Kiedy Niemcy zlikwidowali obozy masowej zagłady w Bełżcu, Sobiborze i Treblince, i podjęli starania, aby zatrzeć po nich wszelkie ślady, musieli liczyć się z tym, że pozostaną pośredni świadkowie tego, co się w nich wydarzyło – ludność okolicznych wsi i miasteczek. Jej część po wycofaniu się nazistów postanowiła ograbić żydowskie szczątki z cennych rzeczy, jakie przy nich pozostały. Paweł Piotr Reszka przytacza w „Płuczkach” wiele takich przykładów.
Ten okrutny XX wiek: „W niedzielę nie należy pracować”
[Paweł Piotr Reszka „Płuczki” - recenzja]
Kiedy Niemcy zlikwidowali obozy masowej zagłady w Bełżcu, Sobiborze i Treblince, i podjęli starania, aby zatrzeć po nich wszelkie ślady, musieli liczyć się z tym, że pozostaną pośredni świadkowie tego, co się w nich wydarzyło – ludność okolicznych wsi i miasteczek. Jej część po wycofaniu się nazistów postanowiła ograbić żydowskie szczątki z cennych rzeczy, jakie przy nich pozostały. Paweł Piotr Reszka przytacza w „Płuczkach” wiele takich przykładów.
Paweł Piotr Reszka
‹Płuczki›
Schemat postępowania Niemców w tych trzech obozach masowej zagłady – Bełżcu, Sobiborze i Treblince – był taki sam. Do wybudowanych w oddali od dużych miast, ale znajdujących się w pobliżu przedwojennych linii kolejowych obozów dowożono Żydów wcześniej zamkniętych w gettach na terenie Generalnego Gubernatorstwa (później także z innych krajów Europy), po dotarciu do miejsca przeznaczenia pędzono ich do „łaźni” (a w rzeczywistości stacjonarnych komór gazowych), gdzie byli mordowani przy użyciu gazów spalinowych. Ciała następnie zakopywano w ziemi. Gdy jednak zaczynało brakować miejsca, a na dodatek zmieniała się – na niekorzyść III Rzeszy – sytuacja na froncie wschodnim, wykopywano je i palono na wielkich rusztach z torów kolejowych, a kości mielono. To, co pozostało po zamordowanych, wrzucano do dołów i zakopywano. Wcześniej – jeszcze za życia, ale i już po śmierci – ograbiano Żydów z tego, co przedstawiało jakąkolwiek wartość, złotych zębów i koronek, jak również monet i precjozów ukrytych w różnych miejscach.
Szacuje się, że tylko w tych trzech obozach pomiędzy marcem 1942 a listopadem 1943 roku bestialsko pozbawiono życia około 1,4 miliona ludzi (a mogło być ich o wiele tysięcy więcej). Gdy Akcja (Einsatz) Reinhardt dobiegła końca, kierujący obozami esesmani (Niemcy i Austriacy) oraz podlegający im, pilnujący porządku wachmani (często Ukraińcy, Litwini, Łotysze) przystąpili do likwidacji śladów po dokonanych zbrodniach. Likwidowano bocznice kolejowe, równano z ziemią budynki obozowe, sadzono drzewa i krzewy. Pamięć o tych, którzy tu zginęli, miała na zawsze zostać zatarta. Ale pamiętali ci bardzo nieliczni Żydzi, którym było dane przeżyć, jak również… mieszkańcy okolicznych polskich wsi, którzy żyli w bezpośrednim otoczeniu obozu, nierzadko zaledwie kilka kilometrów od kolczastych drutów i strażniczych wieżyczek. Do których docierały potępieńcze krzyki prowadzonych na śmierć. Którzy w następującej kilkadziesiąt minut po przybyciu kolejnych transportów ciszy słyszeli dźwięki pracujących pełną parą silników spalinowych…
W styczniu 2008 roku Piotr Głuchowski i Marcin Kowalski – dwaj dziennikarze „Dużego Formatu” – opublikowali, zainspirowany zdjęciem, jakie otrzymali od Tadeusza Kiryluka (wieloletniego pracownika muzeum w Treblince), reportaż o hienach cmentarnych, przez lata rozkopujących teren byłego obozu w poszukiwaniu cennych przedmiotów. Idąc tym tropem, trzy lata później Jan Tomasz Gross i Irena Grudzińska-Gross wydali książkę „Złote żniwa. Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach zagłady Żydów”. Jak i wcześniejsze dzieła Grossa – vide „Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka” (2000) czy „Strach. Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie. Historia moralnej zapaści” (2008) – wzbudziła ona olbrzymie kontrowersje. Wytykano mu między innymi, że buduje nieprzychylną Polakom narrację w oparciu o jedną fotografię, co do której są poważne wątpliwości – kogo tak naprawdę przedstawia i czy na pewno „kopaczy” ograbiających żydowskie szczątki. W prasie („Rzeczpospolita”) pojawiły się inne interpretacje. Ale…
