Dziedzictwo Hannibala [Krzysztof Kęciek „Dzieje Kartagińczyków” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Jedną z najbardziej znanych i fascynujących postaci w dziejach ludzkości jest Hannibal Barkas – wódz starożytnej Kartaginy i pogromca Rzymian w słynnej bitwie pod Kannami. O ile o Hannibalu pamiętamy jednak co nieco ze szkoły, o tyle wiedza większości Polaków na temat jego ojczyzny jest raczej marginalna. Gdyby ktoś miał zamiar luki te uzupełnić, z czystym sumieniem można mu polecić wznowienie „Dziejów Kartagińczyków” warszawskiego historyka Krzysztofa Kęcieka.
Dziedzictwo Hannibala [Krzysztof Kęciek „Dzieje Kartagińczyków” - recenzja]Jedną z najbardziej znanych i fascynujących postaci w dziejach ludzkości jest Hannibal Barkas – wódz starożytnej Kartaginy i pogromca Rzymian w słynnej bitwie pod Kannami. O ile o Hannibalu pamiętamy jednak co nieco ze szkoły, o tyle wiedza większości Polaków na temat jego ojczyzny jest raczej marginalna. Gdyby ktoś miał zamiar luki te uzupełnić, z czystym sumieniem można mu polecić wznowienie „Dziejów Kartagińczyków” warszawskiego historyka Krzysztofa Kęcieka.
Krzysztof Kęciek ‹Dzieje Kartagińczyków›Pierwsze wydanie „Dziejów Kartagińczyków” (z podtytułem, który jest niezwykle istotny: „Historia nie zawsze ortodoksyjna”) ukazało się przed czterema laty nakładem dwóch wydawnictw: Askon oraz Attyka; wznowienie natomiast – z niezmienioną w zasadzie treścią, a jedynie nową okładką – sygnuje już tylko druga z wymienionych oficyn. Od razu po publikacji książka ta zebrała pochlebne recenzje i stała się bardzo poszukiwana przez czytelników. Podobnie zresztą jak i inne opracowania Krzysztofa Kęcieka, które na aukcjach internetowych osiągają niekiedy astronomiczne ceny, jak np. wydane w bellonowskiej serii „Historycznych bitew” monografie antycznych starć pod Kynoskefalaj, Benewentem i Magnezją. Wspólnym mianownikiem wymienionych pozycji – choć opowiadały one o konfliktach zbrojnych republiki rzymskiej z władcami Macedonii, Epiru i imperium Seleukidów – był pojawiający się zawsze na marginesie wątek stosunków politycznych pomiędzy Rzymem a Kartaginą, co pozwalało przypuszczać, że autor w przyszłości poświęci osobną książkę temu niezwykle skomplikowanemu, ale interesującemu tematowi. Efektem paroletnich prac okazały się dotychczas dwie książki: „Dzieje Kartagińczyków” (2003) oraz – recenzowana już w Esensji – wydana trzy lata później „Wojna Hannibala” (opowiadająca o pierwszym etapie drugiej wojny punickiej). W przygotowaniu znajduje się natomiast monografia bitwy pod Zamą, w której autor szczegółowo przyjrzy się przyczynom klęski Hannibala w starciu z jego „uczniem” Publiuszem Korneliuszem Scypionem 1). Zwróciłem już wcześniej uwagę na podtytuł monografii Kęcieka. Na pozór wydaje się on tylko mało znaczącym ozdobnikiem, w rzeczywistości jednak zawiera bardzo ważną dla czytelników informację. Na czym bowiem polega „nieortodoksyjność” poglądów autora? Odpowiedź nie jest skomplikowana – na optyce patrzenia na przeszłość. Zdecydowana większość historyków, zajmująca się stosunkami rzymsko-kartagińskimi, przyjmowała bowiem (i po dziś dzień przyjmuje) rzymski punkt widzenia, a więc tym samym – rzymską wykładnię dziejów. Co zresztą wcale nie dziwi, wynika zaś z kilku istotnych przyczyn. Przede wszystkim z dostępnej bazy źródłowej. Wszystkie źródła historyczne odnoszące się do wojen pomiędzy Miastem Wilczycy a Kart Hadaszt, które posiadamy, są rzymskiej proweniencji (Polibiusz, Appian z Aleksandrii, Tytus Liwiusz, Wellejusz Paterkulus, Plutarch 2)). Nie poznaliśmy do tej pory i zapewne nigdy już nie poznamy opisu wojen punickich z punktu widzenia drugiej strony konfliktu. Druga przyczyna jest chyba jeszcze ważniejsza. Cywilizacja rzymska – a więc ta, która wyszła obronną ręką z militarno-politycznej batalii z Fenicjanami z Kartaginy – stała się fundamentem współczesnej cywilizacji europejskiej. Przeciętnemu Europejczykowi, o czym dowiedzielibyśmy się zadając mu odpowiednie pytanie w ankiecie, jest więc zapewne bliżej do republiki rzymskiej i Publiusza Korneliusza Scypiona aniżeli do Hannibala i jego północnoafrykańskiej ojczyzny. Autor „Dziejów Kartagińczyków” postanowił jednak odrzucić ten tok myślenia i – na przekór oficjalnej historiografii – spojrzał na ówczesny świat nie z perspektywy siedmiu wzgórz, na których wzniesiono Rzym, ale z przylądka Bon, nieopodal którego pod koniec IX wieku p.n.e. osadnicy (czy też uciekinierzy) z fenickiego Tyru na Bliskim Wschodzie założyli Kart Hadaszt. Liczba książek, które opisują dzieje wojen punickich, jest ogromna; podobnie ma się rzecz z biografiami Hannibala 3). O dziwo jednak, niewiele powstało opracowań (a jeszcze mniej przetłumaczono ich na język polski), których głównym tematem byłyby całe dzieje starożytnej Kartaginy. Książka Kęcieka jest więc, przynajmniej na polskim rynku wydawniczym, dziełem pionierskim. Autor podjął próbę opowiedzenia historii Kart Hadaszt począwszy od legendarnych początków państwa, związanych z przypłynięciem Tyryjczyków na obszary dzisiejszej Tunezji, aż po jego ostateczny upadek i zniszczenie po klęsce w trzeciej wojnie punickiej (w połowie II wieku p.n.e.). Zadanie, głównie z powodu niewielkiej ilości punickich źródeł, miał niełatwe; w zasadzie jedyną rozsądną drogą dotarcia do prawdziwej, nieprzekłamanej wiedzy na temat Kartaginy była ponowna, dogłębna analiza źródeł greckich i rzymskich. Przede wszystkim – czytanie ich, może nie tyle „na opak”, ile „między wierszami”. Takie koncypowanie może jednak doprowadzić do z gruntu fałszywych wniosków. Aby się przed nimi uchronić, Kęciek posiłkował się najnowszymi odkryciami archeologicznymi, które nierzadko potwierdzały to, o czym dziejopisarze znad Tybru bądź w ogóle nie wspominali, bądź przedstawiali w nieco innym – czytaj: zdecydowanie niekorzystnym dla Kartagińczyków – świetle. Kolejną metodą dochodzenia przez historyka do skrytej w mrokach dziejów prawdy historycznej było doszukiwanie się analogii z innymi wydarzeniami, zwłaszcza późniejszymi. I choć nie jest to może sposób w pełni naukowy, to jednak niejednokrotnie pozwala wypełnić luki we wnioskowaniu. Autor rozprawia się w swojej monografii z kilkoma mocno zakorzenionymi w historiografii europejskiej stereotypami na temat punickiej Kartaginy. Odrzuca tezę o sojuszu kartagińsko-perskim, do którego miało rzekomo dojść podczas toczących