Peter Brötzmann
Musica alternativa: Bomba atomowaWyobraźmy sobie sytuację, w której osoba niesłysząca pyta, jak określić muzykę tworzoną przez Petera Brötzmanna. Wydaje się, że najlepszą odpowiedzią byłoby włączenie krótkiego filmu z nagraniem wybuchu bomby atomowej. Na naszej planecie tylko eksplozja jądrowa dorównuje muzyce niemieckiego jazzmana poziomem ekspresji i dziwacznym, przerażającym pięknem.
Paweł FranczakMusica alternativa: Bomba atomowaWyobraźmy sobie sytuację, w której osoba niesłysząca pyta, jak określić muzykę tworzoną przez Petera Brötzmanna. Wydaje się, że najlepszą odpowiedzią byłoby włączenie krótkiego filmu z nagraniem wybuchu bomby atomowej. Na naszej planecie tylko eksplozja jądrowa dorównuje muzyce niemieckiego jazzmana poziomem ekspresji i dziwacznym, przerażającym pięknem. Peter Brötzmann Fot. www.pronoblem.com Pionierzy muzyki nigdy nie mieli łatwego życia. To, co dzisiaj brzmi swojsko i przyjemnie, kiedyś budziło wstręt i oburzenie. Dotyczy to także artystów nam współczesnych. Kto wie, ile tracimy, podchodząc do wykonawców awangardy jak pies do jeża, zakładając z góry, że „tego słuchać się nie da”? Warto więc przyjrzeć się bliżej tym wszystkim dziwakom, którzy wbijali w fortepian gwoździe (jak Cage), dawali dwudniowe koncerty (La Monte Young), a inspiracje czerpali z mantr buddyjskich (Stockhausen) albo śpiewu leśnych ptaków (Messiaen). Temu służy ten cykl. Przecież za 50 lat ci szaleńcy mogą być klasykami… Muzyka, tak jak ja to pojmuję, nie jest czymś, co możesz zmienić jak parę brudnych majtek. Muzyka pochłania twoje życie, ona jest twoim życiem! Może brzmi to naiwnie i głupio, ale muzyka to moje życie. To moja osoba, moje ciało, moja fizyczność, mój mózg – muszę być z tym wszystkim aż do końca. Zobaczymy, czy prędko się to skończy, mam nadzieję, że nie. Ale esencja jest ciągle ta sama. Peter Brötzmann Behemot saksofonu Muzyka tworzona przez Brötzmanna jest zaprzeczeniem przyswajalności i delikatności. Jest radykalna do granic, nieznająca litości, bezwzględna i dlatego tak intrygująca. Jeden z ojców free jazzu i najbardziej nowatorskich postaci jazzu w ogóle grał ze wszystkimi, którzy znaczyli cokolwiek dla tego gatunku. Sam jazz zaś zawdzięcza mu bardzo, bardzo dużo. Oceny jego twórczości są niezwykle rozbieżne, co zawsze oznacza jedno – mamy do czynienia z postacią co najmniej nietuzinkową. Określany jest przeróżnymi epitetami: „muzyczny szaleniec”, „guru awangardy”, „najgłośniejszy saksofonista świata”, „Behemot saksofonu”, „rzeźnik z Wuppertal”, „geniusz free jazzu” itp. Co o osądach krytyków myśli sam zainteresowany? Jego zdaniem „to zwykłe pieprzenie…” Bez szacunku dla tradycji Urodzony w 1941 r. w Remscheid niemiecki muzyk początkowo chciał zostać malarzem, ale cała wystawienniczo-galeryjna otoczka okazała się dla niego zbyt nudna i męcząca. Tak więc po ukończeniu studiów plastycznych w Wuppertal postanowił zająć się muzyką, która fascynowała go już wcześniej. Mając czternaście lat, był dość sprawnym pianistą i grywał dixieland, swing i bebop z lokalnymi amatorami. Ówczesny repertuar może nieco dziwić w kontekście jego późniejszego awangardowego stylu, ale muzyk niejednokrotnie udowadniał, że pojęcia takie jak „paradygmat”, „konformizm” i „konserwatyzm” są mu zupełnie obce. Nie odszedł jednak zupełnie od sztuk wizualnych, zilustrował wiele okładek swoich płyt. W 2003 r. w Chicago miał nawet swoją wystawę, a w