Po trzech latach od premiery w Wydawnictwie Kryminalistycznym ukazała się druga edycja książki Andrzeja Gawlińskiego „Władca Much. Bogdan Arnold – seryjny morderca kobiet”. To lektura dla osób o wyjątkowo mocnych nerwach. Zwłaszcza że opracowanie poświęcone zostało autentycznym – i to na dodatek wyjątkowo makabrycznym – wydarzeniom, jakie miały miejsce ponad pół wieku temu w Katowicach.
Seryjni…: „Powstawały larwy much, które poruszały się po mieszkaniu”
[Andrzej Gawliński „Władca Much. Bogdan Arnold – seryjny morderca kobiet” - recenzja]
Po trzech latach od premiery w Wydawnictwie Kryminalistycznym ukazała się druga edycja książki Andrzeja Gawlińskiego „Władca Much. Bogdan Arnold – seryjny morderca kobiet”. To lektura dla osób o wyjątkowo mocnych nerwach. Zwłaszcza że opracowanie poświęcone zostało autentycznym – i to na dodatek wyjątkowo makabrycznym – wydarzeniom, jakie miały miejsce ponad pół wieku temu w Katowicach.
Andrzej Gawliński
‹Władca Much. Bogdan Arnold – seryjny morderca kobiet›
Prawdopodobnie gdyby nie przyczyna, która doprowadziła do odkrycia jego zbrodniczej działalności, Bogdan Arnold (1933-1968) nosiłby dzisiaj zupełnie inny pseudonim. Władcą Much został, ponieważ to właśnie widoczny w oknie jego mieszkania w katowickiej kamienicy przy ulicy Dąbrowskiego 14 rój tych owadów przykuł uwagę mieszkańców z sąsiedniego domu przy Sienkiewicza 10. Było to tak nietypowe, że postanowili oni zawiadomić Milicję Obywatelską. Wysłany na miejsce funkcjonariusz Zygmunt S. odbił się od zamkniętych i odpowiednio zabezpieczonych drzwi. Lokator nie otwierał, ponieważ w tym czasie nie było go w mieszkaniu na poddaszu. By dostać się do środka, trzeba było wezwać strażaków; jeden z nich spuścił się z dachu po linie i wybił szybę. Z zewnątrz nie tylko wyleciały muchy, ale dobiegł także – wyczuwalny od dawna w korytarzu kamienicy – straszliwy fetor. Jak się później okazało, był on wywołany przez gnijące zwłoki czterech zamordowanych i przechowywanych w dwóch pomieszczeniach kobiet.
Był czwartek 8 czerwca 1967 roku. Co ciekawe, wkrótce po dokonaniu tego makabrycznego odkrycia Arnold, nieświadomy tego, pojawił się na ulicy Dąbrowskiego, ale widząc wozy milicyjne, uciekł i ukrywał się przez kolejnych sześć dni. Ostatecznie postanowił oddać się w ręce MO. Pseudonim Władca Much nadano mu dopiero po wielu latach, choć on sam nigdy entomologią się nie interesował. Za to entomologia sądowa – dynamicznie rozwijająca się w ostatnich dekadach wąska specjalność naukowa – pozwoliła odpowiedzieć na wiele pytań stawianych w śledztwie. Chociażby kiedy doszło do popełnionych przez Arnolda zbrodni. Tacy oprawcy, jak mężczyzna urodzony w Kaliszu, ale mordujący w stolicy Górnego Śląska, nie zdarzają się często. W ciągu mniej więcej siedmiu miesięcy, pomiędzy październikiem 1966 a majem 1967 roku, w swoim mieszkaniu pozbawił życia cztery kobiety, a kiedy okazało się, że nie jest w stanie – bez podejmowania dużego ryzyka – pozbyć się ich ciał, chował je do skrzyni. Czwarte, które tam się już nie zmieściło, ukrył natomiast za tapczanem. To właśnie ono, rozkładając się, wywołano pojawienie się larw i wyrojenie much.
