Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Kryształowy Pałac Twojego Sługi
[ - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Deine Lakaien przyjechali do Polski na koncert po raz czwarty, ale po raz pierwszy, aby zagrać nie na festiwalu „Castle Party” w Bolkowie, lecz w klubie. Padło na warszawską „Progresję”. I świetnie się stało przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze: ponieważ, jak się okazało, muzyka Ernsta Horna i Alexandra Veljanova idealnie sprawdza się również w zamkniętych pomieszczeniach, po drugie – w „Progresji” wiedzieli, jak ich nagłośnić.

Sebastian Chosiński

Kryształowy Pałac Twojego Sługi
[ - recenzja]

Deine Lakaien przyjechali do Polski na koncert po raz czwarty, ale po raz pierwszy, aby zagrać nie na festiwalu „Castle Party” w Bolkowie, lecz w klubie. Padło na warszawską „Progresję”. I świetnie się stało przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze: ponieważ, jak się okazało, muzyka Ernsta Horna i Alexandra Veljanova idealnie sprawdza się również w zamkniętych pomieszczeniach, po drugie – w „Progresji” wiedzieli, jak ich nagłośnić.
Po raz pierwszy Deine Lakaien odwiedzili nasz kraj – z okazji festiwalu „Castle Party” w Bolkowie – przed jedenastoma laty, będąc mniej więcej w połowie drogi pomiędzy płytami studyjnymi „White Lies” (2002) i „April Skies” (2005) oraz rok po wydaniu nagranego na żywo DVD „Live in Concert”. Pofatygowali się wówczas we dwójkę: Alexander Veljanov śpiewał, a Ernst Horn grał na fortepianie (niekiedy zresztą traktując go bardzo niemiłosiernie). Przyjęci zostali fenomenalnie, należało spodziewać się więc, że za czas jakiś powrócą. Ten „czas jakiś” trwał cztery lata, w ciągu których – oprócz „April Skies” – zdążyła ukazać się jeszcze kompilacyjna płyta koncertowa „20 Years of Electronic Avantgarde” (2007), którą zespół zarejestrował z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej. I znów zabrzmiał fantastycznie. Jeśli jednak ktoś liczył na to, że – ponownie do Bolkowa – Deine Lakaien zawita z takim rozmachem, mógł się zawieść. Ale instrumentarium i tak było dużo bogatsze niż w 2004 roku. Wszak obok Horna i Veljanova na scenie pojawili się jeszcze trzej muzycy: gitarzysta, wiolonczelista i skrzypaczka. To właśnie wtedy, tuż przed wyjściem na scenę, w wywiadzie udzielonym „Esensji” Ernst opowiadał o swoich fascynacjach muzycznych i planach artystycznych.
I chociaż Horn nie zapowiadał podczas tej rozmowy kolejnego powrotu do Polski, to stał się on faktem w lipcu ubiegłego roku, w ramach trasy promującej najnowsze studyjne wydawnictwo duetu (dosłownie, ponieważ nagrano je tylko w składzie dwuosobowym) – „Crystal Palace”. Występ na „Castle Party 2014” – w towarzystwie perkusisty i gitarzysty – był pierwszą odsłoną tournee i choćby z tego powodu nie wypadł najokazalej. Muzycy nie byli jeszcze ze sobą do końca zgrani, a i akustycy nie bardzo wiedzieli, jak „ugryźć” to elektroniczno-elektryczne brzmienie. Siedem miesięcy później – w warszawskiej „Progresji” – było już pod każdym względem lepiej. Także z tego powodu, że zamiast osiemdziesięciu minut (jak w Bolkowie) koncert – wraz z bisami – trwał bite dwie godziny. W tym czasie zgromadzona – wcale nie tak licznie, jak można było się spodziewać – publika wysłuchała (wraz z dwoma bisami) dziewiętnastu utworów. Swoją drogą ciekawe, czy wybór piosenek otwierającej i zamykającej koncert był najzupełniej świadomy, czy też przez przypadek przybrał wymiar symboliczny, spinając klamrą trzydziestoletnią historię Deine Lakaien. Dlaczego? Występ zaczął się od „Colour-Ize” – numeru, który nosi numer jeden na debiutanckim albumie duetu, wydanym własnym sumptem w 1986 roku, zamknął natomiast kompozycją „Pilgrim”, ostatnią spośród bonusów opublikowanych na digipackowej edycji „Crystal Palace”.
Stwierdzi ktoś: Co w tym dziwnego? Przecież „Colour-Ize” od dawna już otwiera koncerty Deine Lakaien. I owszem, tylko że dotąd nie zamykał ich „Pielgrzym”. A że Veljanov zazwyczaj wszystko, co dotyczy występów na żywo, ma dokładnie przemyślane, należy powyższą tezę rozpatrzyć jako całkiem prawdopodobną. Przejdźmy jednak do sedna. Zanim na scenie pojawili się Niemcy (tak, tak, wiemy, że Alexander jest tak naprawdę Macedończykiem), została ona oddana we władanie polskiemu duetowi God’s Bow (czyli wokalistce Agnieszce Kornet oraz obsługującemu elektronikę Krzysztofowi Pieczarce), który promuje właśnie wydany nie tak dawno przez niezależną wytwórnię Requiem Records album „Tranquilizer”. Rodaków przyjęto, mimo chłodu panującego w sali, ciepło, aczkolwiek nikt nie miał ani przez moment wątpliwości, że to nie oni są gwiazdą wieczoru i to nie dla nich zjawiło się w „Progresji” te kilkaset osób. Po mniej więcej trzydziestu minutach Agnieszka i Krzysztof pokornie zeszli więc do garderoby, aby oddać miejsce najważniejszym gościom wieczoru. Podobnie jak siedem miesięcy wcześniej na zamku Bolka Świdnickiego, tak i teraz na warszawskiej Woli Deine Lakaien objawiło się jako kwartet – świetnie rozumiejący się i gotowy dostarczyć zebranym niezwykłych emocji. Kto choć raz był na występie niemieckiej formacji, wie, że każdy ich koncert to zdarzenie z pogranicza magii – i nie inaczej było w niedzielny wieczór.
