Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Odkrywcy świata

Esensja.pl
Esensja.pl
O muzyce przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych można powiedzieć prawie wszystko, ale na pewno nie to, że była nudna, wtórna i nieciekawa. Ilość znakomitych kapel, które wówczas wkroczyły na rynek, zdobywając popularność, mogłaby przyprawić o ból głowy współczesnych fanów rocka.

Sebastian Chosiński

Odkrywcy świata

O muzyce przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych można powiedzieć prawie wszystko, ale na pewno nie to, że była nudna, wtórna i nieciekawa. Ilość znakomitych kapel, które wówczas wkroczyły na rynek, zdobywając popularność, mogłaby przyprawić o ból głowy współczesnych fanów rocka.
East of Eden
East of Eden
Wiele z nich przemknęło jak kometa i przepadło w odmęcie dziejów. Czas pokazał, że niesprawiedliwie, bowiem ich muzyka i dzisiaj jeszcze błyszczy jak brylant, w odróżnieniu od setek gwiazd i gwiazdeczek, osiągających popularność tylko i wyłącznie dzięki odpowiednio prowadzonej kampanii reklamowej. Lat temu trzydzieści większość z nich nie miałaby po prostu prawa bytu. Tak jak i dzisiaj prawa bytu nie mają ówczesne kapele z kręgu – rodzącego się wówczas – rocka progresywnego (zwanego i rockiem symfonicznym, i art-rockiem).
„Płynny obraz świata…”
Jedną z takich kapel jest bezsprzecznie EAST OF EDEN – zespół grający dla elit, jak również stworzony przez młodzieńców z elitarnych rodzin. Intelektualny ferment końca lat sześćdziesiątych zaowocował wybitnymi dziełami artystycznymi z kręgu literatury i malarstwa, jak również muzyki. Wtedy przecież triumfalnie na rynek wkroczyli i Jimi Hendrix, i Led Zeppelin, i wszystkie te kapele, które w późniejszych latach stworzyły kanon hard rocka i rocka progresywnego (poza wyżej wymienionymi wykonawcami, także Deep Purple, Black Sabbath, Rush, Yes, Genesis itd.). W poszukiwaniu inspiracji muzycy europejscy i północnoamerykańscy „odwiedzali” wszystkie niemal kontynenty. Czerpali z muzyki ludowej Azji, Afryki czy Ameryki Południowej, a także często współpracowali z muzykami z tamtych rejonów świata. Powstawały płyty, po dziś dzień fascynujące bogactwem brzmień, pięknem melodii, poetyckimi tekstami. Problem w tym, że u progu nowego tysiąclecia mało kto już pamięta nazwy takie, jak AQUILA, ARCADIUM, ARZACHEL, CATAPILLA, GRACIOUS, HIGH TIDE, INDIAN SUMMER, RAW MATERIAL, TONTON MACOUTE czy chociażby EAST OF EDEN.
Ostatnia z wymienionych kapel powstała w końcu lat 60-tych (dokładnie w roku 1968), a jej założycielem był – powszechnie uznawany za genialnego – skrzypek Dave Arbus, grający również na flecie, trąbce i saksofonach. Nim został muzykiem, parał się lingwistyką i aktorstwem, dochrapał się także – co w rockowym światku jest już absolutną rzadkością – tytułu doktora filozofii. Za swego muzycznego mistrza uważał basistę i kompozytora Charlesa Mingusa, postać wielce znaczącą, tyle że… w jazzie. Nic więc dziwnego, że muzyka zespołu, który Arbus powołał do życia, miała w sobie wiele pierwiastków jazzowych; jeżeli dodać do tego jeszcze szczyptę bluesa, psychodelii i muzyki orientalnej – łatwiej będzie sobie wyobrazić muzyczny collage serwowany przez East Of Eden. Sami muzycy na okładce oryginalnego wydania debiutanckiego albumu pomieścili taką oto artystyczną deklarację: „Weź elektryczne skrzypce, grające Bartoka na rockowo, dodaj wschodnie brzmienie fletu, wymieszaj to z sumeryjskimi saksofonami, basem, perkusją, gitarą i płynnym obrazem świata – oto znak fabryczny East Of Eden”. Może tylko z tym Bartokiem nie do końca jest prawda…
Lata świetności
W pierwszym składzie zespołu, poza Arbusem, znaleźli się jeszcze: Ron Caines (główny kompozytor, saksofonista i organista, od czasu do czasu udzielający się także wokalnie; z zamiłowania malarz), Geoff Nicholson (wokalista i gitarzysta; odpowiedzialny za stronę graficzną pierwszych płyt), Dave Dufont (w połowie Francuz, w połowie Kanadyjczyk; „obsługujący” instrumenty perkusyjne) oraz Andy Sneddon (basista, który jednak jako pierwszy musiał pożegnać się z resztą zespołu). W tym składzie nagrali singla z utworem „King Of Siam” – płytka, choć nie sprzedała się w jakiejś wybitnej ilości egzemplarzy, przyciągnęła uwagę poszukiwaczy talentów. Już rok później grupa miała podpisany kontrakt z firmą Deram. Nim jednak album „Mercator Projected By East Of Eden” ujrzał światło dzienne, odszedł Sneddon. Na jego miejsce przyjęto Steve’a Yorka, muzyka, który chyba jak żaden inny pasował do oblicza zespołu. York – przede wszystkim gitarzysta basowy, ale grający także na harmonijce ustnej – studiował wcześniej muzykę orientalną w Turcji i to zapewne w dużej mierze jego zainteresowaniom zawdzięczamy orientalne brzmienie wyróżniające kapelę spośród wielu innych podobnych stylistycznie zespołów tamtych czasów.
