„Drugie pokolenie” to zbiór pięciu długich opowiadań: czterech autorstwa Margaret Weis i Tracy’ego Hickmana oraz jednego stworzonego przez Weis i Dezrę Despain. Wszystkie bez wyjątku są tworami wyjątkowo słabej jakości, wahając się nieznacznie od strasznie słabych („Córka Raistlina”) do nie-tak-słabych-jak-reszta („Poświęcenie”).
Nawet bohaterowie robią dzieci
[Margaret Weis, Tracy Hickman „Drugie pokolenie” - recenzja]
„Drugie pokolenie” to zbiór pięciu długich opowiadań: czterech autorstwa Margaret Weis i Tracy’ego Hickmana oraz jednego stworzonego przez Weis i Dezrę Despain. Wszystkie bez wyjątku są tworami wyjątkowo słabej jakości, wahając się nieznacznie od strasznie słabych („Córka Raistlina”) do nie-tak-słabych-jak-reszta („Poświęcenie”).
Margaret Weis, Tracy Hickman
‹Drugie pokolenie›
Tytuł zbioru wziął się stąd, że główną rolę w prawie wszystkich opowiadaniach (wyjątkiem jest „Córka Raistlina”) grają postaci będące potomkami bohaterów Wojny Lancy: mamy więc tajemniczego Steela Brightblade’a, trzech synów Caramona i Tiki Majere (najmłodszy z nich, Palin, doczekał się nawet osobnego opowiadania opisującego jego Test na maga), mamy wreszcie Gilthasa, syna Tanisa Półelfa i elfki Laurany. Pełen przekrój, można by rzec. Brak tylko uzdolnionych i walecznych synów krasnoluda Flinta oraz krnąbrnego potomstwa kendera Tasslehoffa.
W opowiadaniu „Syn Kitiary” fabuła jest naiwna, jeśli nie wręcz głupia. Oto do gospody prowadzonej przez Caramona i Tikę Majere przybywa tajemnicza nieznajoma, która jednym tchem opowiada im swoją historię i z najdrobniejszymi szczegółami przedstawia wydarzenia sprzed dwudziestu pięciu lat. Okazuje się, że tytułowy potomek jest owocem związku Kitiary, która powiodła armie złej bogini Thaksisis na podbój Krynnu, oraz Sturma Brightblade’a, mężnego rycerza solamnijskiego, człowieka oddanego całym sercem dobru. Ten właśnie potomek o imieniu Steel, nie znając swojego ojca ani nawet nie wiedząc, kto nim był, wkroczył na ścieżkę mroku i już wkrótce ma zostać mrocznym paladynem, oddając swoją duszę Thaksisis. Tajemnicza nieznajoma z gospody jest jego przybraną matką, która wychowywała chłopaka przez całe życie (Kitiara nie chciała mieć z nim zbyt wiele do czynienia, choć po jego opuszczeniu, niczym dobry wujek z Ameryki, przesyłała kobiecie bogate podarki i pieniądze na utrzymanie). To właśnie jej zależy na tym, by Steel został zabrany do jednego z sanktuariów dobra i mógł zadecydować, czy wybierze jasną, czy też ciemną stronę mocy. Jej głównym argumentem jest to, że w chłopaku łączy się dobro ojca ze złem matki, a Caramon jako jego wuj powinien pomóc w odciągnięciu go od mrocznej ścieżki.
Zaskakuje w tym opowiadaniu bezproblemowość większości następujących wydarzeń, a wszelkie ewentualne przeszkody znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Gdy już Caramon zgadza się pomóc kobiecie, decydują się zabrać na swoją wyprawę także mężnego Tanisa Półelfa, po którego wyruszają na grzbiecie niebieskiego smoka. Tanis oczywiście zgadza się im pomóc, chociaż każdy, widząc niebieskiego smoka w okolicy swojego zamku, byłby co najmniej podejrzliwie nastawiony do nieproszonych gości (smoki chromatyczne są w Krynnie nieodłącznie związane z boginią zła, w przeciwieństwie do smoków metalicznych). Bez większych problemów docierają też do twierdzy rycerzy Thaksisis położonej na niedostępnej wyspie na środku oceanu, przemykają niepostrzeżenie do domu zajmowanego przez kobietę… Pomyśleć by można, że sam fakt, iż w tej historii biorą udział tak znani bohaterowie jak Caramon i Tanis, usuwa z ich drogi wszelkie przeszkody.
