Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Esensja słucha: Wrzesień 2012
[ - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Drugi wrześniowy weekend umilą naszym czytelnikom Krzysztof Myszkowski, Marillion, Metric, Minerals, Om oraz Two Steps From Hell. Po raz kolejny jest nad czym się zatrzymać.

Sebastian Chosiński, Paweł Lasiuk, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Esensja słucha: Wrzesień 2012
[ - recenzja]

Drugi wrześniowy weekend umilą naszym czytelnikom Krzysztof Myszkowski, Marillion, Metric, Minerals, Om oraz Two Steps From Hell. Po raz kolejny jest nad czym się zatrzymać.
Krzysztof Myszkowski „Oswojony” (2012) [70%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
To miał być kolejny album Starego Dobrego Małżeństwa. Wokalista zdecydował się jednak na publikację pod własnym nazwiskiem, twierdząc, że tym razem musi postawić na szczerość i intymność. Jego odejście w maju zakończyło się rozpadem najpopularniejszego w Polsce zespołu grającego poezję śpiewaną. Autorem tekstów na solowym krążku Myszkowskiego jest Jan Rybowicz – poeta, którego można opisywać całą gamą przymiotników: legendarny, dziki, tragiczny, kontrowersyjny i nieprzystosowany. Znajdziemy tu trzynaście utworów o różnorodnej tematyce. Obrazoburcza piosenka „Stary Poeta i Zuzanna” jest naprawdę zaskakującym świadectwem romansu mistrza i uczennicy. „Kraj Odwrócony” to wiersz napisany wiele lat temu, a wciąż aktualny: o tym, że w Polsce nic nie jest naprawdę i tylko oszuści są autentyczni. „Zmarmurowieć” stanowi wyrzut poety, jego skargę, że nigdy nie może być sobą, nawet przy najbliższych. Bo nawet matka wysyła go po chleb i wiadro wody, zamiast dać tworzyć – to z kolei w tekście „Wyobraźnia”. Wiersze Rybowicza są doskonałe i ponadczasowe. Nic, tylko brać gitarę i śpiewać – pomyślał zapewne Krzysztof Myszkowski i tak też uczynił. W ten sposób zaserwował nam album nastrojowy i kameralny. Jego charakterystyczny głos nie pobudza już do grupowego śpiewania, lecz wzrusza – przede wszystkim najlepszym utworem tej płyty, zatytułowanym „Oswojony przez śmierć”. To piosenka o ogromnej sile wyrazu, z klimatyczną, akustyczną gitarą. Przypomina wielki przebój SDM „Czarny blues o czwartej nad ranem” i z pewnością może powtórzyć jego sukces. Solista stara się również zabawić słuchaczy – sięga więc po harmonijkę, kowbojską stylizację i dowcipne wiersze(bo za taki należy uznać „Udawaj/Wyznanie mordercy”).
Nie będą tego grać w stacjach radiowych. Nie zobaczymy reklam „Oswojonego” na wielkich bannerach. Jednak z pewnością możemy do niego dotrzeć innymi sposobami, do czego serdecznie zachęcam. Krzysztof Myszkowski otwiera się przed nami i trzeba przyznać, że ma co pokazać.
Paweł Lasiuk
Marillion „Sounds That Can’t Be Made” (2012) [40%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Wszyscy, którzy z wielką niecierpliwością czekaliście przez ostatnie trzy lata (od czasu publikacji akustycznego „Less Is More”) na nowy studyjny krążek Marillion – zanim zaopatrzycie się w najnowsze wydawnictwo swoich ulubieńców, nie zapomnijcie uprzednio wybrać się do apteki po herbatkę na uspokojenie, a najlepiej po środek silnie znieczulający. Płyty nagrane przez Brytyjczyków ze Steve’em Hogarthem w roli wokalisty można podzielić na trzy rodzaje: jedno arcydzieło („Brave”, 1994), kilka produkcji całkiem przyzwoitych („Seasons End”, 1989; „Afraid of Sunlight”, 1995; „marillion.com”, 1999; „Anoraknophobia”, 2001) oraz pozostałe, które gdyby nigdy nie powstały, żadnej szkody rock progresywny nie poniósłby z tego powodu. Niestety, poprzednia dekada nie była dla grupy zbyt udana; na „Marbles” (2004), „Somewhere Else” (2007) oraz „Happiness Is the Road” (2008) coraz częściej dawało się usłyszeć, że Marillion pożera własny ogon. Kompozycje traciły na oryginalności, w niebycie rozpłynęły się wpadające w ucho melodie, muzyka stała się przyciężka i pozbawiona polotu, wokalista zaś coraz częściej śpiewał w sposób, który sprawiał wrażenie, że się męczy. Nie inaczej jest na „Sounds That Can’t Be Made” – trzynastym (nomen omen) studyjnym krążku kapeli nagranym z Hogarthem. Trafiło nań osiem utworów, które trwają w sumie około 75 minut. Ilość (a raczej długość) nie przeszła jednak w tym przypadku w jakość. Niewiele jest tu bowiem kawałków, które potrafią poderwać z krzesła bądź fotela, sprawić, że serce starego fana Marillion zacznie bić nieco szybciej; znacznie więcej jest takich, które pozostawią go – w najlepszym wypadku – obojętnym, w gorszym – wywołają rozczarowanie i gniew. Horror zaczyna się już od samego początku: siedemnastominutowa „Gaza” nie ma w sobie nic, co usprawiedliwiałoby uczynienie z niej suity, nudą wieje również z pozostałych rozbudowanych ponad przeciętną kompozycji – „Montrealu” (czternaście minut) i „The Sky Above the Rain” (ponad dziesięć). Nie lepiej ma się rzecz z utworami krótszymi, które nie wyróżniają się niczym – a przynajmniej niczym pozytywnym – w porównaniu z tym, co Marillion nagrało na wcześniejszych płytach. „Pour My Love”, „Power”, „Invisible Ink” to typowa muzyczna wata, kawałki, które wpadają jednym i natychmiast wypadają drugim uchem. Bronią się, choć nie w całości, jedynie tytułowy „Sounds That Can’t Be Made” i „Lucky Man”, choć do poziomu „Berlina”, „Easter”, „Splintering Heart”, „Gazpacho” czy „Estonii” jest im daleko, diabelnie daleko.
Sebastian Chosiński
Metric „Synthetica” (2012) [60%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Kanadyjczycy dorobek muzyczny mają całkiem bogaty. Działają razem już szmat czasu, a debiutowali studyjnym krążkiem niemal dziesięć lat temu. Z tym że do tej pory skupieni byli raczej na nagrywaniu indierockowych, chwytliwych kawałków, które zresztą zapewniły im spore uznanie. W bieżącym roku wrócili z piątym longplayem o wiele zapowiadającym tytule „Synthetica”. Całość jako pierwszy promował mocny, trzeszczący i nieco jednostajny numer „Youth Without Youth”, w którym mimo wszystko da się dostrzec zalążek pewnej metamorfozy (zwrotu w stronę umiarkowanej elektroniki), ale trudno nazwać ją jakimś stylistycznym wielkim przewrotem. Playlistę albumu otwiera natomiast przebojowy, w zestawieniu z singlem spokojniejszy (choć z czasem nieco się rozkręcający), „Artificial Nocturne”, zainicjowany przez Emily Haines frazą: „I’m just as fucked up as they say”. Trzeba przyznać, że to naprawdę udane wprowadzenie w cały album. Album różnorodny pod względem tempa i mocy – na „Synthetica” da się bowiem wskazać zarówno kawałki wyraźnie pobudzające i ocierające się lekko o rock („Youth Without Youth”), jak i te o po prostu przebojowych, popowych melodiach („Speed the Collapse”, „Lost Kitten”) czy wreszcie coś na kształt bardziej stonowanych, elektronicznych ballad („Dreams So Real”). Gwarantuje to brak brzmieniowej monotonii, ale nie wystarczy do nazwania płyty wyjątkową bądź powalającą. Prawda: bywa miło i kołysząco, a Emily potrafi zainteresować wysokim, kobiecym głosem (choć zdarza jej się również śpiewać jak naiwna nastolatka), ale na dłuższą metę „Synthetica” razi trochę banalnymi, prostymi oraz przesłodzonymi dźwiękami (przesadnie umniejszono rolę gitar) i dostosowanymi do ich poziomu tekstami. Do potwierdzenia wystarczy przedostatni utwór „The Wanderlust”, w którym usłyszeć możemy Lou Reeda; to niestety najbardziej irytująca kompozycja (z trywialną elektroniką, pogłosami oraz powtarzającymi się zdaniami: „I never wanted to go Home / Wanderlust will carry us on / There was nothing there for me / Wanderlust will carry us on”). Płyta „Synthetica” idealna bez wątpienia nie jest, ale też Metric poniżej pewnego poziomu zazwyczaj nie schodzą.
Michał Perzyna
Minerals „White Tones” (2012) [70%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Od premiery pierwszego krążka warszawskiego zespołu Minerals minęło już kilka miesięcy. To dobry czas, by stwierdzić, czy początkowe zachwyty nad debiutanckim „White Tones” miały w ogóle rację bytu oraz czy o Filipie Pokłosiewiczu, Tomaszu Jacaku, Przemysławie Buchelcie, Łukaszu Cirockim i Andrzeju Ratajczyku jeszcze ktoś pamięta. Trzeba przyznać, że trudno nie być miło zaskoczonym, kiedy rozpoczyna się płyta. Na starcie słuchaczy wita melancholijny i marzycielski „01010110” – z charakterystycznym przeciąganym „ooo” i przyjemnym wokalem Pokłosiewicza, który angielskiego bynajmniej nie kaleczy, oraz z wpadająca w ucho gitarą – pod koniec pokazujący również rockowy pazur. Wprowadzenie zwiastuje więc odpowiednie połączenie gitarowej mocy i subtelnego klimatu, a do tego realizację (za produkcję odpowiadał Grzegorz Mukanowski) na co najmniej europejskim poziomie. Co ciekawe, tak wypada duża część z dwunastu utworów: otwarty akustyczną gitarą „Last Time”, kołyszący i kojący „Fable”, ostrzejszy „Is This Love” bądź balladowy i nisko śpiewany „Hearts & The Sea”. Na dodatek niełatwo wskazać jakikolwiek słabszy punkt playlisty. Całość prezentuje się bowiem zaskakująco równo i po prostu solidnie. Może nie ma tu przebojów, które przejdą do historii polskiego