Seryjni…: Najprzystojniejszy seryjny morderca [Przemysław Semczuk „Kryptonim „Frankenstein”” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Atakować kobiety zaczął dwa miesiące po tym, jak na ławie oskarżonych zasiadł Zdzisław Marchwicki, rzekomy „wampir z Zagłębia”. Był nawet w Katowicach na jednej z jego rozpraw. Poczuł się rozczarowany tym, że mężczyzna oskarżony o kilkanaście morderstw wygląda jak człowiek, „który muchy nie skrzywdzi”. Postanowił być od niego „lepszy”. O kogo chodzi? O Joachima Knychałę, o którego historii Przemysław Semczuk opowiedział w książce „Kryptonim «Frankenstein»”.
Seryjni…: Najprzystojniejszy seryjny morderca [Przemysław Semczuk „Kryptonim „Frankenstein”” - recenzja]Atakować kobiety zaczął dwa miesiące po tym, jak na ławie oskarżonych zasiadł Zdzisław Marchwicki, rzekomy „wampir z Zagłębia”. Był nawet w Katowicach na jednej z jego rozpraw. Poczuł się rozczarowany tym, że mężczyzna oskarżony o kilkanaście morderstw wygląda jak człowiek, „który muchy nie skrzywdzi”. Postanowił być od niego „lepszy”. O kogo chodzi? O Joachima Knychałę, o którego historii Przemysław Semczuk opowiedział w książce „Kryptonim «Frankenstein»”.
Przemysław Semczuk ‹Kryptonim „Frankenstein”›Na pewno różnił się od innych seryjnych morderców epoki PRL-u. Chociaż nie miał wykształcenia wyższego ani nawet nigdy nie studiował (jak chociażby „Szatan z Piotrkowa”, czyli umieszczony obecnie, na podstawie tak zwanej „ustawy o bestiach” w ośrodku zamkniętym w Gostyninie Mariusz Trynkiewicz), był człowiekiem inteligentnym, chętnie sięgającym po książki, zwłaszcza historyczne i kryminalne. Mimo wad (nadużywanie alkoholu, introwersja), przez żonę postrzegany był jako kochający mąż i dobry ojciec dwojga dzieci. Tyle że małżonka nie znała jego drugiego oblicza – sadystycznego mordercy kobiet i dziewczynek, które zabijał z nienawiści, naznaczony urazem „wyhodowanym” jeszcze w dzieciństwie i spotęgowanym we wczesnej młodości. A przecież gdyby życie jego rodziców potoczyło się inaczej, mógłby być zwykłym chłopakiem, ciężko pracującym robotnikiem, a może – jak sam marzył – marynarzem żeglugi śródlądowej. Zamiast tego zapisał się w dziejach komunistycznej Polski jako jeden z najokrutniejszych „morderców z lubieżności”, niekiedy nazywanym „Wampirem z Bytowa”, to znów „Frankensteinem”. Urodził się (w 1952 roku), dorastał i zabijał na Górnym Śląsku. Tym samym, który „wydał” rzekomego „ Wampira z Zagłębia”, to jest Zdzisława Marchwickiego, oraz eksmilicjanta Mieczysława Zuba, ochrzczonego przez polujących na niego byłych kolegów z resortu „Fantomasem”. Rozszerzając terytorium działania, w jednym rzędzie z nimi można by jeszcze postawić Pawła Tuchlina, nazwanego „ Skorpionem”, oraz upośledzonego umysłowo „ Wampira z Bytowa”, czyli Leszka Pękalskiego, dzisiaj – podobnie jak Trynkiewicz – pensjonariusza ośrodka w Gostyninie. Ich opisane w książkach losy to również mroczne wycinki historii PRL-u lat 60., 70. i 80., z jednej strony fascynujące, ale i – nade wszystko! – przerażające. Wpisane w beznadzieję i szarość tamtych czasów. Dziennikarz i pisarz Przemysław Semczuk („ Czarna wołga. Kryminalna historia PRL”) zajął się Joachimem Knychałą od razu po tym, jak skończył pisać o Marchwickim. Potem wziął na warsztat Karola Kota – „ Wampira z Krakowa”. A kto będzie następny? Może Bogdan Arnold – kolejny mieszkaniec Górnego Śląska – którego postać przewijała się już we wcześniejszych książkach i który obecny jest również w „Kryptonimie «Frankenstein»”. Jeśli oczywiście autor okaże się na tyle odporny, by znieść jeszcze jedną potężną porcję makabry… Spośród trzech pozycji Semczuka poświęconych seryjnym mordercom, ta o Knychale ma nieco inny charakter – przybrała formę opartej na faktach powieści dokumentalnej. Autor zrobił to świadomie, chcąc dotrzeć do szerszego grona czytelników. I to mu się zapewne udało. Wartko napisana, pozbawiona aparatu naukowego pozycja