Chciała być pielęgniarką i dentystką, ale pracę w ostatnim z wymienionych zawodów uniemożliwiła jej choroba. Wtedy zaczęła tłumaczyć teksty o tematyce medycznej, później zdecydowała się na pisanie powieści. Dzisiaj w rodzinnej Szwecji jest jedną z najpopularniejszych autorek kryminałów. Helene Tursten poznali także Polacy. Jej pierwsza opublikowana nad Wisłą książka – „Śmierć przychodzi nocą” – to psychologiczny thriller, którego akcja kręci się wokół personelu pewnego tajemniczego szpitala.
Szpital na peryferiach
[Helene Tursten „Śmierć przychodzi nocą” - recenzja]
Chciała być pielęgniarką i dentystką, ale pracę w ostatnim z wymienionych zawodów uniemożliwiła jej choroba. Wtedy zaczęła tłumaczyć teksty o tematyce medycznej, później zdecydowała się na pisanie powieści. Dzisiaj w rodzinnej Szwecji jest jedną z najpopularniejszych autorek kryminałów. Helene Tursten poznali także Polacy. Jej pierwsza opublikowana nad Wisłą książka – „Śmierć przychodzi nocą” – to psychologiczny thriller, którego akcja kręci się wokół personelu pewnego tajemniczego szpitala.
Helene Tursten
‹Śmierć przychodzi nocą›
Środowisko medyczne to niezwykle wdzięczny obiekt do wnikliwej obserwacji. Nie bez powodu od wielu już lat ogromną popularnością na całym świecie cieszą się seriale obyczajowe przedstawiające codzienność szpitalnego życia oraz perypetie zarówno pracującego w ośrodkach zdrowia personelu, jak i ich pacjentów. Wystarczy wspomnieć czechosłowacki „Szpital na peryferiach” (wielki hit peerelowskiej telewizji), amerykański „Ostry dyżur” bądź też rodzime „Na dobre i na złe”. Czytelnicy z kolei chętnie sięgają po rozgrywające się we wzmiankowanym już otoczeniu romanse bądź thrillery. Szpitalna scenografia zdaje się więc być dla artystów – i filmowców, i pisarzy – prawdziwym samograjem. Z takiego samego założenia wyszła również Szwedka Helene Tursten, która akcję swojej powieści „Śmierć przychodzi nocą” umieściła właśnie w prywatnej lecznicy.
Autorka kryminału urodziła się w 1954 roku w Göteborgu. Po ukończeniu szkoły lekarskiej pracowała najpierw jako pielęgniarka, a następnie – dentystka. Po kilkunastu latach musiała jednak zrezygnować z tego wielce intratnego zawodu, ponieważ dały o sobie znać dolegliwości reumatyczne. W czasie leczenia i rehabilitacji znalazła dla siebie nowe zajęcie; zaczęła tłumaczyć na szwedzki teksty o charakterze medycznym. Niebawem tak jej się spodobało pisanie, że postanowiła spróbować sił w beletrystyce. W latach 90. ubiegłego wieku wielką popularnością w Skandynawii cieszyły się wydawane z wielką regularnością – jedna w roku – powieści detektywistyczne Henninga Mankella (między innymi „
Zapora”). Biorąc zaś pod uwagę fakt, że mężem Tursten był (i wciąż jeszcze jest) emerytowany policjant – co oznacza, że potencjalnego „konsultanta naukowego” miała, i to niemal dosłownie, pod ręką – nie powinno nas chyba dziwić, że zdecydowała się pójść w ślady swego starszego kolegi po fachu i mentora w jednym. By jednak nie powielać schematu i nie tworzyć kolejnego męskiego klonu komisarza Kurta Wallandera, powołała do życia postać inspektor Irene Huss, a akcję swego cyklu umieściła w rodzinnym Göteborgu, z dala zarówno od opanowanego przez Wallandera Ystad, jak i Sztokholmu, którym już w latach 60. niepodzielnie zawładnął bohater serii powieściowej stworzonej przez tandem Maj Sjöwal i Per Wahlöö – komisarz Martin Beck („
Roseanna”, „
Mężczyzna, który rozpłynął się w powietrzu”, „
Mężczyzna na balkonie”, „
Śmiejący się policjant”).