Stworzenie patetycznego nastroju w dalszej części opowiadania nie udało się autorom i w efekcie ciche i łzawe modlitwy do Sturma Brightblade’a („Sturmie, twojemu synowi grozi niebezpieczeństwo. Wzywa go do siebie Królowa Ciemności, szepce mu do ucha zwodnicze słowa, obiecuje mu sławę, która nie może skończyć się inaczej niż ostateczną klęską”) wywołują tylko uśmieszek politowania. Szczęśliwie zakończenie okazuje się daleko odbiegać od schematu, którego po takich opowieściach o nawracaniu zbłąkanych owieczek można by oczekiwać. Dzięki temu tytułowy syn Kitiary okazuje się najsensowniejszą postacią całego opowiadania, człowiekiem mającym cel w życiu i oddanym konkretnej idei. To samo można powiedzieć o Caramonie i Tanisie, bohaterach, którzy rzucają wszystko, by spróbować zawrócić go ze ścieżki zła, ale Steel jako człowiek oddany ciemności wychodzi na tym zdecydowanie lepiej i bardziej niekonwencjonalnie (w końcu większość historii ze świata Smoczej Lancy dotyczy dzielnych bohaterów oddanych dobru, którzy zmagają się z podstępnym złem).
„Dziedzictwo” jest drugim opowiadaniem umieszczonym w tej książce, ale żeby się nie powtarzać, odeślę Was tylko do
recenzji „Magii Krynnu”, gdzie już o nim pisałem.
Trzeci tekst nosi tytuł „Założysz się?” i opisuje ni mniej, ni więcej tylko pewien niewinny zakład (jak się przynajmniej początkowo zdawało), którego efekty okazały się zdecydowanie mniej niewinne. Otóż trzej bracia Majere (Sturm, Tanin i Palin) stanęli w szranki w piciu spirytusu z pewnym tajemniczym krasnoludem (alkohol był, rzecz jasna, krasnoludzki) i, jak można było się spodziewać, przegrali. Wedle ustalonych wcześniej zasad zwycięzca musiał odprowadzić przegranych do łóżka, co też sumiennie uczynił. Gdzie był haczyk? Łóżka okazały się kojami na pewnym dziwacznym okręcie, który gnał daleko w niezbadane rejony Krynnu na poszukiwanie magicznego klejnotu, a bracia, nie mając zbyt wielkiego wyjścia, musieli pomóc swojemu „dobroczyńcy” w tej wyprawie.
W zamierzeniach autorów opowiadanie to miało być humorystyczne (choć szczęśliwie dokładnych opisów czynności fizjologicznych związanych z przepiciem i kacem w dużej mierze czytelnikowi oszczędzono), ale zabieg ten się nie udał. Podczas lektury uśmiechnąłem się chyba tylko jeden raz, z politowania dla zupełnie, ale to zupełnie papierowych bohaterów, którzy trafiwszy do zamku złego czarnoksiężnika i zastawszy tam harem pełen pięknych kobiet, jak na bohaterów przystało oparli się ich wdziękom i ruszyli dalej. Jak widać, herosi nie miewają czegoś takiego jak potrzeby seksualne. Co w założeniach miało być śmiesznego w długiej nazwie gnomiego statku („Wielki Statek Gnomów Przeznaczony do Wypraw Badawczych, Wykonany z Drewnianych Desek Trzymanych Razem przez Cudowny Klej Gnomów…”) wypisanej na burtach i z braku miejsca także na pokładzie? Co jest śmiesznego w poruszającym się nad i pod statkiem żaglu, który po wynurzeniu się spod wody zasypywał pokład rybami? Co śmiesznego w wybiegających z lasu dzieciakach przeszkadzających tubylcom w walce z naszymi bohaterami? Otrzymujemy więc opowiadanie przeładowane wciśniętymi na siłę elementami, po których widać, jak bardzo autorzy starali się czytelnika rozśmieszyć i zapewnić mu nie lada rozrywkę.
Inną sprawą są niedociągnięcia, jak choćby to, że cudowny gnomi okręt pływał z prędkością pół węzła, a bez większych przeszkód w ciągu dwóch dni dotarł do odległej wyspy, na której znajdował się poszukiwany przez bohaterów klejnot. A gdy sam statek rozbił się o przybrzeżne skały, jego naprawa zajęła gnomom (które nie cieszą się opinią zbyt solidnych) dokładnie tyle czasu, ile drużyna śmiałków potrzebowała, by dotrzeć do celu.
