Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne

więcej »

Zapowiedzi

‹8. Festiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Organizator Gutek Film
CyklFestiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty
MiejsceWrocław
Od17 lipca 2008
Do27 lipca 2008
WWW

ENH 08: Muzyka na Nowych Horyzontach

Esensja.pl
Esensja.pl
Ponoć Era Nowe Horyzonty to największy festiwal filmowy w Polsce. Ponoć – bo zaręczam, że naprawdę wiele imprez stricte muzycznych może pozazdrościć Romanowi Gutkowi takiego składu artystów, koncertujących podczas jego festiwalu.

Jacek Sobczyński

ENH 08: Muzyka na Nowych Horyzontach

Ponoć Era Nowe Horyzonty to największy festiwal filmowy w Polsce. Ponoć – bo zaręczam, że naprawdę wiele imprez stricte muzycznych może pozazdrościć Romanowi Gutkowi takiego składu artystów, koncertujących podczas jego festiwalu.

‹8. Festiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Organizator Gutek Film
CyklFestiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty
MiejsceWrocław
Od17 lipca 2008
Do27 lipca 2008
WWW
To trochę dziwne uczucie: jechać na festiwal filmowy, z góry zakładając omijanie z premedytacją wieczornych seansów tylko po to, by móc uczestniczyć w stojących niejako na poboczu wydarzeniach muzycznych. A do tego jeszcze po powrocie pisać z nich relację! Czuję się co najmniej tak, jakby przyszło mi recenzować z Open’era wyłącznie to, co działo się w namiocie. A przecież co dziesięć sekund łapię się na tym, że skład wykonawców muzycznych, umilających kinomanom spędzanie nocy w Klubie Festiwalowym, był imponujący. Nie poprawny czy interesujący – właśnie imponujący. Pokażcie mi drugą taką polską imprezę muzyczną, na której spotyka się światowa czołówka elektroniki, cut’n’paste, dubstepu, awangardowego hip hopu, neo-soulu czy współczesnej muzyki poważnej. Przypominam, wciąż piszę o festiwalu filmowym.
Pewna pani z Onetu pochwaliła się, że co roku na Erze ogląda 45 do 50 filmów. Szacunek ludzi ulicy – nawet przy najszczerszych chęciach nie jestem w stanie powtórzyć tego wyczynu. Ilekroć wychodziłem z ostatniego filmu, nogi zamiast do łóżka kierowały mnie na długie, utrzymane w klimatach „Nieodwracalnego” podwórze, gdzie znajdował się nieoficjalny klub festiwalowy „Mleczarnia”. To tam, przy kubku czekolady, dla której, cytując Ewę Sonnet „Oddam ciało, oddam nawet duszę”, mniej lub bardziej biernie uczestniczyłem w dyskusjach na temat kina, życia, przemijania, piłki nożnej, kosmosu, „Esensji” i tym podobnych. Tam też miałem przyjemność poznać naszego Naczelnego, który wbrew pozorom nie okazał się trzymetrowym monstrum, skłonnym do przywiązania skromnego pismaka z działu muzycznego do krzesła i okładania go po twarzy kilkusetstronicowym programem festiwalowym tylko dlatego, że nieszczęśnik nie wyrabiał się na czas z kolejnymi odcinkami popularnego cyklu „Oglądając Muzykę” (Konrad, pozdrawiam). Te nierzadko długie nocne Polaków rozmowy kończyły się bladym świtem, stąd decyzja o rezygnowaniu z porannych seansów wraz z biegiem festiwalu stawała się coraz częściej spotykaną. A jeśli dodać do tego zmęczenie, wywołane godzinnym skakaniem na koncercie, to jasnym staje się, dlaczego tak bardzo umiłowałem sobie komfort miękkiego łóżka w domu turystycznym przy ulicy Trzemeskiej.
Coldcut<br>Fot. www.abc.net.au
Coldcut
Fot. www.abc.net.au
Tak się bowiem złożyło, że cechą wspólną wszystkich koncertów, w których miałem przyjemność uczestniczyć, była płynąca ze sceny energia. Z całą pewnością nie zabrakło jej podczas „mojego” pierwszego wieczoru na dziedzińcu malowniczego Arsenału, kiedy to dusze i nogi Nowohoryzontowiczów zostały opanowane przez bity, generowane z konsolet chłopaków z Coldcut. Nie ukrywam, że jechałem na ten set z dużymi pokładami nadziei – ich występ na Open’erze 2006 do dziś wspominam jako bezwzględnie najlepszy koncert w życiu. We Wrocławiu z podstawowego składu zjawił się wyłącznie Matt Black, co jednak nie znaczy, że koncert automatycznie musiał być o połowę gorszy od tego gdyńskiego. Powiedzmy, że był słabszy o ¼. Trochę drażniła setlista, złożona niemal wyłącznie z największych przebojów Coldcuta – nie zabrakło tam ani „Everything Is Under Control”, ani „True Skool”, ani wreszcie nagranego wspólnie z Hexstatikiem „Timber”, opatrzonego na scenie pamiętnym teledyskiem. Swoistą składankę greatest hits usłyszeliśmy też na bis, kiedy wyraźnie zaskoczeni członkowie zespołu zaserwowali nam półgodzinną dyskotekę przy dźwiękach House Of Pain, Eurythmics czy Rage Against The Machine. Całościowy zarzut jest jeden – za mało koncertowej innowacji przy poszczególnych numerach. A poza tym…bez zarzutu. Mało kto tak dobrze potrafi rozkręcić imprezę jak założyciele labela Ninja Tune.