roku 2005 w rodzinnym Remscheid retrospektywę. Wytwórnia Atavisitic wydała też „Signs/Images” – zestaw kart instrukcji kompozycyjnych, którymi posługiwał się jego tentet podczas prób. Brötzmann (pierwszy z prawej) z North Quartet Fot. www.stimul-festival.cz Z natury niechętny akademickiemu podejściu Brötzmann samodzielnie uczył się gry na klarnecie, szukając odpowiedniego dla siebie stylu. Przełomowym momentem w jego karierze było spotkanie z Peterem Kowaldem, awangardowym muzykiem grającym na tubie i kontrabasie. Obydwaj interesowali się nowymi kierunkami w muzyce. Inspirowali ich Karlheinz Stockhausen, John Cage, których Brötzmann poznał osobiście, a także David Tudor. W tym samym czasie duet ćwiczył utwory Ornette’a Colemana, Charlesa Mingusa i innych tuzów ówczesnego jazzu. Brötzmann był już wówczas mocno ukierunkowany na free jazz – gatunek, który w latach 60. odkrywał przed jazzem nowe terytoria. Dla klarowności należałoby teraz wyjaśnić to tajemnicze pojęcie. Jeśli zadowolić się słownikową definicją, to otrzymamy coś takiego: „Free jazz charakteryzuje się pełną swobodą harmoniczną, kolektywną improwizacją, olbrzymią intensywnością wyrazu, polirytmicznością, inkorporowaniem wpływów muzyki etnicznej z różnych części świata, rozszerzeniem palety dźwięków muzycznych na zgrzyty, szmery itp.” Prościej ujął to jednak Albert Ayler, mówiąc: „Po co każdy z muzyków w grupie ma grać jednocześnie ten sam temat, skoro oszczędniej będzie, jeśli każdy będzie grał co innego?”. Anegdotycznie, ale celnie. Wracając do Brötzmanna – po opanowaniu gry na klarnecie, zaczął ćwiczyć na saksofonie. W roku 1967 już jako saksofonista wraz z Kowaldem nagrał swój pierwszy free jazzowy, rzecz jasna, album „For Adolphe Sax”. Płyta została wydana w jego własnej nowo powstałej wytwórni Free Music Production. Terrorysta saksofonu Nie sposób pisać o Brötzmannie i free jazzie, nie uwzględniając kontekstu społeczno-politycznego. W momencie, gdy zawiązywał współpracę z czołowymi europejskimi awangardystami jak saksofonista Evan Parker czy gitarzysta Derek Bailey, świat był niczym garnek z wrzącą wodą. Praska wiosna, majowe rozruchy w Paryżu, zabójstwo Martina Luthera Kinga, wojna w Wietnamie – to wszystko dramatycznie wpływało na muzykę. Brötzmann wspólnie z luminarzami free jazzu nagrywał pod szyldem Globe Unity Orchestra i Spontaneous Music Ensemble. Razem tworzyli muzykę nerwową, poszarpaną, tak jak czas, w którym powstawała. Czas ostrej, niekiedy bardzo krwawej walki z systemem. Saksofonista sympatyzował zresztą z przywódczynią anarchistycznej lewicy Ulrike Meinhof, która zasłynęła stworzeniem organizacji terrorystycznej Baader-Meinhof, przekształconej we Frakcję Czerwonej Armii. Organizacja ta stała za zabójstwem kilkunastu osób (głównie biznesmenów) na terenie Niemiec. Z czasem Brötzmann odciął się od komunizmu, twierdząc, że tak jak inni muzycy w tamtym czasie traktował go jedynie jako wizję nowego społeczeństwa, która okazała się utopią. Muzyk zaangażowany był również w ruch artystyczny Fluxus (należeli do niego m.in. Yoko Ono, La Monte Young i John Cage). Fluxus cechował się tym, co było tak bliskie Niemcowi: ironią, improwizacją, spontanicznością i odwagą w sprawach społecznych. Okładka płyty o uroczym tytule Fot. www.rateyourmusic.com Zdychaj jak pies Rok 1969 to czas, w którym niemiecki muzyk zaczął uprawiać swoją wersję terroryzmu – terroryzm muzyczny. Wtedy też powstało