„Świadek” Larsa Keplera, czyli trzecia odsłona perypetii komisarza Joony Linny, posiada dokładnie te same cechy – zarówno pozytywne, jak i negatywne – co dwie poprzednie. Powieść czyta się z dużym zainteresowaniem, ale może nieco irytować przeciąganie akcji poprzez wplatanie do fabuły coraz to nowych wątków pobocznych. A jeśli chcecie wiedzieć wcześniej, kto zabił, wystarczy mniej więcej w jednej trzeciej wytypować osobę, która wydaje się najmniej prawdopodobna – to będzie ona!
Czasami lepiej nie widzieć
[Lars Kepler „Świadek” - recenzja]
„Świadek” Larsa Keplera, czyli trzecia odsłona perypetii komisarza Joony Linny, posiada dokładnie te same cechy – zarówno pozytywne, jak i negatywne – co dwie poprzednie. Powieść czyta się z dużym zainteresowaniem, ale może nieco irytować przeciąganie akcji poprzez wplatanie do fabuły coraz to nowych wątków pobocznych. A jeśli chcecie wiedzieć wcześniej, kto zabił, wystarczy mniej więcej w jednej trzeciej wytypować osobę, która wydaje się najmniej prawdopodobna – to będzie ona!
Państwo Ahndoril, Alexander i Alexandra Coehlo, na dobre już zagustowali w pisaniu powieści kryminalnych. Co nie dziwi, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że dwie pierwsze, wydane pod pseudonimem Lars Kepler, książki o śledztwach prowadzonych przez komisarza Joonę Linnę – „
Hipnotyzer” (2009) oraz „
Kontrakt Paganiniego” (2010) – spotkały się z bardzo dobrym przyjęciem czytelników. Ba! zainteresowały nawet filmowców (
ekranizacja debiutu zrealizowana została w Szwecji przed dwoma laty). Przypomnijmy: komisarz Linna z pochodzenia jest Finem, mieszka jednak i pracuje, jak niegdyś jego tragicznie zmarły ojciec, w policji sztokholmskiej. Przez swojego przełożonego, szefa Rikskrimu Carlosa Elliassona, i najbliższych współpracowników uważany jest co prawda za bardzo niesfornego, ale też znakomitego funkcjonariusza; Saga Bauer z Säpo, czyli Policji Bezpieczeństwa, uważa go wręcz za najlepszego gliniarza w kraju. A wie, co mówi, bo przecież nie tak dawno razem wytropili niezwykle groźną szajkę handlarzy bronią (patrz „
Kontrakt Paganiniego”). W życiu Joony – i tym osobistym, i zawodowym – nie wszystko jednak toczy się tak, jak należy. Rozpada się właśnie kolejny jego związek, a w pracy siedzi mu na głowie wydział wewnętrzny, którego oficerowie próbują dociec, czy komisarz świadomie uprzedził lewacką młodzież o planowanym ataku policyjnej jednostki specjalnej. Zamiast ścigać przestępców, musi odpowiadać na pytania swoich kolegów po fachu.
Mimo że zawieszony w wykonywaniu swoich codziennych obowiązków, Linna zostaje jednak skierowany przez Eliassona – ale tylko jako obserwator – do pomocy w sprawie bardzo dziwnego zdarzenia, jakie zaszło pewnej nocy w domu dla trudnej młodzieży w Birgittagården na północ od Sundsvall, kilkaset kilometrów od Sztokholmu. W ośrodku przebywało osiem dziewcząt w wieku od dwunastu do siedemnastu lat. Trafiły do niego z różnych przyczyn – były albo zbyt agresywne wobec otoczenia, albo narkotyzowały się; jedne miały skłonności do samookaleczania, inne cierpiały na zaburzenia odżywiania. Wszystkie pochodziły z rozbitych bądź patologicznych rodzin. Ośrodek miał być ich drugim domem. Ale nie był. Pomimo opieki ze strony psychologa, nie potrafiły poradzić sobie z własnymi emocjami; popadały w kolejne konflikty – zarówno z dorosłymi (których traktowały jako naturalnego wroga), jak i ze sobą nawzajem. Można było odnieść wrażenie, że prędzej czy później w takim miejscu musi dojść do tragedii. I dochodzi. W środku nocy zostaje brutalnie zamordowana jedna z wychowanek, zamknięta w izolatce Miranda. Po przybyciu na miejsce zdarzenia policja odnajduje w budynku gospodarczym jeszcze jedne zwłoki – pięćdziesięcioletniej pielęgniarki Elisabeth Grim. Jej mąż, Daniel, również pracuje w Birgittagården, jest kuratorem socjalnym, ale tym razem nie ma nocnego dyżuru; dowiedziawszy się o śmierci małżonki, przeżywa załamanie nerwowe i ląduje w szpitalu.
