Koniec jest blisko. Coraz bliżej… [Apocalypse Orchestra „The End is Nigh” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Łączenie muzyki średniowiecznej z heavy metalem – czy to w formie black- czy doommetalowej – nie jest już żadną nowością. Praktykowane bywa – głównie w Niemczech i Skandynawii – od ponad dwóch dekad. Co jakiś czas trafia się jednak wykonawca, który potrafi tchnąć w ten gatunek nowe życie. Jak Szwedzi z zespołu Apocalypse Orchestra, który przed tygodniem opublikował swój debiutancki album – „The End is Nigh”.
Koniec jest blisko. Coraz bliżej… [Apocalypse Orchestra „The End is Nigh” - recenzja]Łączenie muzyki średniowiecznej z heavy metalem – czy to w formie black- czy doommetalowej – nie jest już żadną nowością. Praktykowane bywa – głównie w Niemczech i Skandynawii – od ponad dwóch dekad. Co jakiś czas trafia się jednak wykonawca, który potrafi tchnąć w ten gatunek nowe życie. Jak Szwedzi z zespołu Apocalypse Orchestra, który przed tygodniem opublikował swój debiutancki album – „The End is Nigh”.
Apocalypse Orchestra ‹The End is Nigh›Utwory | | CD1 | | 1) The Garden of Earthly Delights | 08:40 | 2) Pyre | 06:33 | 3) Flagellants’ Song | 08:23 | 4) Exhale | 07:34 | 5) Theatre of War | 07:00 | 6) The Great Mortality | 07:33 | 7) To Embark | 02:50 | 8) Here Be Monsters | 10:44 |
Zespół istnieje od czterech lat. Miejscem jego narodzin było położone na wschodzie kraju, nad Zatoką Botnicką, mniej więcej siedemdziesięciotysięczne miasto Gävle, które dotąd nie za bardzo miało kim pochwalić się w rockowym światku. Mimo to muzycy wcale nie mają zamiaru, przynajmniej na razie, go opuszczać, szukając szczęścia na przykład w dającym znacznie większe możliwości zaistnienia Sztokholmie. I słusznie. Dzięki temu mają bowiem spore szanse rozsławić swą „małą ojczyznę”. Zwłaszcza teraz, gdy światło dzienne ujrzała ich debiutancka płyta zatytułowana złowieszczo „The End is Nigh” („Koniec jest blisko”). Motorem napędowym grupy jest wokalista i gitarzysta Erik Larsson, który jednak bardzo chętnie sięga również po inne instrumenty, tyleż kojarzące się z folkiem, co muzyką dawną – cytry, lutnię i mandolę (to kuzynka mandoliny, strojona jednak o kwintę niżej). Wspiera go w tym wydatnie Mikael Lindström, który dodatkowo wzbogaca muzykę zespołu o dźwięki dud, liry korbowej, harfy klawiszowej oraz… rauschpfeife, szesnastowiecznego instrumentu dętego drewnianego, który jest niemiecką odmianą szałamai. Pozostała trójka artystów wierna jest dużo bardziej klasycznemu rockowemu instrumentarium: na gitarze solowej gra Jonas Lindh, a sekcję rytmiczną tworzą Rikard Jansson (bas) i Andreas Skoglund (perkusja). Poza tym w niektórych nagraniach usłyszeć można jeszcze organy i mellotron – w rzeczywistości jednak dźwięki te zostały zaprogramowane komputerowo przez Larssona. Chór natomiast jest jak najbardziej „żywy”. By zabrzmiał jak najbardziej okazale, jego ścieżki zarejestrowano w zabytkowym kościele w Gävle. Wszystko po to, by „The End is Nigh” zabrzmiało z odpowiednią mocą. Choć to oficjalny debiut Apocalypse Orchestra (wreszcie padła nazwa grupy!), sporą próbkę swoich możliwości, Szwedzi pokazali już dwa lata temu, wydając własnym sumptem trzydziestominutową EP-kę demonstracyjną „The Garden of Earthly Delights”. Znalazły się na niej cztery kompozycje, które w takim samym układzie, chociaż oczywiście w odświeżonych i dopracowanych wersjach, trafiły także na pierwszy pełnowymiarowy album. Płyta ujrzała światło dzienne dzięki niezależnej sztokholmskiej wytwórni Despotz Records, która też do szczególnie znanych – podobnie zresztą jak kwintet z Gävle – nie należy. Chyba że teraz to się zmieni… „The End is Nigh” to dzieło bardzo spójne w przekazie: począwszy od samej muzyki, poprzez teksty, aż po stronę wizualną – wszystko układa się w konsekwentną całość. Album otwiera nawiązujący do