Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

‹To, co najlepsze w SF. Tom 1›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTo, co najlepsze w SF. Tom 1
Tytuł oryginalnyYear’s Best SF – vol. I
Data wydania1999
RedakcjaDavid G. Hartwell
Wydawca Zysk i S-ka
CyklTo, co najlepsze w SF
ISBN83-7150-523-X
Format476s. 115×183mm
Cena29,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Przeczytaj to jeszcze raz: Rzut oka wstecz
[„To, co najlepsze w SF. Tom 1”, „To, co najlepsze w SF. Tom 2” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Dwa pierwsze tomy antologii „To, co najlepsze w SF” mogą stanowić ciekawą lekturę dla fanów tej konwencji.

Beatrycze Nowicka

Przeczytaj to jeszcze raz: Rzut oka wstecz
[„To, co najlepsze w SF. Tom 1”, „To, co najlepsze w SF. Tom 2” - recenzja]

Dwa pierwsze tomy antologii „To, co najlepsze w SF” mogą stanowić ciekawą lekturę dla fanów tej konwencji.
Jako że swego czasu „To, co najlepsze w fantasy” pod redakcją Davida G. Hartwella przypadło mi do gustu, sięgnęłam po dwa tomy analogicznych antologii, tym razem mieszczących opowiadania SF. Teksty zebrane w dwóch pierwszych tomach zostały opublikowane odpowiednio dwadzieścia i dziewiętnaście lat temu. Na liście autorów znalazło się sporo głośnych nazwisk, powieści kilku kolejnych pisarzy niebawem polscy czytelnicy będą mogli poznać bliżej w ramach serii „Artefakty”. Truizmem jest stwierdzenie, że dla utworów SF dwadzieścia lat to szmat czasu. Tę spóźnioną lekturę traktowałam zatem jako swego rodzaju test jakości, ale też zaspokojenie czytelniczej ciekawości odnośnie minionych trendów.
Pomysł wprawdzie był, lecz niewiele ponad to