Do tej pory ukazało się w Szwecji dziewięć powieści z Irene Huss w roli głównej; pierwszą była „Den krossade tanghästen” (1998), drugą – „Śmierć przychodzi nocą” („Nattrond”, 1999); z kolei wydane właśnie w naszym kraju „Zabójcze domino” („Guldkalven”, 2004) oryginalnie opublikowane zostało jako szósta odsłona cyklu. Dlaczego wydawca, śląski Videograf II, zdecydował się na zapoznanie Polaków z powieściami skandynawskiej pisarki w takiej właśnie kolejności – trudno dociec. Książki Tursten spotkały się ze znakomitym przyjęciem w ojczyźnie i szybko też zostały przetłumaczone na inne języki. Do ich promocji poza granicami kraju, a zwłaszcza w Niemczech, przyczynił się również sześcioczęściowy serial z lat 2007-2008, który swoimi nazwiskami podpisali Martin Asphaug, Anders Engström oraz Alexander Moberg (każdy po dwa pełnometrażowe odcinki). Główną rolę zagrała w nim szwedzka aktorka o węgierskich korzeniach Angela Kovács, wcześniej znana przede wszystkim jako odtwórczyni postaci policjantki Ann-Britt Höglund w cyklu filmów o Kurcie Wallanderze (2005).
Kim jest bohaterka? Irene Huss to trzydziestodziewięcioletnia matka czternastoletnich bliźniaczek Katariny i Jenny; jej mąż Krister jest zawodowym kucharzem, dzięki czemu nie musi się ona przejmować codziennym wymyślaniem obiadów dla całej rodziny (a warto wiedzieć, że przeżywająca właśnie okres burzy i naporu Jenny postanawia zrezygnować z dotychczasowej, serwowanej przez tatusia, diety i przejść na weganizm). Do zajścia w ciążę Irene uprawiała piłkę ręczną, później jednak z tego zrezygnowała; wciąż jednak jest mistrzynią ju-jitsu (ma czarny pas i trzeci dan), choć już niewiele czasu poświęca na ćwiczenia. Zaniedbała także swój wygląd; jej fryzura przypomina ptasie gniazdo, a codzienny ubiór – stare, sznurowane botki i zniszczona skórzana kurtka – nie sprawiają, że mężczyźni oglądają się za nią na ulicy. Obrazu dopełnia jeszcze zardzewiałe volvo 240, którym dojeżdża do pracy. Słowem: kobieta wchodząca w wiek średni, która – nie ukrywajmy – nie ma ani mentalności, ani tym bardziej prezencji topmodelki. Jest za to sumienną i pracowitą policjantką, której zmęczenie, znużenie i związany z pracą stres pozwalają przetrwać ogromne ilości wypijanej w każdym miejscu i przy każdej okazji czarnej kawy. Można zatem przewidywać, że w kolejnych powieściach pojawią się u Irene kłopoty z nadciśnieniem…
Akcja pierwszej wydanej w naszym kraju powieści Helene Tursten rozpoczyna się pewnej lutowej nocy w prywatnym göteborskim szpitalu Löwanderska. Tuż przed godziną dwudziestą czwartą w lecznicy nagle gaśnie światło; chwilę później rozlega się alarm w respiratorze, do którego podłączony jest sędziwy już bankier Nils Peterzén, jeden z pacjentów na oddziale intensywnej opieki medycznej. Z pomocą natychmiast przybywają mu ordynator oddziału chirurgii i dyrektor placówki w jednym Sverker Löwander oraz pełniąca nocny dyżur doświadczona pielęgniarka Siv Persson; mimo natychmiastowego podjęcia reanimacji, mężczyzny nie udaje się uratować. Panna Persson przeżywa trudne chwile – nie tylko z powodu śmierci pacjenta, ale także dlatego, że jest przekonana, iż idąc szpitalnym korytarzem, widziała zjawę, niejaką Teklę Olsson, salową, która pracowała w Löwanderska kilkadziesiąt lat temu i tam też popełniła samobójstwo, wieszając się na strychu. To jednak nie koniec dramatycznych wydarzeń tej nocy. Wezwany przez Sverkera dozorca Folke Bengtsson, chcąc naprawić agregat prądotwórczy, udaje się do piwnicy, gdzie… znajduje ciało Marianne Svärd, drugiej z pełniących dyżur sióstr. Już wstępne