jedno z arcydzieł free jazzu, nagrane przez oktet Brötzmanna „Machine Gun”. Jest to rzecz tak miażdżąca i potężna, że pierwszy kontakt z nią może skutecznie zniechęcić. Dynamika, różnorodność i natężenie dźwięków może przywodzić na myśl wizję ulicznych demonstracji bądź działań wojennych. Co ciekawe w przerwach między szalonymi kaskadami dźwięków wyłania się funkowy temat: signum temporis… Od tamtego czasu Brötzmann angażował się w różne akcje. Jednym z ciekawszych projektów był pomysł grania free jazzu z dziećmi, zwieńczony nagraniem „Free jazz und Kinder” (1972) z udziałem piętnaściorga dzieci od lat ośmiu do dziesięciu, improwizujących na przeróżnych instrumentach. Brötzmann: „Myślę, że potrzebujemy więcej, i lepszej, edukacji. Edukacja zaś powinna zaczynać się tak wcześnie, jak to możliwe. Nie, żebym przekonywał, że nasze granie jest najlepszą muzyką dla dzieci. Ale krok po kroku powinny one dowiadywać się, że jest coś jeszcze poza tym, czego słuchają w Vivie i MTV. Był w Niemczech w latach 80. czas, kiedy mogliśmy grać wiele koncertów w szkołach. Można było zagrać dwa, trzy koncerty rano, co było całkiem trudne, poza tym nienawidzę szkoły i nienawidzę nauczycieli, ale było to ciekawe doświadczenie.” Innym pomysłem było nagranie „WELS Concert” (1997). Wystąpił na nim Mahmoud Gania, muzyk z Maroka, który gra i śpiewa w tradycji gnawa, wg której muzyczny trans może wypędzać z duszy demony i uleczać. W latach 80. Brötzmann powołał do życia zespoły Last Exit i Chicago Tentet. Ten pierwszy, z Billem Laswellem na basie, Sonnym Sharrockiem na gitarze i Ronaldem Shannonem Jacksonem na perkusji, grał prawdziwie wybuchową miksturę sporządzoną z jazzu, free jazzu i heavy metalu. Natomiast Chicago Tentet improwizował do wierszy Kennetha Patchena – jednego z prekursorów jazz poetry. W latach 90. z kolei powstał zespół o uroczo brzmiącej nazwie Die Like A Dog (Brötzmann/Drake/Parker/Kondo), o którym to publicysta muzyczny Steve Lake powiedział: „Korzenie tej muzyki są równocześnie duchowe jak i zupełnie profaniczne, obejmując tak rozmaite źródła inspiracji jak «Tybetańska księga umarłych» i butelka wódki Smirnoff” . Na koniec warto wspomnieć o wydanej nie tak dawno, bo w 2005 roku, płycie „Malamut” nagranej z międzynarodową formacją North Quartet, w skład której weszli: Polak Mikołaj Trzaska (saksofon), Duńczyk Peeter Uuskyla (bas) i Duńczyk Peter Friis Nielsen (perkusja). Sześćdziesięciosześcioletni muzyk powiedział ostatnio: „Starość w jakiś sposób uczyniła mnie cichszym”. Słuchając jego ostatnich, ognistych jak sam diabeł koncertów z Chicago Tentet, można by pomyśleć, że staruszka trzymają się żarty. 24 października 2007 Źródła:
|
W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Tango ze Stalinem
— Paweł Franczak
Olivier Messiaen – uczeń ptaków
— Paweł Franczak
Geniusz łamane przez szaleniec
— Paweł Franczak
Milczenie Boga
— Paweł Franczak
Są wielcy, nie Mali!
— Paweł Franczak
Pokój z Zornem!
— Paweł Franczak
Podsumowanie muzyczne roku 2008 (2)
— Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Prezenty świąteczne: Prezentuj, broń!
— Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Sobczyński, Mieszko B. Wandowicz
Zawód: kompozytor
— Paweł Franczak
Zły i Niegłupi: Podróż sentymentalna
— Paweł Franczak, Jacek Sobczyński
Na żywo i z prądem
— Paweł Franczak
Pierwszy sort Chopina
— Paweł Franczak
Między arcydziełem a Radiem Maryja
— Paweł Franczak