‹To, co najlepsze w SF. Tom 1›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTo, co najlepsze w SF. Tom 1
Tytuł oryginalnyYear’s Best SF – vol. I
Data wydania1999
RedakcjaDavid G. Hartwell
Wydawca Zysk i S-ka
CyklTo, co najlepsze w SF
ISBN83-7150-523-X
Format476s. 115×183mm
Cena29,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Przyznam, że tom pierwszy okazał się rozczarowaniem. Jak na zbiór najlepszych opowiadań i nowel, jakie miały ukazać się na anglojęzycznym rynku w 1995 roku, ilość utworów, które zrobiły na mnie naprawdę dobre wrażenie była stosunkowo niewielka.
Dominującą cechą wielu spośród tych tekstów jest oparcie ich na jakimś quasi-naukowym pomyśle. Niestety, w wielu przypadkach autorzy podporządkowali wszystko prezentacji swojej koncepcji, zaniedbując bohaterów, fabułę, czy budowanie klimatu. Dodajmy do tego jeszcze suche, przeładowane slangiem opisy czy dialogi – te ostatnie chyba nawet gorsze, zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z przerzucaniem się wyjaśnieniami przez postaci, dla których omawiane kwestie powinny stanowić chleb powszedni. Polski wydawca dołożył do tego swoje – w kilku utworach tłumaczenie budzi głęboką irytację1). Pojawiają się na przykład: „negatywna energia gęstości”, „akceleracja centryfugalna”, „dwubiegun magnetyczny” a nawet, o zgrozo, „hydrogenna plazma” na Słońcu (szkoda, że nie hydrantowa). I tak autor nabiedził się nad całą teorią (w jednym przypadku nawet wzbogacił tekst o rysunek, przedstawiający hipotetyczne soczewkowanie grawitacyjne w polu antygrawitacyjnym) a nieudolny przekład terminologii zniekształcił przekaz. Co ciekawe, oprócz tematyki związanej ze zjawiskami fizycznymi, w kilku tekstach za podstawę posłużyły nauki biologiczne. Nie zabrakło też wątków eksploracji innych planet.
Antologię otwiera dobre „Myśleć jak dinozaury” Jamesa Patricka Kelly’ego – uwagę zwracają zgrabnie nakreślone postaci oraz przedstawiony tu dylemat moralny (pomysł nie był mi obcy, ale tekst Kelly’ego powstał wcześniej, niż znane mi opowiadania, których bohaterowie muszą mierzyć się z konsekwencjami teleportacji, będącej w istocie kopiowaniem). „Dziwy niewidzialnego świata” Patricii McKillip choć krótkie bronią się klimatem. Bardziej niż kolejny przykład postawienia postaci przed moralnym wyborem, tym razem wiążącym się z podróżą w czasie, zwraca uwagę refleksja nad upadkiem duchowości.
W pamięć zapadają także „Gorące czasy w Magma City” Roberta Silverberga. To jeden z tekstów, gdzie najważniejszy był pomysł – w tym przypadku wzmożona aktywność sejsmiczna w Los Angeles w nieodległej przyszłości. Opowiadanie przedstawia dzień z życia ekipy, której zadaniem jest ograniczanie zniszczeń powodowanych przez wyciekającą lawę. Silverbergowi udało się uczynić tę relację barwną – na obraz nowoczesnej metropolii nałożył wizję wyrastających na ulicach wulkanów, jęzorów magmy, trujących wyziewów, zasnutego popiołem nieba, nacieków barwnych minerałów. Sądzę, że dla czytelników znających L.A. utwór Silverberga obfituje w mnóstwo smaczków, ale nawet bez tego miejsce akcji wypada niezwykle sugestywna. Bohaterowie, choć nakreśleni zgrubnie, również nie pozostawiają wiele do życzenia.
„Pajęczyna” Stephena Baxtera to już niestety jeden z gorszych tekstów – obce formy życia z Plutona nie przekonują, akcji w zasadzie nie ma, a główne postaci zachowują się wysoce nieprawdopodobnie. Skoro już o życiu pozaziemskim – w „Mikrobach” Joan Slonczewski, bohaterka ląduje na obcej planecie, przechadza się po łące, a potem raczy czytelnika długaśnym wykładem o organizacji DNA tamtejszych istot. Jeśli o mnie chodzi, toroidalny kształt komórek i trójniciowa helisa nie wydają się pomysłem aż tak wspaniałym, by uzasadniał powstanie całego opowiadania (a tym bardziej wyróżnienia go, jako jednego z najlepszych). W „Ewolucji” Nancy Kress porusza temat medycznych i społecznych konsekwencji wzrostu oporności bakterii na antybiotyki. Amerykańska pisarka potrafi tworzyć wiarygodne postaci, co zdecydowanie należy policzyć na plus. Jeśli chodzi o warstwę naukową, zmieniłabym bakterię na faga.
Dla odmiany „Czas Saturna” Williama Bartona to alternatywna historia, w której program kosmiczny U.S.A. rozwija się bardzo intensywnie. Jest tu sporo nawiązań do amerykańskiej polityki, parę smaczków dla fanów SF oraz liczne opisy konstrukcji rakiet, całość zaś wieńczy wizja, zgodnie w którą w 2001 roku odbywa się załogowy rejs na jeden z księżyców Jowisza. Przyznam, że mnie tekst znudził a i huraoptymistyczna wizja nie przekonała. Ze wszystkich opowiadań, nastawionych głównie na kwestie „naukowe” najbardziej spodobał mi się „Tunel w studni”. Gregory Benford ciekawie i barwnie opisał Słońce z bliska, wprowadził choć trochę suspensu, wreszcie jego bohaterka ma przynajmniej nieco charakteru, dzięki czemu nie jest tylko i wyłącznie głosicielem quasi-naukowych teorii.
„Dojrzewanie w Karhidzie” Ursuli Le Guin znałam już wcześniej. Doceniam przemyślaną wizję społeczeństwa hermafrodytów, przejawiających aktywność seksualną tylko okresowo oraz humanistyczne przesłanie, jednak zabrakło mi jakiegoś mocniejszego akcentu. „Dla White Hill” Joego Haldemana wzbudziło we mnie nieco mieszane uczucia. Z jednej strony można w nim znaleźć nakreślonych z wyczuciem bohaterów oraz łączącą ich relację, podobne nieco do tego, co robi Le Guin „modelowanie” wpływu wymyślonych kultur na jednostki, a także interesujące przemyślenia i zapadający w pamięć melancholijny klimat. Z drugiej strony fabuła wydała mi się nieco naciągana. Wolę też, gdy dany utwór wzbudza we mnie uczucia w sposób subtelniejszy, tymczasem Haldeman ucieka się do rozwiązania obliczonego na wzruszanie czytelnika.
Jeśli chodzi o „Trzy upadki Jeremy’ego Bakera” Rogera Zelazny’ego oraz „Dzień, w którym przybyli obcy” Roberta Sheckleya – obydwa są opowiadaniami humorystycznymi, ale zupełnie nie trafiają w moje poczucie humoru. W „Przesłaniu nocy” Williama Browninga Spencera nie przekonała mnie przestarzała wizja cyberprzestrzeni.
Wreszcie „Ziggurat” Gene’a Wolfe’a, gdzie bohaterowie zachowują się tak dziwacznie, że najprawdopodobniej czytelnik ma do czynienia z niewiarygodnym narratorem. Jednak, podobnie jak w przypadku „Pokoju” nie umiem zrekonstruować „prawdziwych” wydarzeń. Ponownie pojawia się myśl, czy w głowie autora kiedykolwiek istniała spójna konstrukcja fabularna, która potem została „zwichrowana”, czy też poszedł na żywioł, licząc na to, że odbiorcy sami dopowiedzą sobie wyjaśnienia niekonsekwencji i „rys” na rzeczywistości.
Pochwała różnorodności