East of Eden
East of Eden
Tytuł płyty – w skrócie nazywanej „Mercator Projected” – zapożyczony został od imienia flamandzkiego geografa i kartografa Merkatora (właściwie Gerharda Kremera, żyjącego w latach 1512-94), uznawanego za twórcę nowoczesnej geografii matematycznej, autora licznych map, atlasów i globusów. Doszukiwać się można w tym tytule również odpowiedniej symboliki – zawarta na płycie muzyka też była bowiem swoistym odwzorowaniem świata. Krytycy chyba nie do końca potrafili odkryć całe jej piękno i oryginalność, skoro w dużej mierze skupiali się na poszukiwaniu podobieństw, stwierdzając stylistyczne pokrewieństwo z dokonaniami zespołów CRESSIDA, GRYPHON, a nawet – co jest już zupełnie niezrozumiałe – RARE BIRD.
Materiał na drugi album zespół nagrał w londyńskich studiach wytwórni Decca, pod okiem znanego producenta Davida Hitchcocka. „Snafu” trafiło na rynek w 1970 roku. Jak to często bywa, debiutu pod względem artystycznym nie udało się przeskoczyć, chociaż trafił na krążek utwór „Nymphenburger”, nagrany w niecodzienny sposób: Arbus, nagrywając partię skrzypiec, skorzystał aż z sześciu ścieżek, cztery kolejne „zajął” na gitarę Nicholson. I nie wiadomo właściwie, jak potoczyłaby się dalsza kariera zespołu , gdyby nie nagła i niespodziewana popularność piosenki „Jig-A-Jig”, która w kwietniu 1971 roku dotarła aż do siódmego miejsca angielskiej listy przebojów i utrzymała się na tym miejscu przez dwanaście tygodni. To pozwoliło kapeli przestać marnieć w małych klubach, gdzie grali dla nader nielicznej publiczności, i podpisać w miarę przyzwoity kontrakt z firmą Harvest, będącą oddziałem EMI. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W tym samym 1971 roku ukazały się dwie kolejne płyty zespołu: „East Of Eden” oraz „New Leaf”.
Rozdrabnianie legendy
Grupa, która raz zakosztowała w popularności na listach przebojów, postanowiła pójść za ciosem, do czego namawiała zresztą muzyków macierzysta wytwórnia. Nowe piosenki niewiele już miały wspólnego z jazzowo-rockowo-orientalnymi wariacjami z płyty „Mercator Projected”. Nikt jednak nie pomyślał o tym, by zadbać o nowy – odpowiadający muzyce – image. Stary, nad wyraz awangardowy, przestał bowiem oddawać charakter twórczości Arbusa i kolegów. Rockowa publiczność z czasem niemal całkowicie odwróciła się od zespołu, co, prędzej czy później, musiało doprowadzić do rozłamu w kapeli. Pierwszy – w roku 1972 – odszedł Arbus, za nim z EAST OF EDEN pożegnali się kolejni członkowie oryginalnego składu. Zespół jednak, o dziwo, nie przestał istnieć. Nazwę, co było precedensem w całym rockowym show-businessie, przejęli zupełnie nowi muzycy, wcześniej wcale nie związani z grupą. Zespół działał więc dalej, nagrywał płyty i koncertował, choć już na pewno nie było tym samym zespołem. Skrzypek Joe O’Donnell, gitarzysta Garth Watt-Roy, basista Martin Fisher i bębniarz Jeff Allen – pojawili się znikąd (niewiele o nich wiadomo, poza tym że ostatni z nich grał niegdyś w nieznanym szerzej zespole Beatstalkers) i tam też, po nagraniu czterech płyt – powrócili. Albumy: „Another Eden” (1975), „Here We Go Again” (1976), „It’s The Climate” (1976) i „Silver Park” (1978), choć sygnowane nazwą EAST OF EDEN, niewiele miały wspólnego z dokonaniami tej grupy z przełomu dekady. W 1978 roku zespół ostatecznie przeszedł do historii.
Nie wiadomo, czym dzisiaj zajmują się panowie Arbus, Caines, Nicholson, York i Dufont. Od roku 1972 praktycznie nie dali o sobie znać. Jedynie Dave grywał od czasu do czasu z innymi rockowymi skrzypkami, m.in. Darylem Way’em i Eddie Jobsonem – usłyszeć go można w utworze „The Who’s Baba O’Riley” pomieszczonym na ich wspólnej płycie „Who’s Next”. Ale to też bardzo stare dzieje (rok 1971). I aż nie chce się wierzyć, by przez tyle lat autorzy jednej z najznakomitszych płyt w historii art-rocka nie dali znaku życia.
koniec
1 września 2003

