Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne

więcej »

Zapowiedzi

Płytoteka kinomana: Stingologia: muzyka filmowa

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2

Adam Krompiewski

Płytoteka kinomana: Stingologia: muzyka filmowa

Ciągle jednak brakowało utworów oryginalnych, napisanych bezpośrednio dla fabuły. Zajęty bowiem swymi ściśle muzycznymi projektami artysta odrzucał różne oferty, w tym prośby Ridleya Scotta, swego dobrego znajomego, a zarazem uznanego brytyjskiego filmowca (twórcy słynnego „Blade Runnera”, a później przebojowych „Gladiatora” czy „Hannibala”) pracującego na stałe w Hollywood. Scott chciał wykorzystać kompozycje Stinga już w swym feministycznym dramacie „Thelma i Luiza”, lecz ten wymigał się, twierdząc iż to niezwykle amerykańska w duchu produkcja, do której jego utwory po prostu nie będą pasować. Reżyser nie dawał jednak za wygraną i w 1996 r. zwrócił się do przyjaciela o napisanie piosenki ilustrującej wielką morską przygodę, jaką miał być jego nowy film – „Sztorm” („White Squall”). Tak powstało „Valparaiso”, symboliczna pieśń o śmierci i pewnym chilijskim porcie, którego nazwę tłumaczy się jako rajska dolina. Song dobrze oddający dość ponury nastrój obrazu, a przy tym znów znacznie ciekawszy artystycznie, głębszy niż sam film.
The Emperor’s New Groove
The Emperor’s New Groove
Dwa lata później Sting spotkał się z kompozytorem muzyki filmowej Trevorem Jonesem, by wraz z nim napisać słowa tytułowej piosenki „The Mighty” – melodramatu Petera Chelsoma w gwiazdorskiej obsadzie (James Gandolfini, Gena Rowlands, Sharon Stone). Utwór ten (znany również pod tytułem „Freak, The Mighty”) niespodziewanie przyniósł obu panom nominację do Złotego Globu i nagrodę krytyków filmowych z Vegas.
Jednak nie wszystko w filmowej karierze muzyka układało się w tym czasie różowo. Trwała bowiem prywatna wojna Stinga z Disneyem. Cała historia zaczęła się znakomicie: po sukcesach Eltona Johna i Phila Collinsa disneyowscy producenci zaczęli rozglądać się za kolejną legendą muzyki rozrywkowej, która uświetniłaby swymi piosenkami ich najnowszą animowaną superprodukcję „Kingdom of the Sun”. Wybrano Stinga, który zapalił się do tego projektu jak nigdy wcześniej. Zapoznawszy się ze scenariuszem planowanego epickiego musicalu, napisał sześć odpowiednich kompozycji, które decydenci studia Buena Vista… odrzucili. Ku rozpaczy muzyka jego melodie przestały się nadawać, gdyż zmieniono formułę filmu, czyniąc z niego wypełnioną absurdalnym humorem komedię pod nowym tytułem „The Emperor’s New Groove” (co u nas bez polotu przełożono na „Nowe szaty króla”). W ten sposób piosenki artysty dołączyły do długiej, liczącej ponad sto pozycji, listy utworów napisanych na zamówienie studiów Disneya, z których później zrezygnowano.
Jednak realizatorom wciąż zależało na tym, by Sting uczestniczył w produkcji. Po dłuższych namowach wyraził on powtórnie zgodę, wymuszając jednocześnie zmiany w nowym scenariuszu. Tytułowy bohater, król Kuzco miał bowiem w finale wybudować wielką rezydencję w sercu tropikalnej puszczy, czego znany z działalności na rzecz ochrony środowiska Sting nie chciał zaakceptować. Tymczasem zbliżała się data premiery i czas naglił. Wokalista zaprosił więc do współpracy Davida Hartleya, którego cenił jeszcze od czasu nagrań do „Leaving Las Vegas”. Wspólnie skomponowali dwa nowe numery, ponadto przygotowali trzy z tych wcześniej już napisanych, tak by ostatecznie pasowały do filmu. Piosenkarz użyczył swego głosu w dwóch utworach, choć proponowano mu, aby zaśpiewał także „Perfect World”, otwierający komedię dynamiczny przebój w rytmie disco, zabawnie wystylizowany na lata siedemdziesiąte. Wokalista wymówił się związanym z wiekiem brakiem wigoru, więc zastąpił go – paradoksalnie 10 lat starszy, acz wiecznie żwawy – Tom Jones.