„Córka Raistlina” to najkrótszy tekst z całego tomu, liczący zaledwie pięćdziesiąt stron. Wbrew pozorom nie opowiada (na podobieństwo „Syna Kitiary”) o tytułowej córce. Prawdę mówiąc, nie występuje tu ona prawie wcale, a pierwsze skrzypce gra sam Raistlin i poznana przypadkiem nieznajoma. Spotkali się przypadkiem w pewnej oberży na skraju puszczy Wyneth i poznali, czym jest miłość od pierwszego wejrzenia. Lub może raczej poznaliby, gdyby to nie był świat heroic fantasy. Okazało się bowiem, że młody mag (akcja rozgrywa się krótko po przejściu przez niego Testu, opisanego bliżej w opowiadaniu „Próba bliźniaków” we wspomnianej już „Magii Krynnu”) to postać strasznie niedojrzała emocjonalnie, skoro mimo swoich dwudziestu kilku lat zakochanie się w tajemniczej nieznajomej (o jeszcze bardziej tajemniczo brzmiącym imieniu Amberyl) uznał za nieznany mu czar i co rusz domagał się od niej, by zdjęła z niego tę klątwę. Czasem było mi nawet żal tych bohaterów, tak brutalnie i nieczule traktowanych przez autorów. Jednak zakochanie się dwojga ludzi było dopiero początkiem – później mamy jeszcze krótką wędrówkę Amberyl za Raistlinem, który uznał ucieczkę za najlepszy sposób na pozbycie się tego czaru, i mało frapujący finał. Ciężko mi jednoznacznie określić to opowiadanie: ni to romansidło, ni to opowieść o miłości. Taki dziwaczny, mało interesujący twór, nawet jak na standardy fantasy.
W „Poświęceniu” spotykamy kilka kolejnych znanych w Krynnie osobistości, w tym Dalamara Mrocznego (pokazał lwi pazur i paradoksalnie okazał się zdecydowanie bardziej mroczny niż w powieści opowiadającej tylko o nim) oraz Tanisa Półelfa. Wszystko kręci się tutaj wokół dwóch elfich narodów, Silvanesti i Qualinesti. Po krótkim okresie współpracy między nimi przyszła pora na powrót do dawnej niezależności – a przynajmniej taką decyzję podjęły konserwatywne środowiska obu narodów. Dotychczasowi władcy, Mówca Słońca Qualinesti oraz królowa Silvanesti, zostali uwięzieni. Co skłoniło elfy do tak brutalnego postępowania? Królowa spodziewała się potomka, który z oczywistych względów, jako dziedzic obu narodów, stałby się władcą na stałe już jednoczącym elfy. Na to nie można było pozwolić, dlatego też przewidywaną karą dla obojga jest wygnanie. Kto zatem będzie rządził narodem Qualinesti (bowiem wokół niego kręci się cała akcja, pozostawiając ich pobratymców w spokoju)? Decyzja padła na syna Tanisa Półelfa, młodego Gilthasa, mającego w żyłach więcej krwi elfów niż jego ojciec, ale wciąż wykazującego ludzki temperament. Co dziwniejsze, szesnastoletni Gilthas zachowuje się niczym ludzki nastolatek, co, biorąc pod uwagę jego pochodzenie, jest dość podejrzane. Zdecydowanie bardziej pasowałaby do niego postawa rozwydrzonego dziecka, którym mimo wszystko nie jest. Spore niedociągnięcie, nie sądzicie?
Wspominałem wcześniej o Dalamarze. Już na samym początku okazuje się, że będzie miał swój udział w elfich knowaniach, jednak już chwilę później wychodzi na to, iż mimo układów z elfimi lordami ma swoje własne cele. Po porwaniu Gilthasa niespodziewanie podaje przyjazną dłoń Tanisowi, obiecując mu pomoc w odzyskaniu syna. Umowy dotrzymuje. Przy okazji wychodzi na jaw, że większość występujących w opowiadaniu bohaterów ma wreszcie jakieś sensowne motywacje kierujące ich poczynaniami: Dalamar, jak przystało na maga ciemności, jest tajemniczy i podstępny, Tanis kieruje się ojcowską miłością, Rashas (główny zły, konserwatywny senator Qualinesti, odpowiedzialny za większość intryg) pragnie dobra i zamknięcia elfiego państwa na nowości ze świata, a Gilthas (zmuszony w pewnym momencie do „współpracy” groźbą zabicia królowej Silvanesti uwięzionej przez Qualinesti) nie chce, by zabito kobietę, z którą zdążył się zaprzyjaźnić.
Czy polecam „Drugie pokolenie”? Nie. Zbiór ten jest kiepski pod względem prezentowanych fabuł, rozczarowuje też powtarzalność opowiadania „Dziedzictwo”, bohaterowie zachowują się w większości przypadków sztucznie, miejscami sporo jest nielogiczności w fabule, a dialogi wywołują tylko wyraz znudzenia na twarzy. Nie dajcie się zwieść objętości: na tych pięciuset stronach nie znajduje się zupełnie nic, co byłoby warte tak wysokiej ceny.