‹To, co najlepsze w SF. Tom 2›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTo, co najlepsze w SF. Tom 2
Tytuł oryginalnyYear’s Best SF – vol. II
Data wydania2000
RedakcjaDavid G. Hartwell
Wydawca Zysk i S-ka
CyklTo, co najlepsze w SF
ISBN83-7150-625-2
Format472s. 125×183mm
Cena29,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
W porównaniu z tomem pierwszym, część druga „Tego, co najlepsze…” zawiera więcej (dwadzieścia) krótszych tekstów, które cechuje znacznie większa rozpiętość tematyczna, co uważam za istotną zaletę. Trzeba też dodać, że niemal wszystkie utwory prezentują poziom co najmniej przyzwoity. Co ciekawe, sporo z nich ma optymistyczny wydźwięk.
W 1996 roku w Stanach ukazały się antologie, nawiązujące do klasyki SF. W zbiorze redagowanym przez Hartwella znalazło się kilka opowiadań z tych książek: „Po srogiej zimie” Dave’a Wolvertona, „Non stop do Portales” Connie Willis oraz „Kolumbiada” Stephena Baxtera. W nurt hołdu dla prekursorów wpisuje się także „Słoneczna włócznia” Davida Langforda. Teksty te zostały sprawnie napisane i czyta się je z pewną przyjemnością, ale w mojej pamięci nie zabawiły dłużej – zapewne z powodu braku szczególnej sympatii dla ojców gatunku. Z takiej antologii pochodzi także „Robozumek”, tekst krótki acz treściwy. John Brunner połączył w nim typowy dla SF motyw strachu przed SI zwracającym się przeciwko swojemu twórcy z lękiem znacznie starszym, którego wyraz można znaleźć już w mitach.
Znany z tomu poprzedniego James Patrick Kelly tym razem przedstawia wizję ludzi przystosowanych do życia w stanie nieważkości. „Piętnaście tymczasowych miesięcy” wypada przekonująco dzięki formie – pierwszoosobowej narracji stylizowanej na pełną dygresji opowieść, jak i bohaterom. „Lotnicy” Gregory’ego Benforda to kolejny zapis pomysłu – tym razem na ludzi wykorzystujących rzeczywistość wirtualną do przeprowadzania analiz rynku. Sama koncepcja nawet przyjemna, tyle że po lekturze książek Iana McDonalda, zawierających tego rodzaju pomysły w ilościach hurtowych, do tego okraszone wartką akcją, tekst Benforda, będący w zasadzie opisem jednej idei wypadł cokolwiek blado.
Jednym z utworów, które najbardziej zapadły mi w pamięć, było „Z ust” Sheili Finch. Owszem, nasunęła mi się myśl, że tak pomyślana wroga obca rasa raczej nie miałaby szans na gwałtowny rozwój technologiczny, jednak opowiadanie broni się siłą emocjonalnego oddziaływania.
Wizje mało prawdopodobne, ale za to klimatyczne przedstawili Yves Meynard w „Tytoniowych słowach” oraz „Bruce Sterling w „Naprawiaczu rowerów”. Pomysł Meynarda wydaje się dość dziwaczny – akcja toczy się w kosmicznej bazie, gdzie gwiezdni podróżnicy mogą pozbyć się… ciążących im grzechów, które mogłyby sprowadzić na nich obłęd podczas podróży przez nadprzestrzeń. Głównym bohaterem jest upośledzony chłopiec. Utwór broni się oryginalnością i nastrojem. Bohater opowiadania Sterlinga mieszka na zrujnowanym piętrze ogromnego wieżowca (skojarzyło mi się z „Brzoskwiniami dla Szalonej Molly”, gdzie ludzkość także mieszka w ogromnych drapaczach chmur) – może nie dzieje się tu dużo, ale wizja autora przypadła mi do gustu.