legendarnego tryptyku niderlandzkiego malarza Hieronima Boscha utwór „The Garden of Earthly Delights” („Ogród ziemskich rozkoszy”). Z głębokiego wyciszenia stopniowo docierają najpierw dudy, a potem kolejne średniowieczne instrumenty, które jednak wkrótce muszą, przynajmniej na jakiś czas, ustąpić miejsca ogniście rockowym gitarom i sekcji rytmicznej. Zmienia się tym samym forma wyrazu, ale treść, stylistycznie nawiązująca do odległej przeszłości, pozostaje wciąż ta sama. Do tego dochodzi jeszcze stylizowany na średniowiecznych trubadurów śpiew Erika. Jak się okazuje, ludowe melodie w mocno uwspółcześnionych metalowych aranżacjach sprawdzają się znakomicie. Pod warunkiem, że biorą się za nie odpowiednio utalentowani artyści. Podobnie panowie z Apocalypse Orchestra poczynają sobie również w kolejnych utworach – przeplatają momenty stonowane, delikatne, romantyczne (w których wykorzystują instrumenty sprzed lat) z prawdziwie metalowymi, znaczonymi wdzierającymi się w uszy partiami gitar i przytłaczającymi bębnami. Podział jednak nie zawsze jest tak klarowny – bywa, że i w chwilach bardziej energetycznych rozlegają się dźwięki dud czy liry korbowej, choć najczęściej pojawiają się one wówczas na drugim planie. Mimo to są dobrze słyszalne i wydatnie wpływają na brzmienie całości (jak na przykład w doskonałym, majestatycznym, ale i bardzo nastrojowym „Pyre”). W „Flagellants’ Song” – lirycznej, wzruszającej pieśni poświęconej tak zwanym flagelantom, czyli rozpowszechnionym w XIII i XIV wiekach w całej chrześcijańskiej Europie biczownikom – po raz pierwszy zespół wykorzystuje chór. Dzięki temu utwór staje się w jeszcze większym stopniu podniosły (tak, to możliwe!), co jednocześnie nie staje na przeszkodzie, by ozdobić go jednym z najpiękniejszych i najmocniej zapadających w pamięć refrenów. Z kolei w „Exhale” Szwedzi wprowadzają istotny element niepokoju i na tym neofolkowym motywie muzycznym (z wykorzystaniem hipnotycznych bębnów i harfy klawiszowej) budują w zasadzie całą kompozycję. W „Theatre of War” na krótko rezygnują z otoczki metalowej; mroczny, aczkolwiek subtelny śpiew Erika przy akompaniamencie gitary akustycznej sprawia, że przynajmniej przez kilka minut zespół podąża w stronę darkwave’u spod znaku Deine Lakaien i Alexandra Veljanova. Im bliżej końca jednak – tej konkretnej kompozycji, jak i całego wydawnictwa – tym bardziej daje o sobie znać metalowa natura Larssona i jego kompanów. „The Great Mortality” i „To Embark” wzniesione są na doommetalowym fundamencie, chociaż w przypadku tego drugiego nieporównywalnie większą rolę odgrywają lira korbowa (vide Mikael Lindström) i cytry (Erik Larsson). Album wieńczy prawie jedenastominutowy „Here Be Monsters” (którego nie należy kojarzyć z identycznie zatytułowaną płytą norweskiego Motorpsycho) – najbardziej zróżnicowany wokalnie i tym samym wymykający się jednoznacznym klasyfikacjom. Erik płynnie przechodzi w nim od klasycznego metalowego śpiewu do recytacji i growlingu; wszystko jest jednak uzasadnione zmieniającym się charakterem tekstu. Ta płyta może Was zauroczyć, ale na pewno nie wprawi w dobry nastrój, zwłaszcza jeżeli zaczniecie analizować słowa poszczególnych utworów. Ich ogólny sens jest jednoznaczny: Apokalipsa jest już blisko… coraz bliżej… Skład: Erik Larsson – śpiew, gitara elektryczna, gitara akustyczna, cytry, mandola, lutnia, programowanie Jonas Lindh – gitara elektryczna, chórki Mikael Lindström – dudy, lira korbowa, mandola, harfa klawiszowa, rauschpfeife, chórki Rikard Jansson – gitara basowa, chórki Andreas Skoglund – perkusja, instrumenty perkusyjne, chórki
|
"Ta płyta może Was zauroczyć, ale na pewno nie wprawi w dobry nastrój, zwłaszcza jeżeli zaczniecie analizować słowa poszczególnych utworów. Ich ogólny sens jest jednoznaczny: Apokalipsa jest już blisko… coraz bliżej…"-i to jest dobra nowina :)