się w I połowie V wieku p.n.e. wojen Greków z Persami, o czym pragnęli przekonać ówczesny świat wrodzy Kart Hadaszt osadnicy helleńscy na Sycylii. Nie zgadza się również z wysuwaną przez wielu kartaginologów – a popartą relacjami Polibiusza – teorią, że obronę swego państwa mieszkańcy Miasta Dydony 4) powierzali głównie najemnikom z Libii, Iberii, Ligurii, Kampanii, Balearów czy Etrurii. Obala także powszechne przekonanie o kupieckim charakterze państwa kartagińskiego, dowodząc – na podstawie współczesnych odkryć archeologicznych – że handel miał w Kart Hadaszt bardzo ograniczony charakter, a o świetności ojczyzny Hannibala decydowało przede wszystkim kwitnące rolnictwo. Warszawski historyk ma też swoją teorię na temat rozpętania przez rzymski senat trzeciej wojny punickiej i podjęcia przezeń decyzji o ostatecznym zniszczeniu Kartaginy w 150/149 roku p.n.e. Po spłaceniu rok wcześniej olbrzymich odszkodowań wojennych, narzuconych Kart Hadaszt po poprzedniej przegranej wojnie, Rzymianie doszli zapewne do wniosku, że „[kartagińska] krowa została wydojona, może [więc] zostać zarżnięta na mięso!” Swój pogląd na ten temat historyk wyraził może w trochę niekonwencjonalny sposób, ale – po zapoznaniu się z jego bardziej naukowymi argumentami – trudno się z nim nie zgodzić. „Dzieje Kartagińczyków”, pierwsza książka Kęcieka poświęcona fenickiemu Kart Hadaszt, wypadają nieco słabiej niż wydana w ubiegłym roku „Wojna Hannibala”. Głównie językowo. Nie mają bowiem jeszcze tej lekkości stylu i swobody w operowaniu językiem, które autor nabył dopiero podczas pracy nad kolejną książką. Niektórych czytelników może też zrazić nieskrywana niechęć do Rzymu. Kęciek nie szczędzi złośliwości i nieprzychylnych epitetów ani samym Rzymianom, ani tym, którzy Miastu Wilczycy zaufali. Żołnierzy Masynissy określa więc niezbyt pochlebnym mianem „bandy konnych rozbójników”, a króla Macedonii Filipa V, który zdecydował się u schyłku drugiej wojny punickiej podpisać pokój z Rzymem, nazywa wprost „głupcem”. Inna sprawa, że ma w tym autor wiele racji. Tyle że z drugiej strony jest w stanie wybaczyć wiele okrucieństw Kartagińczykom i Hannibalowi 5); Rzymowi natomiast często za takie samo albo podobne postępowanie niemiłosiernie się obrywa. Ale przecież autor lojalnie uprzedza – jego wersja historii jest „nieortodoksyjna”. Dzieje Kart Hadaszt kończą się na zniszczeniu miasta po zakończeniu trzeciej wojny punickiej. I chociaż w późniejszym czasie – za rządów Oktawiana Augusta – Kartaginę odbudowano, nigdy nie osiągnęła już ona takiej świetności jak za czasów Magonidów czy Barkidów. Poza tym nie było to już miasto fenickie, ale rzymskie – mówiono w nim po łacinie, język fenicki, jeżeli przetrwał (a są dowody na to, że tak), stał się jedynie gwarą wieśniaków. Upadek Kartaginy został w miarę dobrze udokumentowany, ale przecież wraz ze śmiercią miasta nie umarł cały naród. Pytanie: „co stało się dalej z Kartagińczykami?” pozostaje jednak w książce Kęcieka bez odpowiedzi. Czy – pozbawieni ojczyzny, tradycji, kultury – ulegli rozproszeniu, roztopili się w masie innych ludów, które przybyły na obszar dawnej Kartaginy? To temat do kolejnych, niezwykle