Nie przekonały mnie natomiast „Inwazja” Joanny Russ (nie trafia w moje poczucie humoru), „Korektor życia” Damona Knighta (pomysł wyjściowy dobry, ale brak jakiegoś mocniejszego uderzenia), „Ile jest kotów w Zanzibarze” Gene’a Wolfe’a (owszem, ma klimat, ale nie odpowiada mi wizja androidów), „Zapomnijcie o szczęściu” Kate Willhelm. W przypadku ostatniego z wymienionych opowiadań autorka najwidoczniej przeczytała „Samolubny gen” i postanowiła pójść pięć kroków dalej, co okazało się pięcioma krokami w stronę serii o superbohaterach – znów mamy do czynienia z tekstem-rozwinięciem quasi-naukowej koncepcji, która z nauką ma za mało wspólnego. W „Wykładzie Doblina” Allena Steele’a seryjny morderca jest gościem na uniwersytecie. Nie do końca rozumiem, dlaczego władze miałyby zorganizować coś takiego, nie wydaje mi się, by efekt był korzystny z ich punktu widzenia. Społeczno-polityczne kwestie pojawiają się także w „Pierwszym wtorku” Roberta Reeda, gdzie (co uważam za bardzo sympatyczny pomysł) prezydent w ramach kampanii wyborczej wysyła swoją symulację w odwiedziny do domów obywateli. Niestety, mamy tutaj typowo amerykańskie podejście, to znaczy prezydenta jako wcielenie cnót wszelakich.
Trzy opowiadania poruszają temat „wspomaganego” seksu. W przypadku „Na najwyższym piętrze” Terry’ego Bissona i „Czerwonej Sonji i Lessinghama w krainie marzeń” Gwyneth Jones jest to seks w rzeczywistości wirtualnej. Wizja Bissona jest optymistyczno-humorystyczna (co nie dziwi, skoro tekst pierwotnie został opublikowany w Playboyu) i ogranicza się przede wszystkim do opisów coraz bardziej roznegliżowanych kobiet – siłą rzeczy nie udzielił mi się entuzjazm narratora. Punkt za to, iż Bisson uczynił nim bezrobotnego lenia i nieudacznika, mieszkającego z mamą. Poza tym prztyczkiem w nos czytelników nie zapamiętałam nic bardziej godnego uwagi (poza może tym, że coś mi zgrzytało w opisach bielizny, ale to może być kwestia tłumaczenia). Jones dla odmiany grzmi o uzależnieniu od cyberseksu, ale także nie przekonuje – początek jest niezły, jednak brakuje jakiejś wyrazistej puenty. W „Domu żałoby” Briana Stableforda „ulepszenia” są natury biologicznej – transgeniczne prostytutki wydzielają substancje uzależniające swoich klientów. Pomysł niezły, ale zepsuło go naszpikowanie tekstu licznymi monologami wyjaśniającymi, które brzmią nad wyraz sztucznie. Do tego albo autor coś sknocił, albo przekład znów zawodzi (a najprawdopodobniej jedno i drugie), gdyż niektóre zdania w naukowym slangu brzmią cokolwiek bez sensu np. „inżynierowie z przemysłu kosmetycznego po eksperymentach nad kształtem i formą zabrali się za mnożenie płynów fizjologicznych”, „komórki nabłonkowe (…) zaczęły produkować starannie zaprojektowane substancje namnażające”, „geny mutowały się według podobnej, wypaczonej logiki”.
Na koniec pozostawiłam sobie największe pozytywne zaskoczenie antologii. Pomysł, na jakim została oparta „Oblubienica Elvisa” jest tak zwariowany, wręcz karkołomny, że mogłabym porównać opowiadanie Kathleen Ann Goonan jedynie do „Miasta Egzo-Szkieletów” Jeffrey’a Forda. To jeden z tekstów, których lekturze towarzyszy wrażenie, że za żadne skarby świata nie wymyśliłoby się czegoś takiego. Niezwykle zabawne.
Choć niektóre z zaprezentowanych w zbiorach opowiadaniami nieco trącą myszką, można jednak znaleźć więcej takich, które zachowały swój urok.
koniec
5 lipca 2015
1) Obie antologie były przekładane przez wielu tłumaczy. Jakość tłumaczenia bywa zatem różna.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ten okrutny XX wiek: Budowle muszą runąć
Miłosz Cybowski