…nie tak dawno, przygotowując materiał do swojej nowej książki, bardzo podobną fotografię – przedstawiającą tych samych ludzi, których widać na zdjęciu z „Dużego Formatu” z 2008 roku – odnalazł w cyfrowym archiwum gdańskiego Instytutu Pamięci Narodowej dziennikarz i reportażysta Paweł Piotr Reszka. Jej opis (na odwrocie) brzmi: „Rozkopywacze grobów Treblinki zebrani przed szczątkami ofiar w dniu obławy”. W kontekście tego najbardziej szokuje fakt, że na zdjęciu nie wyglądają oni na przestraszonych, przyłapanych na czymś niestosownym czy grzesznym. Leżące przed nimi ludzkie szczątki – czaszki, kości – przywodzą raczej na myśl trofea. Zdjęcie jest niemym, więc zdawałoby się obiektywnym świadkiem przeszłości, lecz z tego samego powodu może też wprowadzać w błąd. Bo przecież ważny jest też kontekst, czyli to, co działo się wcześniej, jak zachowywali się wobec cywilów widoczni na znanej wcześniej fotografii mundurowi, których na zdjęciu z archiwum IPN-u nie widać. Gdyby mógł zabrać głos ktoś z tych uwiecznionych na fotce bądź robiących ją. Ale oni nie mają już prawa żyć…
Paweł Piotr Reszka, zabierając się do pracy nad „Płuczkami”, którym przydał podtytuł „Poszukiwacze żydowskiego złota”, z jednej strony postanowił wybrać się do wsi położonych w pobliżu dawnych obozów w Bełżcu i Sobiborze, wiedząc, że mogą tam przecież żyć będący wówczas dziećmi bądź nastolatkami świadkowie wydarzeń sprzed kilku dekad (a już na pewno potomkowie mieszkańców z czasów wojny), z drugiej – prześledzić archiwa i dawną prasę, na której łamy trafiały informacje o działalności, jak ich niekiedy nazywano, „kopaczy”, „smrodziarzy” (bo nie przeszkadzał im smród rozkładających się szczątków ludzkich) czy „złotników”. W zestawieniu z licznymi współczesnymi relacjami zebranymi przez Reszkę, akta sądowe i artykuły z lat 50. i 60. ubiegłego wieku nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości, że proceder rozkopywania masowych grobów ofiar Holokaustu był powszechny i zaczął się jeszcze przed końcem wojny. Mówią o tym krewni – dzieci, wnukowie, bratankowie i inni – tych, którzy chodzili „na Żydów”, „na Icków”. Jak to tłumaczą? Że z biedy… rzadziej, że ze zwykłej chciwości.
Wśród zapisanych przez Reszkę wspomnień nie brakuje absolutnie wstrząsających. Jak relacja niejakiego Mariana Ś. ze wsi Chlewiska niedaleko Bełżca: „Włosy, ręce, palce, całe głowy. Smród niesamowity, ino na teren się weszło. Widziałem wykopany dół, wyciągali trupa, jeszcze żywe ciało. Jeden ręką za włosy trzymał i rydlem, znaczy szpadlem, walił w szyję, żeby głowę obciąć, bo jeszcze się trzymała korpusu. To właśnie była rąbanka. Bo rąbali. Potem szczękę wyłamał i do kieszeni. Po ząbku przecież nie wyjmował” (strona 43). I nieco dalej: „Nie, w niedzielę raczej nie kopali, ot tak ktoś może poszedł sobie spacerkiem i jeszcze nogą gdzieś tam coś ruszył. Każdy był bogobojny, wierzący i uważał, że w niedzielę nie należy pracować” (strony 43-44). Czy „bieda” – rzeczywista bądź przesadzona – może tłumaczyć takie zachowanie? To prawdopodobnie nie miałoby miejsca, a już na pewno nie na tak wielką skalę, gdyby nie odhumanizowanie Żydów przez nazistów. Gdyby nie usancjonowane wyjęcie ich spod jakiejkolwiek ochrony prawnej. Mieszkający w pobliżu obozów Polacy przesiąkali tą nienawiścią. Gorzej, że nie znajdowali w sobie moralnych hamulców.
Zapytany przez Reszkę, jak pojąć to bestialstwo, odpowiada doktor Michał Bilewicz, ceniony psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego: „Język, którym się posługujemy, też pomaga ukryć prawdziwą naturę rzeczy. Pełen eufemizmów pozwala działanie niemoralne obrócić w działanie moralnie neutralne. (…) Człowiek, który kopał na cmentarzu, by obrabować zamordowanych w obozie zagłady, nie grzebał w spalonych zwłokach, on przeszukiwał żużel albo węgiel, nie kawałkował łopatą ciał, tylko ciął rąbankę. Ten język chronił kopaczy przed nimi samymi. Pomagał podtrzymać iluzję, jesteśmy dobrzy, jesteśmy uczciwi, to nic takiego” (strona 81). Dlatego tak często, co Reszka odkrył w aktach sądowych, są oni zdziwieni faktem, że mają ponieść jakąś karę. Przecież – jak rozumowali, a często byli to ludzie po zaledwie kilku klasach podstawówek – nieżywym Żydom to złoto na nic się już nie przyda, szkoda go, by leżało w ziemi. Takie myślenie mogło szokować już w latach 40., krótko po wojnie. Ale jaką miarę przyłożyć do tych ludzi, którzy szukali „trofeów” jeszcze w połowie lat 80.?