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Neurotyczny pies wymaga szczególnej uwagi
Sebastian Chosiński

15 VI 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejne wczesne nagrania wibrafonisty Karela Velebnego (który tym razem jednak nie zagrał na wibrafonie ani jednej nuty) i jego formacji SHQ.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Oooodlicz: Eins, zwei, drei, vier!
Sebastian Chosiński

10 VI 2024

Od 1974 roku zespół Can zaczął przechodzić powolną metamorfozę. Muzyka niemieckiej formacji stawała się coraz prostsza, mniej eksperymentalna, bardziej komercyjna. Znajdowało to swoje odzwierciedlenie, choć z nieco opóźnioną reakcją, również podczas koncertów. Porównując chociażby „Live in Brighton 1975” z późniejszym o niespełna rok „Live in Cuxhaven 1976” można przeżyć mały szok.

więcej »

Non omnis moriar: Wielebny Karel i jego przyjaciele
Sebastian Chosiński

8 VI 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jedne z najwcześniejszych nagrań wibrafonisty Karela Velebnego i jego formacji SHQ.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż autora

My mieliśmy Miliana, Szwedzi mają Ståhla
— Sebastian Chosiński

Wszystkie drogi prowadzą do Bazylei
— Sebastian Chosiński

Przez ciernie na… Manhattan
— Sebastian Chosiński

Z Izraela – via Maroko i Senegal – do Nowego Jorku
— Sebastian Chosiński

Zabić… cóż może być prostszego?!
— Sebastian Chosiński

Nad piękną i modrą Odrą
— Sebastian Chosiński

Braterski hołd
— Sebastian Chosiński

Jazzowe oblicze noise’u i post-rocka
— Sebastian Chosiński

Kto nie ryzykuje, ten… w spokoju nie żyje
— Sebastian Chosiński

W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.