Kate & Leopold
Kate & Leopold
W sumie płyta okazała się sporym sukcesem, zaś promująca piosenka „My Funny Friend And Me” przyniosła Stingowi (jak i Hartleyowi) szereg wyróżnień zarówno branży muzycznej, jak i filmowej, łącznie z pierwszą oscarową nominacją. Snując pełną emocji i dyskretnie sentymentalną balladę, jej autorzy wrócili do sprawdzonego tematu przyjaźni pozornie zupełnie niepasujących do siebie osobowości. Niezwykły wokal i płynne przejścia od delikatnych dźwięków fortepianu, poprzez elektroniczne brzmienia, aż do gospelowego chóru czynią z tego utworu prawdziwy disneyowski klasyk w najlepszym wydaniu.
Zaledwie kilka miesięcy później Sting przebił jednak swe poprzednie osiągnięcie. Otóż zaproszono go na wstępny pokaz romantycznej „Kate & Leopold”, z tytułowymi kreacjami Meg Ryan i Hugh Jackmana. Intencją reżysera Jamesa Mangolda (wcześniej znanego dzięki psychologicznym dramatom: „Cop Land” i „Przerwana lekcja muzyki”) było, aby piosenkarz napisał i wykonał jakąś miłą piosenkę, która mogłaby zilustrować jego baśniową opowieść o miłości trwającej przez wieki. Zdopingowany znakomitym przyjęciem swych ostatnich filmowych dokonań muzyk bez namysłu przyjął propozycję, samodzielnie tym razem tworząc czarujący walc zatytułowany „Until”. Wedle jego własnych słów: utwór ten miał w założeniu być swoistym odreagowaniem po horrorze 11 września i nieść światu jedyne istotne w tym momencie przesłanie miłości. Pełnemu oddaniu tej myśli posłużyła w warstwie dźwiękowej elegancka, smooth-jazzowa aranżacja, udanie korespondująca z romantyczną treścią filmu. I znowu talent artysty doceniły środowiska związane z muzyką filmową, po raz drugi z rzędu nominując do Oscara oraz przyznając mu prestiżową statuetkę Złotego Globu dla najlepszej piosenki filmowej A.D. 2001.
Jak więc widzimy, piosenkarsko-filmowa kariera Stinga trwa w najlepsze i wciąż się rozwija. Ceniony już nie tylko jako wykonawca, lecz jako pełnoprawny kompozytor i autor tekstów, w unikatowy sposób łącząc tradycję z nowoczesnością, podejmuje się coraz liczniejszych wyzwań dla kina i chyba nie do końca już przestrzega swej – umniejszającej rolę muzyki filmowej – deklaracji. Co niewątpliwie cieszy tak rzesze jego fanów, jak i tych miłośników X. Muzy, którzy potrafią docenić jeszcze dość skromny, lecz już niebanalny wkład tego twórcy do współczesnej sztuki filmowej.
koniec
« 1 2
1 września 2002

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Druga młodość
— Adam Krompiewski

Duże oczekiwania
— Adam Krompiewski

Przyspieszony kurs amerykańskiej muzyki rozrywkowej
— Adam Krompiewski

W normie
— Michał Chaciński

Dźwięki z wysokiej wieży
— Michał Chaciński

Dawno miniony świat
— Adam Krompiewski

Oszczędnie do znudzenia
— Michał Chaciński

He’ll save ev’ry one of us
— Adam Krompiewski

Wydarzenie bez precedensu
— Adam Krompiewski

Jedno z większych zaskoczeń
— Adam Krompiewski

Tegoż autora

Życie, śmierć i biologiczny hazard
— Adam Krompiewski

Jackie Chan Adventures
— Adam Krompiewski

Colin McRae Rally 2005
— Adam Krompiewski

Xbox ssie
— Adam Krompiewski

Nowa PlayStation 2
— Adam Krompiewski

Star Wars: Battlefront
— Adam Krompiewski

Wanda and the Colossus
— Adam Krompiewski

IndyCar Series 2005
— Adam Krompiewski

MTV Music Generator 3
— Adam Krompiewski

Radiata Stories
— Adam Krompiewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.