alternatywnego rocka lub wytyczą nowe drogi w tego typu muzyce. Popularyzowane swego czasu porównania do Radiohead, Travis albo Coldplay także są trochę przesadzone (choć doszukiwanie się pewnych podobieństw nie jest zupełnie bezcelowe), ale i tak trzeba oddać Minerals, że nagrali bardzo udany i dojrzały krążek. Przede wszystkim eklektyczny (w odpowiednich momentach o wzmocnionej energii) i płynnie balansujący pomiędzy balladami („Thin Times”) i miarowym kołysaniem („So Sure”). Przy tym „White Tones” to debiut o doskonałym nastroju, nadającym się na wieczorne zwieńczenie męczącego dnia, a w końcu spójny zestaw nagrań z dobrymi partiami gitar i porządnym, ciepłym wokalem. Dzięki temu Minerals mogą być spokojni o zainteresowanie ich kolejnymi projektami.
Michał Perzyna
Om „Advaitic Songs” (2012) [80%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Om to zespół powstały w 2003 roku po rozpadzie stonerrockowego Sleep. Twórcy „Dopesmoker” stawiali przede wszystkim na ciężar. „Advaitic Songs”, jak i poprzednie dokonania Ala Cisnerosa i spółki, opierają się na transowej, acz minimalistycznej i powtarzalnej, sekcji rytmicznej. Zresztą nazwa zespołu doskonale oddaje klimat wypełniający ich albumy: tybetańskie inkantacje, mistyczne obrzędy, psychodeliczno-folkowe inspiracje muzyczne sięgające lat 70. Zawsze jednak w tle unosił się stonerowy ciężar znany z ich macierzystego zespołu. Od czasów „God is Good” Amerykanie dość odważnie pozbywają się swoich korzeni na rzecz specyficznego instrumentarium. Na poprzednim krążku zmiany zostają tylko zasygnalizowane, na „Advaitic Songs” z kolei gitara i perkusja zostają wzbogacone o wiolonczelę, fortepian, flet, a muzycznie dość często panowie sięgają po bliskowschodnie rozwiązania, takie jak hinduska raga, czy z innej strony – etniczne, pulsujące bębny. To już zdecydowane opuszczenie doom-stonerowego „podwórka” i podróż w stronę mekki. Pomimo tak bogatych rozwiązań muzycznych panuje na tym albumie niesamowity spokój i hipnotyczna aura. I choć Om nadal nawiązuje do dokonań Popol Vuh, czy z drugiej strony – Grails, o żadnym bezpośrednim kopiowaniu nie ma mowy. „Advaitic Songs” to koncept, który broni się prawie od pierwszego do ostatniego dźwięku. Prawie, bo jednak stonerowy początek „State of Non-Return” nieco burzy ten transcendentalny minimalizm, o który Amerykanie tak zabiegali. Niemniej jednak jest to ich najlepszy album, który powinien spodobać się zarówno miłośnikom cięższych brzmień spod znaku „Sleep”, jak i osobom, które z metalem nie mają zbyt wiele wspólnego.
Przemyslaw Pietruszewski
Two Steps From Hell „Archangel” (2011) [60%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Sławna na całym świecie wytwórnia produkująca trailery do filmów i gier komputerowych rzadko wydaje albumy dostępne publicznie. We wrześniu ubiegłego roku zrobiła jednak wyjątek i wypuściła na rynek krążek z dwudziestoma sześcioma utworami autorstwa swoich asów – Thomasa Bergersena i Nicka Phoenixa. Two Steps From Hell zaznaczyło ostatnio swoją obecność w Polsce – kiedy drużyny biorące udział w Euro 2012 wychodziły na boisko, zawsze towarzyszyła im piosenka „Heart of Courage”. Również na płycie „Archangel” nie brakuje znanych pozycji, które zostały wykorzystane m.in. w trailerach filmów „Star Wars: The Old Republic”, „Anna Karenina” czy serialu „Gra o tron”. Krążek zaczyna się obiecująco – tytułowa pozycja „Archangel” jest nastrojowa, energetyczna i naprawdę robi wrażenie, szczególnie partia skrzypiec. Aż dziwne, że ten utwór nie został do tej pory wykorzystany przy produkcji kinowej. Dalej jest również dobrze. Monumentalne „United We Stand, Divided We Fall” czy „Nero” (świetne pianino) potrafią wgnieść w fotel. Na plus należy zapisać zaskakujące zmiany tempa w „Destructo” i awanturniczą piosenkę „Norwegian Pirate”(widać, że korsarz ze Skandynawii potrafi być równie groźny i ciekawy co ten z Karaibów). Druga połowa albumu jest już niestety dużo gorsza – trafiają się tylko pojedyncze perełki, które zresztą już doceniono m.in. podczas ostatnich igrzysk olimpijskich. Resztę zapomina się po zaledwie kilku chwilach, po prostu nie potrafią przykuć uwagi na dłużej. Byłby to naprawdę doskonały album, gdyby nie jego powtarzalność. A przecież Bergersenowi i Phoenixowi nie brak oryginalnych pomysłów. Sporo utworów jest naprawdę nastrojowych i lirycznych, kilka monumentalnych i energetycznych. Reszta natomiast razi wtórnością i banalnością. To drastycznie obniża ocenę.
Paweł Lasiuk
koniec
15 września 2012