wciąga potoczystą narracją i podkreślającymi lokalny koloryt dialogami (częściowo zapisanymi w gwarze śląskiej). Do tego dochodzą – nieliczne, ale istotne – cytaty z oficjalnych dokumentów, artykułów prasowych, wreszcie ze wspomnień samego Knychały, który czekając na wyrok, postanowił – za namową śląskiego dziennikarza Edwarda (Eddy’ego) Kozaka – podzielić się ze światem swoją wizją wydarzeń. Wierzył, że choć tak wspomoże rodzinę. Kozak naopowiadał mu bowiem, że po wydaniu książki, gdy Achim nie będzie już żył, honorarium, jakie powinien otrzymać, trafi do Haliny Knychałowej i jej dzieci. Czy wdowa po seryjnym mordercy dostała choć złotówkę za „Pamiętniki wampira” (sygnowane nazwiskiem samego dziennikarza) – w książce Semczuka nie ma mowy. „Kryptonim «Frankenstein»” daleki jest od klasycznej biografii. Nie znajdziemy w nim linearnego opisu zaledwie trzydziestotrzyletniego życia Joachima Knychały. Ale dotarłszy do końca, będziemy w stanie poukładać sobie chronologicznie najważniejsze zdarzenia. Od nieszczęśliwego dzieciństwa, bez ojca, za to z apodyktycznymi kobietami w domu, mającą skłonności do sadyzmu babką i często biorącą z niej przykład matką (Niemkami, które po drugiej wojnie światowej zdecydowały się pozostać w Polsce), poprzez próbę ułożenia sobie życia dzięki małżeństwu, aż do popełnianych od jesieni 1974 do maja 1982 roku zbrodni. Ile ich było? Oficjalnie pięć, ale najprawdopodobniej co najmniej kilka więcej. Nie licząc przy tym napadów, z których zaatakowane kobiety cudem uszły z życiem. Knychała nienawidził kobiet. Co wielokrotnie podkreślał, a Semczuk nie omieszkał wypunktować – było to związane z oskarżeniem go o udział w zbiorowym gwałcie; był już wtedy pełnoletni i poszedł do więzienia. Pobyt za kratkami miał go zmienić i pozbawić złudzeń co do natury kobiet. A może po prostu posłużył za usprawiedliwienie zbrodniczej natury, podkreślanej dodatkowo niezdrowym zainteresowaniem „dokonaniami” Zdzisława Marchwickiego. Knychała także z wyglądu nie przypominał człowieka, z którego strony komukolwiek mogłoby grozić niebezpieczeństwo. Niestety, aby się o tym przekonać, trzeba „pogrzebać” w Internecie – w książce nie ma bowiem żadnych zdjęć ani skanów dokumentów. To spory mankament; autor nadrabia jednak plastycznymi obrazami codziennego życia na Śląsku – najpierw opływającego w dostatki (w epoce wczesnego Gierka), później, jak cały kraj, pogrążonego w kryzysie ekonomicznym. Tym groźniejszym, że potencjalnie zbuntowani przeciwko władzy górnicy mogliby stać się poważnym problemem społeczno-politycznym. Z tego też powodu na początku lat 80. śledztwo w sprawie „Frankensteina” nie posunęło się ani na krok do przodu. Milicja Obywatelska, zamiast ścigać przestępców, skupiała się na walce z „Solidarnością”. Tego wątku również Semczuk nie pomija, eksponując najważniejsze postaci zaangażowane w polowanie na mordercę, zwłaszcza (pod)porucznika Romana Hulę (przez pół roku będącego nawet, ale to już po upadku PRL-u, komendantem głównym Policji). Ba! na kartach „Kryptonimu…” pojawia się nawet, choć tym razem w kontekście mało bohaterskim, pułkownik (potem generał) Jerzy Gruba, szef specjalnej grupy operacyjnej „Anna”, która ścigała „ Wampira z Zagłębia”. Lektura książek Semczuka – nie tylko tej o Knychale, ale i pozostałych – przekonuje, jak ogromną rolę w podobnych śledztwach odgrywają przypadek i szczęście. I jak bardzo często negatywnie wpływa na nie niechlujstwo i brak skrupulatności, które przekładają się na śmierć kolejnych niewinnych osób. Pod tym względem PRL nie różnił się chyba znacząco od krajów Zachodu…
|
“Wpisane w beznadzieję i szarość tamtych czasów.”
.
Ech, jak te styropiany się starają...
.
Dziwne tylko, że nic nie ma o ówczesnej nędzy:
“Czym mogę usprawiedliwić moje pokolenie? Tylko tym, że przed 1989 rokiem zarabialiśmy kilkanaście-kilkadziesiąt dolarów na miesiąc. Nie wierzycie? To spytajcie swoich rodziców i dziadków”