„Dom westalek” Stevena Saylora jest kolejną częścią cyklu „Roma sub rosa” (czyli „Rzym pod różą”), na który składają się powieści i opowiadania kryminalne, których akcja rozgrywa się w starożytnym Rzymie. I to na dodatek w nader ważnym dla tego państwa okresie. Klamrami spinającymi wszystkie opisane dotychczas historie są bowiem dwie dyktatury – Sulli i Cezara. Gdzieś pomiędzy tymi wydarzeniami zubożały patrycjusz i detektyw-amator Gordianus Poszukiwacz rozwiązuje kolejne kryminalne zagadki.
Lekko, strawnie i przyjemnie
[Steven Saylor „Dom Westalek” - recenzja]
„Dom westalek” Stevena Saylora jest kolejną częścią cyklu „Roma sub rosa” (czyli „Rzym pod różą”), na który składają się powieści i opowiadania kryminalne, których akcja rozgrywa się w starożytnym Rzymie. I to na dodatek w nader ważnym dla tego państwa okresie. Klamrami spinającymi wszystkie opisane dotychczas historie są bowiem dwie dyktatury – Sulli i Cezara. Gdzieś pomiędzy tymi wydarzeniami zubożały patrycjusz i detektyw-amator Gordianus Poszukiwacz rozwiązuje kolejne kryminalne zagadki.
Steven Saylor
‹Dom Westalek›
Starożytny Rzym to okres w historii niezwykle wdzięczny nie tylko dla profesjonalnych badaczy przeszłości, ale i pisarzy-beletrystów, bardzo często sięgających po te zamierzchłe czasy w poszukiwaniu intrygujących fabuł i barwnego tła społeczno-obyczajowego. Steven Saylor postanowił właśnie nad Tybrem i Padem umieścić akcję swoich utworów, których głównym bohaterem uczynił detektywa-amatora Gordianusa, powszechnie zwanego Poszukiwaczem. Gordianusowi, urodzonemu – zgodnie z wolą autora – w roku 110 przed narodzinami Chrystusa, żyć przyszło w nader ciekawych, choć krwawych i niebezpiecznych czasach. Rzymem często bowiem wstrząsały wówczas dramatyczne wypadki – począwszy od dyktatorskich rządów Lucjusza Korneliusza Sulli, poprzez powstanie Spartakusa, aż po wojnę domową, która doprowadziła do władzy Juliusza Gajusza Cezara, też zresztą wkrótce w wyjątkowo okrutny sposób zamordowanego. Przyznać więc trzeba, że punkt wyjścia obrał Saylor intrygujący, ale też – co znacznie ważniejsze – w pełni wykorzystał tkwiący w nim potencjał.
„Dom westalek” – w odróżnieniu od wcześniej już wydanych w naszym kraju powieści cyklu (między innymi „Rubikonu”, „Werdyktu Cezara” i „Mglistych proroctw”) – to zbiór dziewięciu opowiadań. Ich akcja rozgrywa się w ciągu siedemnastu lat pomiędzy 90 („Kot z Aleksandrii”) a 73 rokiem p.n.e. (opowiadanie tytułowe). Opowiadania nie zostały jednak ułożone chronologicznie, co nieznacznie psuje przyjemność czytania. Na szczęście w ogarnięciu całości wydatnie pomaga zamieszczony na końcu książki aneks przybliżający „życie i czasy Gordianusa Poszukiwacza”. Szkoda jedynie, że z powodu tego niezbyt dla mnie zrozumiałego zabiegu (swoją drogą – autora czy wydawcy?), nie jest dane czytelnikowi śledzić rozwoju i kształtowania się głównej postaci. Raz bowiem mamy do czynienia z Gordianusem w sile wieku, znanym już w całym Rzymie ze swego talentu, jak chociażby w otwierającym tom opowiadaniu „Śmierć nosi maskę”, by w drugim od końca „Kocie z Aleksandrii” poznać naszego bohatera jako dwudziestoletniego młokosa, który – dzięki zbiegowi okoliczności – dopiero odkrywa w sobie detektywistyczną żyłkę.