interesujących, rozważań. Mimo tego braku autor na zakończenie książki zafundował nam pewną intrygującą zagadkę. Zachęcił bowiem do „gdybania” i podrzucił do rozpatrzenia następujące zagadnienie: „Jak wyglądałby współczesny świat, gdyby w drugiej wojnie punickiej zwyciężył Hannibal?” Książki na ten temat Kęciek zapewne nie napisze, ale może wyręczy go w tym jakiś pisarz science fiction… 1) Niewiele brakowało, aby Publiusz Korneliusz Scypion – po pokonaniu Hannibala zwany na cześć tego wydarzenia Afrykańskim – nie odegrał w historii żadnej roli. Brał bowiem najprawdopodobniej udział w starciu pod Kannami i tylko cudem udało mu się wyrwać z rzezi, jaką Rzymianom sprawili Kartagińczycy i ich sprzymierzeńcy. Czternaście lat później Publiusz wziął odwet na wodzu z Kart Hadaszt właśnie w starciu pod Zamą w północnej Afryce, a swój sukces zawdzięczał w dużej mierze zastosowaniu taktyki bardzo podobnej do tej, która przyniosła Hannibalowi zwycięstwo pod Kannami. W ten sposób uczeń przerósł swego mistrza.
2) Nawet jeśli niektórzy z wymienionych (bądź pominiętych przeze mnie) historyków nie byli rodowitymi Rzymianami, jak chociażby Plutarch z Cheronei, pisali jednak w duchu rzymskim i w ślad za dziejopisami rodem z Miasta Wilczycy patrzyli na Kartaginę jak na państwo barbarzyńskie, które w starciu z cywilizowanym Rzymem musiało ponieść klęskę.
3) Kilka z nich zostało przetłumaczonych na język polski. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na książki dwóch historyków francuskich: Gilberta Charles-Picarda („Hannibal” i „Życie codzienne w Kartaginie w czasach Hannibala”) oraz Serge’a Lancela („Hannibal”). Z polskich autorów przed Kęciekiem o najsłynniejszym kartagińskim wodzu wspomniał Tadeusz Kotula w swojej biografii Masynissy, władcy Massyliów, który – choć wcześniej był sprzymierzeńcem Kart Hadaszt – w godzinie największej próby, czyli pod Zamą, stanął u boku Publiusza Korneliusza Scypiona.
4) Zgodnie z legendą o powstaniu Kartaginy, Dydona była siostrą króla Tyru, Pygmaliona, który – chcąc zagarnąć wielkie skarby ze świątyni Melkarta w Tyrze – wydał rozkaz zamordowania kapłana Acherbasa, prywatnie – swego szwagra, czyli męża Dydony. Ta, bojąc się o własne życie, pod osłoną nocy opuściła ojczystą ziemię i drogą morską dotarła aż do wybrzeży dzisiejszej Tunezji. Tam została władczynią założonego przez siebie Nowego Miasta – w języku fenickim Kart Hadaszt. Stąd określenie Kartaginy mianem Miasta Dydony. O mądrości i przebiegłości kobiety może świadczyć to, że przed ucieczką zdążyła załadować na pokład swego okrętu świątynne skarby, co zapewne stanowiło wcale niemały kapitał założycielski Kartaginy.
5) Mimo wszystko autor nie ucieka od najbardziej chyba kontrowersyjnego zagadnienia związanego z historią Kartaginy, czyli rytualnych ofiar z niemowląt składanych przez mieszkańców Miasta Dydony największemu bogu Kart Hadaszt – Baalowi Hammanowi. Niestety, z powodu niewielkiej ilości źródeł kartaginologowie do dzisiaj nie potrafią w sposób zadowalający rozwikłać tego problemu. Dlaczego cywilizowani w końcu ludzie praktykowali tak okrutny sposób składania ofiar, niekiedy jednorazowo przeznaczając na śmierć setki niewinnych dzieci?
|