oględziny zwłok nie pozostawiają wątpliwości – dwudziestoośmioletnia kobieta została zamordowana. Ale dlaczego? I kto to zrobił? Duch samobójczyni sprzed pięciu dekad? Komisarz kryminalny Sven Andersson oraz towarzysząca mu inspektor Irene Huss odrzucają oczywiście hipotezę o udziale w zbrodni sił nadprzyrodzonych, lecz zeznania, które składa Siv są tak przekonujące, że musi tkwić w nich jakieś ziarenko prawdy. Dla kliniki doktora Löwandera nadchodzą czarne dni. Tym bardziej że to jeszcze nie koniec nieszczęść. Następnego dnia nie przychodzi do pracy, znana z punktualności i odpowiedzialności, pielęgniarka Linda Svensson. Co gorsza, nie ma jej również w domu, w którym pozostawiła bez opieki swego ulubionego kota. W tym samym czasie do prasy przedostają się informacje nie tylko o morderstwie w szpitalu, ale również o grasującej w nim zjawie. Więcej nawet: pojawia się, poza Siv Persson, kolejny świadek, który ją widział. Ale i on znika wkrótce w tajemniczych okolicznościach. Inspektor Huss oraz jej koledzy z wydziału mają tym samym niezwykle twardy orzech do zgryzienia. Bo jakiego tropu się nie uchwycą, chwilę później znika on gdzieś w mroku, a z odległej przeszłości co rusz wynurza się postać Tekli Olsson. Szybko okazuje się, że chcąc dopaść jak najbardziej realnego i współczesnego zbrodniarza, policjanci z Göteborga muszą jednocześnie wyjaśnić tajemnicę samobójstwa sprzed lat.
„Śmierć przychodzi nocą” to przyzwoite czytadło – ze wszystkimi wadami i zaletami tego rodzaju literatury. Powieść jest nieźle napisana, choć intryga na pewno mogłaby być bardziej wyrafinowana. Autorce wprawdzie dość długo udaje się trzymać uwagę czytelnika z dala od osoby mordercy, ale gdy policjanci zaczynają się już do niego zbliżać, widać, że pisarka, zamiast drobnymi kroczkami, dozując napięcie, zaczyna nagle pędzić na skróty, na złamanie karku ku szczęśliwemu zakończeniu. Tym samym rozwiązanie zagadki sprawia wrażenie zdecydowanie zbyt prostego i oczywistego. Plusem książki są realizm w przedstawieniu codziennej pracy personelu szpitalnego (czemu zresztą trudno się dziwić, skoro Tursten doświadczyła tego trudu na własnej skórze) oraz rozwinięte tło obyczajowe. Chociaż przyznać trzeba, że niektóre spostrzeżenia na temat funkcjonowania systemu opieki społecznej w Szwecji trącą naiwnym idealizmem. Widać, że Szwedka miała nieco większe ambicje, niż tylko stworzenie kolejnego poczytnego kryminału. Stąd wprowadzenie wątków dotyczących molestowania seksualnego w miejscu pracy oraz niedoli bezdomnych ekspensjonariuszy zakładów dla nerwowo i umysłowo chorych. Słabą stroną książki jest z kolei brak tego, do czego przyzwyczaili nas inni skandynawscy twórcy – obrazu miasta, które wychodzi z tła i staje się niemal pełnoprawnym bohaterem opowiadanej historii (Sztokholm u Maj Sjöwal i Pera Wahlöö oraz Jensa Lapidusa, Ystad u Henninga Mankella czy Oslo u Jo Nesbø oraz Anne Holt). Tymczasem Göteborg w „Śmierć przychodzi nocą” zostaje sprowadzony jedynie do szpitala Löwanderska i jego okolic. Autorka nie daje praktycznie czytelnikowi szansy przespacerowania się jego ulicami, a tym samym wzięcia głębszego oddechu, co sprawia, że akcja książki mogłaby rozgrywać się w każdym innym miejscu na świecie, a przynajmniej w takim, w którym w połowie lutego pada deszcz i temperatura spada poniżej zera stopni. Należy jednak mieć nadzieję, że z upływem czasu, zdobywając coraz większe doświadczenie i pewność siebie, Tursten zdołała wyeliminować ten drobny mankament. Serial udał się przecież Szwedom całkiem nieźle, a Göteborg wygląda w nim nader atrakcyjnie.