29 IV 2024

Zdobycie ruin klasztoru na Monte Cassino przez żołnierzy armii Andersa obrosło wieloma mitami. Jednak „Monte Cassino” Matthew Parkera bardzo dobrze pokazuje, że był to jedynie drobny epizod w walkach o przełamanie niemieckich linii obrony na południe od Rzymu.

więcej »

Jak to dobrze, że nie jesteśmy wszechwiedzący
Joanna Kapica-Curzytek

28 IV 2024

Czym tak naprawdę jest tytułowa siła? Wścibstwem czy pełnym pasji poznawaniem świata? Trzech znakomitych autorów odpowiada na te i inne pytania w tomie esejów pt. „Ciekawość”.

więcej »

PRL w kryminale: Człowiek z blizną i milicjant bez munduru
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Szczęsny szybko zaskarbił sobie sympatię czytelników, w efekcie rok po roku Anna Kłodzińska publikowała kolejne powieści, w których rozwiązywał on mniej lub bardziej skomplikowane dochodzenia. W „Srebrzystej śmierci” Białemu Kapitanowi dane jest prowadzić śledztwo w sprawie handlu… białym proszkiem.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Z tego cyklu

Kto zamordował Kallego?
— Sebastian Chosiński

Czcij bliźniego swego!
— Sebastian Chosiński

Tak nieprawdopodobne, że aż przerażające
— Sebastian Chosiński

Zetrzeć uśmiech z twarzy niegodziwca
— Sebastian Chosiński

Biali i czarni – bohaterowie i kanalie
— Sebastian Chosiński

Wallander kontra komunistyczni fundamentaliści
— Sebastian Chosiński

Gliniarz po i w trakcie przejść
— Sebastian Chosiński

Eddie, Gino i Tony
— Sebastian Chosiński

Gliniarz na rowerze
— Sebastian Chosiński

Pozornie bez związku, niemal bez trupa
— Wojciech Gołąbowski

Tegoż autora

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka

Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Kąpiel w letniej wodzie
— Beatrycze Nowicka

Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka

Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka

Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka

Z tarczą
— Beatrycze Nowicka

Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka

Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.