W to wszystko zostaje wrzucony Linna i to w bardzo nietypowej dla siebie roli – detektywa wspomagającego oficera, który oficjalnie prowadzi dochodzenie, czyli komisarza Ollego Gunnarssona. Mimo początkowych trudności, wydaje się, że sprawa zostanie zaskakująco szybko rozwiązana. Znalezione na miejscu zdarzenia tropy zdają się bowiem potwierdzać, że za oba morderstwa odpowiedzialna jest ta sama osoba – piętnastoletnia Vicky Bennet, dopiero niedawno sprowadzona do ośrodka. W jej łóżku Joona odnajduje ślady krwi Mirandy i młotek będący narzędziem zbrodni. Problem tylko w tym, że samej Vicky nie ma – uciekła, co zresztą dodatkowo świadczy przeciwko niej. Wkrótce policja otrzymuje jednak informację, która naprowadza ją na trop dziewczynki. W lesie niedaleko Sundsvall ukradła samochód, w którym znajdował się czteroletni chłopiec. W tym momencie jej sytuacja jest rzeczywiście nie do pozazdroszczenia – do oskarżenia o zabójstwa dojdzie bowiem jeszcze porwanie. Ale im bardziej miejscowa policja jest przekonana o winie Bennet, tym więcej wątpliwości nabiera obdarzony niezwykłą intuicją, by nie rzec: szóstym zmysłem, komisarz Linna. W każdym razie jest przekonany, że rozwiązanie zagadki kryje się w pełnej dramatów przeszłości Vicky. Podąża więc tym śladem, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się o nastolatce od rodzin, w których mieszkała po tym, jak parokrotnie odbierano ją biologicznej matce, narkomance. Tyle że bardzo nie podoba się to komisarzowi Gunnarssonowi, a i Carlos Eliasson odnosi się do tego prywatnego dochodzenia podwładnego z dużą niechęcią.
Linna zmuszony jest do działania na pograniczu prawa, co jest o tyle interesujące dla czytelnika, że pozwala spojrzeć na pracę funkcjonariusza z nieco innej niż zazwyczaj perspektywy, gdy nie stoi za nim cała biurokratyczna machina policyjna, a jedynym orężem, jaki może wykorzystać do walki ze zbrodniarzem, są szare komórki (no dobrze, ma też broń osobistą, ale zazwyczaj sięga po nią niechętnie). Co typowe dla powieści małżeństwa Ahndoril, pojawia się też w „Świadku” wątek „nadprzyrodzony” (mimo wszystko w cudzysłowie, ponieważ, jak się ostatecznie okazuje, nie mamy tu jednak do czynienia z żadną białą czy czarną magią) – istotny dla rozwiązania całej zagadki, ale przez większość czasu dość irytujący. Było nie było, kryminał to taki gatunek literacki, który jest bardzo odporny na wciskanie doń wytrychów „nie z tej ziemi”. To, co zastosowali Alexander i Alexandra Coehlo, da się wprawdzie ostatecznie wyjaśnić w zgodzie ze współczesną psychologią, ale trzeba mieć przy tym dużo dobrej woli i cierpliwości (aby doczekać finału). Książka jest obszerna – głównie dlatego, że autorzy rozwijają motywy poboczne; szkoda tylko, że w przeciwieństwie do wielu innych skandynawskich książek detektywistycznych, słabo radzą sobie z nakreśleniem tła obyczajowego, choć okazji mają ku temu bez liku. Tymczasem praktycznie nie wykraczają poza zdawkowe i schematyczne spostrzeżenia na temat ciężkiej doli niechcianych dzieci. Warto też dodać, że w zakończeniu dowiadujemy się co nieco nowego na temat głównej postaci. Być może po to, by zasygnalizować to, z czym spotkamy się w kolejnych tomach sagi o Linnie.