„Colour-Ize” okazało się bardzo mocnym otwarciem. Klimatycznym, ale jednocześnie pełnym ekspresji. Veljanov bez problemu przechodził od szeptu do głośnego śpiewania, a Horn – jako stojący z boku mistrz ceremonii – idealnie kierował tą czteroosobową orkiestrą, rozdając przy tym karty dźwiękami generowanymi przez rozstawione dookoła siebie klawisze (od typowo elektronicznego zgiełku, poprzez brzmienia fortepianu, organów, aż po syntezatory). W podobnym nastroju utrzymany był równie wiekowy utwór „Reincarnation”. To nie mógł być przypadek, że najbardziej surowe – by nie rzec: garażowe – kompozycje zespół zdecydował się przypomnieć na początku. Nie oznacza to jednak wcale, że w dalszym ciągu było już tylko coraz bardziej potulnie i stonowanie, chociaż akurat wybór na numer trzy koncertu „Into My Arms” mógłby o tym świadczyć. Ta piękna ballada – i zarazem pierwszy reprezentant najlepszego krążka w dyskografii zespołu, czyli „Kasmodiah” (1999) – posłużyła przede wszystkim wyciszeniu emocji. Co okazało się tym istotniejsze, że chwilę później z głośników popłynęły zaaranżowane na rockowo (z mocnymi uderzeniami perkusji i słyszalną gitarą) najpierw mocno rebelianckie, odpowiednio sugestywnie zaśpiewane przez Veljanova „Fighting the Green”, a następnie nie mniej czadowe „Over and Done”, o którego mocy decydował głównie Horn.
Po tej niemałej dawce energii panowie postanowili przenieść publiczność w nieco inny świat – pełen zadumy i nostalgii, znaczony pięknymi, choć niekiedy bezbrzeżnie smutnymi, darkwave’owymi balladami. Zaczęło się od „Where You Are”, jednej z najbardziej udanych kompozycji z „White Lies”; później wybrzmiały natomiast kolejno: świeżutkie „Nevermore”, nieco starsze, bo sprzed pięciu lat, „Gone” i „Europe”, aż wreszcie nadszedł czas na owacyjnie przyjęte „Return” (ponownie z „Kasmodiah”), którego refren – to pamiętne: „When you hear me calling, will you be there / When you see me falling, will you be there / Will… will you be there” – spora część publiki śpiewała (nie po raz pierwszy i nie ostatni) razem z Alexandrem. Nie mniej wzruszeń przyniosło „Where the Winds Don’t Blow” – ballada z „Crystal Palace”, która ma wszelkie szanse wejść już na stałe do koncertowego repertuaru Deine Lakaien. Dość powiedzieć, że powtarzająca się fraza: „And the snows they don’t fall / Where is still summertime / And the winds they don’t blow / Where no bird will ever fly” – ma podobną siłę rażenia, co przywołany przed momentum refren „Return”. Po tej, tak obfitej, dawce melancholii kwartet zdecydował się przywrócić wszystkich do rzeczywistości kolejnym utworem wrzynającym się w uszy – „Overpaid”. Ponownie szansę wykazania się zyskali gitarzysta i bębniarz, a Veljanov raz jeszcze udowodnił, że gdyby kiedyś musiał starać się o posadę frontmana w zespole o gotycko-metalowej proweniencji, nie miałby ze zdobyciem etatu najmniejszych problemów.
Na koniec właściwej części koncertu wybrzmiały dwa numery z „Crystal Palace”: energiczny „The Ride” oraz kolejna urzekająca urodą pieśń o miłości, która odeszła, czyli „Farewell”. Alexander z tak wielkim zaangażowaniem i emfazą zaśpiewał: „Farewell, farewell, my own true love / Blurred are the Fields, we’ve been dreaming / Of hazy the days I tried to foretell / Farewell, my love, farewell”, że aż serce się krajało. Tym bardziej że, jak się po chwili okazało, po ucichnięciu muzyki powiedział jeszcze: „Farewell!”, pomachał ręką i – wraz z pozostałymi muzykami – zszedł ze sceny. Wrócił jednak po kilku minutach, aby zaprezentować ciąg dalszy najnowszego wydawnictwa: najpierw piosenkę tytułową, a później „Forever and a Day”, które są utworami dokładnie takimi, jakich można spodziewać się po Deine Lakaien – ani lepszymi, ani gorszymi od wielu wcześniejszych. Może więc dlatego publika po raz kolejny ożywiła się, kiedy Veljanov zaintonował jeden ze swoich miłosnych evergreenów, to jest „Love Me to the End”. Tak kończąc bis, muzycy mogli być pewni, że zostaną przywołani ponownie. Pojawili się więc jeszcze raz, aby wykonać mocno naznaczone piętnem – w pozytywnym znaczeniu tego słowa – muzyki dawnej dwa ostatnie utwory: „Manastir Baroue” oraz „Pilgrim”, podczas którego gitarzysta sięgnął po instrument elektroniczny brzmiący jak lira korbowa. I to był już prawdziwy koniec. Oczywiście pomijając kolejne niekończące się oklaski, którymi najpierw widownia nagrodziła zespół, a następnie wyraźnie zaskoczeni muzycy nagrodzili publikę.
koniec
24 lutego 2015
Setlista:
1) Colour-Ize (Deine Lakaien, 1986)
2) Reincarnation (Dark Star, 1991)
3) Into My Arms (Kasmodiah, 1999)
4) Fighting the Green (Winter Fish Testosterone, 1996)
5) Over and Done (April Skies, 2005)
6) Where You Are (White Lies, 2002)
7) Nevermore (Crystal Palace, 2014)
8) Gone (Indicator, 2010)
9) Europe (Indicator, 2010)
10) Return (Kasmodiah, 1999)
11) Where the Winds Don’t Blow (Crystal Palace, 2014)
12) Overpaid (Kasmodiah, 1999)
13) The Ride (Crystal Palace, 2014)
14) Farewell (Crystal Palace, 2014)
15) Crystal Palace (Crystal Palace, 2014)
16) Forever and a Day (Crystal Palace, 2014)
17) Love Me to the End (Dark Star, 1991)
18) Manastir Baroue (Winter Fish Testosterone, 1996)
19) Pilgrim (Crystal Palace, 2014)

