem wiele szkody, gdy zasiadają w nich [tzn. różnych organizacjach] urzędnicy, którzy marnują czas zawodowy na szukanie dróg przymusu, jaki się stosuje wobec ludności, aby ją do tych organizacji zapędzić.
Jędrzej Moraczewski<br/>Fot. Wikipedia
Jędrzej Moraczewski
Fot. Wikipedia
Taki obraz Kresów – poprzez pryzmat „radosnej twórczości” i „pracy społecznej” – przenikał do Warszawy, a stamtąd rozchodził się na inne ośrodki. Mackiewicz widział to i żalił się: W tym wszystkim, co się w prasie i literaturze polskiej wypisuje o tzw. Ziemiach Wschodnich – odczuwa się brak zasadniczego, a więc banalnego elementu, tj. prawdy. O wiele ważniejsze stawało się to w skali kraju, kiedy dotyczyło już nie tylko Kresów, ale i innych części Polski. Nadrzędną racją, mobilizującą ogólną nieufność, jest stopniowe przenikanie do świadomości ogółu zrozumienia, że bazujemy na fikcji – ostrzegał Mackiewicz, dodając jednocześnie: – Od zarania niepodległości stopień za stopniem zagłębia się Polska w tę fikcję coraz dalej. I coraz bardziej traci kontakt z rzeczywistością. Jak groźne to było zjawisko, okazało się dopiero we wrześniu 1939 roku, kiedy cały naród – wychowany na idei Polski mocarstwowej – przełknąć musiał gorzką pigułkę, jaką była totalna klęska poniesiona w wojnie obronnej z Niemcami.
Nieznajomość terenu przez urzędników państwowych „nasłanych” na Kresy była powodem wielu nieszczęść. Przyczyniały ich również nieprzemyślane uchwały i ustawy sejmowe i rządowe. Jednym z nich było Rozporządzenie premiera z dnia 23 grudnia 1936 roku o granicach Państwa, które praktycznie zezwoliło na zepchnięcie do stanu nieomal niewoli ok. 2 mln 640 tys. obywateli Rzeczypospolitej, zamieszkałych na terenach przygranicznych. Ich prawa zostały ograniczone do minimum, władza zaś – oddana w zasadzie w ręce wojewody, który mógł nawet wysiedlić osobę uznaną za „niebezpieczną”. Jak ci ludzie mają wytrzymać w takich ramach narzuconych im warunków życiowych? – pytał Mackiewicz w ich imieniu. By przekonać się, jak wygląda w rzeczywistości wprowadzenie tegoż rozporządzenia w życie, udał się do Drui. Zobaczył na własne oczy, jak te fatalnie obmyślone lub zgoła nieprzemyślane przepisy utrudniają mieszkańcom miasteczka codzienną egzystencję. Dziś w Drui nie można by już mieszkać – relacjonował – gdyby nie inteligentni oficerowie, którzy na własną rękę korygują premierowskie zarządzenie. Ujmował się Mackiewicz nie tylko za ludźmi, ale także za zwierzętami, gdy – jak sądził – były niesłusznie prześladowane. Nie potrafił zachować spokoju, kiedy dotarła do niego wiadomość o tym, że w pewnym miasteczku dokonuje się – na polecenie władz – masowej rzezi psów z powodu (niczym nie potwierdzonych) plotek o wściekliźnie. Oburzony pytał: Czy nie trochę tu manii prześladowczej?
7. Co to jest „dobro państwa”?
Biurokratyczne zdziczenie dawało się we znaki każdemu, nawet policji powiatowej, która w Polsce pozbawiona jest wszelkich środków lokomocji […]. Na tzw. Kresach, gdzie maniacki biurokratyzm skazuje policję na wykonywanie tysięcy funkcji administracyjno-skarbowo-porządkowych, wśród których pilnowanie wychodków jest pozycją najbardziej absorbującą jej energię, musi ona chodzić piechotą. W tym względzie sytuacja policji, jak ocenił ją Mackiewicz, była katastrofalna. Znajdowały się pieniądze na „działalność społeczną”, a nie było grosza na wyposażenie stróżów porządku, co sprawiało, że wiele ich zadań było praktycznie niewykonalnych. Władze miały inne problemy. Gdy 1 grudnia 1938 roku odbyć się miała w Wilnie zorganizowana przez działające w tym mieście Towarzystwo Rosyjskie akademia z okazji 950 rocznicy chrztu Rusi, starosta wydał zakaz i akademię musiano odwołać. Dlaczego im zakazano? – pytał Mackiewicz i tłumaczył: Zakaz podobny mógłby znaleźć uzasadnienie, gdyby mniejszość rosyjska u nas nie istniała. – Ale istnieje. – Gdybyśmy jednostronnym aktem zaprzeczyli istnieniu. – Ale nie zaprzeczamy. – Gdybyśmy nie zezwolili jej na żadne przejawy ich narodowej czy kulturalnej odrębności. – Ale zezwalamy. […] pytanie: dlaczego? – pozostaje na razie bez odpowiedzi. I tym razem stawał Mackiewicz po stronie pokrzywdzonych, przekonany o ich racji. Bo nie chodzi nam w tej chwili o mniejszość rosyjską w Państwie – wyjaśniał. – Chodzi raczej o dobro Państwa. A dobro to wymaga, aby w stosunku do wielkich zagadnień wewnętrznych, jakim jest dla Polski niewątpliwie zagadnienie mniejszości, uprawiana była jednolita i nade wszystko celowa polityka. […] Smutny wniosek możemy wyciągnąć niestety, że przeżywamy w tej chwili kompleks trudności mniejszościowych. Problemu tego nie rozwiązano, nie poradził z nim sobie żaden rząd w czasie dwudziestu lat istnienia II Rzeczypospolitej.
« 1 2 3 4 5 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (25)
Andreas „Zoltar” Boegner

8 V 2024

Pora przedstawić książkę, która okazała się najlepiej przyjętą przez czytelników powieścią SF 2021 roku. Nie zaniedbam również krótkiej formy i spojrzę na kolejną antologię opowiadań wielokrotnie nominowanego do nagród wydawnictwa Modern Phantastic.

więcej »
Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Jazzowe oblicze noise’u i post-rocka
— Sebastian Chosiński

Kto nie ryzykuje, ten… w spokoju nie żyje
— Sebastian Chosiński

W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński

Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński

Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński

„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński

Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński

W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński

Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.