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
Sebastian Chosiński

25 IV 2024

Arild Andersen to w świecie europejskiego jazzu postać pomnikowa. Kontrabasista nie lubi jednak przesiadywać na cokole. Mimo że za rok będzie świętować osiemdziesiąte urodziny, wciąż koncertuje i nagrywa. Na dodatek kolejnymi produkcjami udowadnia, że jest bardzo daleki od odcinania kuponów. „As Time Passes” to nagrany z muzykami młodszymi od Norwega o kilkadziesiąt lat album, który sprawi mnóstwo radości wszystkim wielbicielom nordic-jazzu.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Grudzień 2013
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Mateusz Kowalski

… projektu R.U.T.A.
— Sebastian Chosiński

Październik 2013
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna

Maj 2013
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna

Kwiecień 2013
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Mateusz Kowalski

Marzec 2013 (2)
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Marzec 2013
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Luty 2013
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Grudzień 2012 (2)
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Mateusz Kowalski, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Grudzień 2012
— Mateusz Kowalski, Paweł Lasiuk, Michał Perzyna, Bartosz Polak

Tegoż twórcy

Pot i Kreff: Nie tylko klawo jak cholera…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Pot i Kreff – Made in Poland: Wianek Marillion
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Transcendentalny sabat
— Jakub Stępień

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.