Przed trzema laty wybitny gdański specjalista, kryminalistyk i suicydolog Andrzej Gawliński (znany już czytelnikom „Esensji” z publikacji poświęconych innych polskim seryjnym mordercom:
Joachimowi Knychale i „
Edmundowi Kolanowskiemu), wydał książkę zatytułowaną „Władca Much. Bogdan Arnold – seryjny morderca kobiet”. Jest ona szczegółową rekonstrukcją zdarzeń sprzed ponad półwiecza. W tym roku ukazało się jej drugie – poprawione i rozszerzone – wydanie. Oparte, jak i wcześniejsze, zarówno na aktach śledztwa, jak i przez lata niepublikowanych innych materiałach i zdjęciach. Gawliński zna się doskonale na swoim fachu; pozycji podobnych do tych o Arnoldzie (która była chronologicznie pierwszą), Knychale i Kolanowskim, ma już w swoim dorobku – jeżeli dobrze liczę – osiem, a kolejne czekają na wydanie. Każda z nich ma podobną strukturę, ale przy tym różnią się tak, jak i ich mroczni bohaterowie.
Andrzej Gawliński stara się – co po tylu latach nie jest łatwe, ponieważ opowiadając o swojej przeszłości, Arnold często (świadomie bądź nie) wprowadzał śledczych i późniejszych świadków w błąd – przedstawić jego biografię. Nierzadko bowiem to w niej kryją się tajemnice, których rozwikłanie pozwala zbliżyć się do odpowiedzi na pytanie, dlaczego dany człowiek stał się zbrodniarzem, jak w przypadku Władcy Much – seryjnym mordercą kobiet. Dowiadujemy się więc co nieco na temat rodziny Arnolda, zwłaszcza jego ojca, któremu, w przeciwieństwie do matki, było dane przeżyć syna. Autor nie pomija również wątku trzech małżeństw i luźniejszych związków z kobietami, jakie nawiązywał bohater książki. Wszystkie były nieudane i rozpadały się z jego winy. Przesłuchiwane później byłe partnerki mordercy, poza pierwszą żoną, która zmarła wcześniej, nie ukrywały, że wina leżała po stronie mężczyzny, który nadużywał alkoholu i znęcał się nad nimi fizycznie, a także – co szczególnie ważne w kontekście jego przestępczej działalności – zmuszał je do perwersyjnego seksu.
Z książki Gawlińskiego przebija portret człowieka, którego nie da się jednoznacznie zaszufladkować. I nie chodzi wcale o to, że był notorycznym kłamcą ze skłonnościami do konfabulacji, ale nietypowe było także jego modus operandi i to, co robił po dokonaniu zbrodni. Dzięki dociekliwości autora i jego umiejętności dopasowywania do siebie różnych elementów, wiele spraw dopiero po lekturze tej książki staje się zrozumiałymi. Choć może trafniej byłoby stwierdzić: bardziej zrozumiałymi. Wciąż bowiem, nawet wczytując się w zeznania mordercy i raporty biegłych, nie sposób zrozumieć, jak człowiek mógł przez kilka miesięcy żyć w jednym mieszkaniu z rozkładającymi się trupami trzech kobiet. Jak mógł przygotowywać i konsumować posiłki, spotykać się ze znajomymi, spać. Sprowadzać kolejne potencjalne ofiary. Postępujący rozpad osobowości, znaczony pogrążaniem się w kolejnych stadiach alkoholizmu – nie tłumaczy wszystkiego. Zadziwiający w tym wszystkim staje się również fakt, że mimo wielomiesięcznego, rozchodzącego się praktycznie po całej kamienicy odrażającego smrodu nikt z mieszkańców nie interweniował u żadnych władz. Dopiero widok roju much na oknie zaalarmował sąsiadów, ale… z innego budynku.
„Władca Much” Gawlińskiego nie jest przyjemną lekturą. Wymaga dużej odporności psychicznej (vide opisy rozczłonkowanych zwłok). O poziomie makabry i nieobyczajności sprawy Bogdana Arnolda poniekąd świadczy to, że przesłuchania niektórych świadków odbywały się z wyłączeniem jawności. Nie tylko dlatego, że pół wieku temu Polacy byli dużo bardziej pruderyjni…