Dzień później trafiłem do Arsenału na koncert Mugisona. Gdzieś w otchłani pamięci kojarzę go jako pana od laptopa i gitary, tym większe było moje zdziwienie, gdy Islandczyk wraz z trójką towarzyszących mu muzyków zagrali Nowohoryzontowiczom potężną dawkę starego, gitarowego rocka z elementami bluesa, tylko odrobinę cichszą od koncertu The Raconteurs na Openerze. Sam Mugison głos ma mocny jak skała, zaś gdy śpiewa o porzuconej miłości, dziewczęta wpatrują się weń jak w święty obrazek. Ostatniego dnia festiwalu miałem okazję, po paru miesiącach od polskiej premiery, obejrzeć film „Once” Johna Carneya. Pamiętacie głównego, bezimiennego bohatera, granego przez Glenna Hansarda? Mugison jest chyba jego zaginionym bratem bliźniakiem.
Matthew Herbert<br>Fot. commons.wikimedia.org
Matthew Herbert
Fot. commons.wikimedia.org
Zupełnie inny klimat unosił się nad Arsenałem podczas koncertu Matthew Herberta i jego Big Bandu. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której na średniej wielkości scenie rozsiada się osiemnastu muzyków (większość trąbiąca, paru uderzających). Na przedzie, za aparaturą skrywa się nieśmiało łysiejący Herbert, po drugiej stronie promiennym uśmiechem obdarza widzów korpulentna murzyńska mama, ubrana w łaszki podebrane z garderoby „Moulin Rouge” (nie zapomnę publiki, krzyczącej do niej „Give me your hat!”). I nagle wszyscy muzycy zaczynają grać. Na swingowo, na jazzowo, z echami dixielandu – grunt, że dźwięk, dochodzący ze sceny, uderza z siłą ogłuszającą. Trochę za mało było w tym wszystkim samego Herberta i jego elektronicznych ciekawostek, jednak mistrz postarał się o parę niespodzianek w swoim stylu. Na przykład błyskawiczny sampling: kiedy ciemnoskóra wokalistka donośnym głosem wyśpiewała gromko „Yeah”, Herbert nagrał dźwięk, by w trakcie utworu powielać go wielokrotnie. Wypada wspomnieć też o specyficznym użytkowaniu „Gazety Polskiej” przez Matthew Herberta i jego wesołą kompanię; podczas jednego z kawałków dźwięk darcia tegoż dziennika przez dwudziestu muzyków był jedną z części składowych utworu. Ciekawe, czy na sali znajdował się ktoś z redakcji?
Chyba najlepiej bawiłem się na secie Kode9 – szefa wytwórni Hyperdub, gdzie najlepszą płytę ubiegłego roku wydał sam Burial. Dubstep powoli opanowuje kluby w całym kraju, nic więc dziwnego, że któryś z jego piewców musiał zawitać pod strzechy klubu. Padło na Kode9 – i był to bardzo dobry wybór. Na poły grime’owo, na poły dubstepowo, z aminowanym penisem w formie wizualizacji – grunt, że publika bawiła się znakomicie. Zresztą sam Roman Gutek z zainteresowaniem przyglądał się temu, co dzieje się na scenie, życzę sobie więc zatem, by także za rok szef wszystkich szefów przy układaniu line-upu Nowych Horyzontów nie pominął artystów, reprezentujących ten prężnie rozwijający się gatunek. Póki co, panie Romanie – gratulacje. Kto wie, czy w przyszłym roku ludzie nie zaczną odwiedzać Ery głównie dla muzyki?
Czytaj też:
koniec
5 sierpnia 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Horyzonty na trzy głosy
— Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

Wrocławski sport ekstremalny
— Jakub Socha

Tegoż autora

Podsumowanie muzyczne roku 2008 (3)
— Rafał Maćkowski, Jacek Sobczyński

Oglądając muzykę: Subiektywna lista najlepszych teledysków 2008 roku
— Jacek Sobczyński

Prezenty świąteczne: Prezentuj, broń!
— Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Sobczyński, Mieszko B. Wandowicz

Zły i Niegłupi: Podróż sentymentalna
— Paweł Franczak, Jacek Sobczyński

Do nieba, do piekła
— Jacek Sobczyński

Oglądając muzykę: Wrzesień 2008
— Jacek Sobczyński

Między pasją a lansem - Off Festival 2008
— Jacek Sobczyński

Oglądając muzykę: Lipiec - Sierpień 2008
— Jacek Sobczyński

Oglądając muzykę: Maj – Czerwiec 2008
— Jacek Sobczyński

Zły i Niegłupi: Po bandzie jechać czas!
— Paweł Franczak, Jacek Sobczyński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.