Saylor pełnymi garściami czerpie z klasyki literatury kryminalnej. Jeśli ktoś czytał opowiadania – właśnie opowiadania, a nie powieści! – Arthura Conan- Doyle′a czy Agathy Christie, doskonale będzie wiedział, czego można się po „Domu westalek” spodziewać – ten sam typ bohatera (choć Gordianusowi znacznie bliżej do niezgułowatego na pozór Herkulesa Poirot niż do działającego z wyrachowaniem i zimną perfekcją Sherlocka Holmesa), podobnie skonstruowane postacie drugiego planu (bogaty przyjaciel i protektor detektywa Lucjusz Klaudiusz, który zdaje się być wypadkową doktora Watsona i zaprzyjaźnionego z małym Belgiem Hastingsa), nawet podobny, nieco żartobliwy i ironiczny ton narracji. W opowiadaniach Saylora jest jednak coś więcej, co dodaje smaczku lekturze. Chodzi o postaci historyczne, które pojawiają się w tle (jak choćby słynny mówca Cycero) lub o których mówi się z powodu zachodzących właśnie ważkich zdarzeń (jak porwanie Cezara przez piratów). Nieco gorzej ma się jednak rzecz z poziomem literackim. Owszem, gdyby Saylor pisał swoje opowiadania przed Doylem i Christie, uznać by go można bez większych obaw za pisarza w swej niszy wybitnego. Tym bardziej że piórem posługuje się nad wyraz sprawnie. Gdy jednak ma się za sobą lekturę „Dwunastu prac Herkulesa” czy też „Przygód Sherlocka Holmesa”, wtórność autora „Rubikonu” mniej lub bardziej, ale jednak rzuca się w oczy.
Opowiadania Saylora zawierają niemałą dawkę humoru sytuacyjnego. Nie każdy sympatyk kryminałów musi jednak za takim rodzajem literatury detektywistycznej przepadać. Nie jest więc chyba przypadkiem to, że zdecydowanie najlepsza w całym tomie jest opowieść najbardziej poważna, ba! wręcz ponura – „Mały Cezar i piraci”. Jest to historia ukartowanego porwania pasierba rzymskiego arystokraty Kwintusa Fabiusza. I chociaż czytelnik już po kilkunastu stronach domyślać się zacznie rozwiązania zagadki, to jednak z uwagą doczyta opowiadanie do końca – przede wszystkim z uwagi na zawarty w nim ładunek emocji i splot wydarzeń, które prowadzą do tragicznego końca jednego z bohaterów historii. Z dziewięciu zawartych w „Domu westalek” opowieści, w tej jednej Gordianus nie osiąga pełnego sukcesu, w tej jednej jawi nam się zmęczonym, pełnym niewypowiedzianej złości człowiekiem, dzięki czemu – odbrązowiony, odidealizowany – staje się dużo bliższy czytelnikowi. Czytając ostatnie akapity – ciarki wprost przechodzą po plecach – czujemy całą grozę i dramat sytuacji. Najbardziej banalne z kolei są historyjki opisane w „Królu pszczół i miodzie” oraz w „Kocie z Aleksandrii”. Ot, typowa, lekkostrawna pisanina dla dorastających panienek lub gospodyń domowych – raczej zabawa konwencją niż poważna, choć jedynie mająca przynosić rozrywkę literatura. Niestety, te właśnie opowiadania psują obraz całości. Nawet jak na niezbyt surowy ton zbioru, rażą one trywialnością i bzdurnością.
Nie zmienia to jednak tego, że „Dom westalek” czyta się przyjemnie i, co także nie jest bez znaczenia, bez uczucia straty czasu. Opowiadania Saylora, jak zresztą cały cykl „Roma sub rosa”, to znakomita lektura na długą podróż pociągiem – nie zmuszają do intensywnego myślenia, ale również nie nużą. A jeśli na dodatek sięgnie po nie czytelnik interesujący się starożytnym Rzymem, przyjemność będzie miał tym większą. Nie brakuje bowiem w tych opowieściach smacznych kąsków – aluzji i mrugnięć okiem czytelnych dla tych, których wiedza na temat tego, co działo w stolicy ówczesnego świata w I wieku przed naszą erą, wykracza choć trochę poza podstawowe wiadomości wyniesione z lekcji historii.