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Z Beskidów widać Jukatan, Afrykę i Japonię
Sebastian Chosiński

14 V 2024

Na każdą kolejną płytę jazzowo-folkowego projektu Into the Roots, któremu patronuje trębacz Piotr Damasiewicz (nierzadko, a ostatnimi laty coraz chętniej sięgający także po inne instrumenty), czekam z dużą niecierpliwością. Za każdym razem zastanawia mnie bowiem, co jeszcze nowego można odkryć na eksploatowanym od dawna polu artystycznym. Trzeci album zespołu – „Świtanie” – udowadnia, że jednak można. I to całkiem sporo.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: W cieniu Purpurowego Słońca
Sebastian Chosiński

10 V 2024

Po reinterpretacji dokonań twórczych Krzysztofa Komedy i Sun Ra panowie z EABS postanowili zmierzyć się z kolejną jazzową legendą – utworami zmarłego przed sześcioma laty trębacza Tomasza Stańki. Tym razem jednak wrocławski kwintet zdecydował się zmierzyć z konkretną płytą. Tak narodził się album „Reflections of Purple Sun”.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Mroczne zaułki Malmö
Sebastian Chosiński

9 V 2024

To najbardziej nietypowa płyta pochodzącej z Malmö Agusy. Nietypowa, ponieważ zawierająca muzykę skomponowaną do niezależnego filmu kryminalnego autorstwa Augustina Sjöberga, który jest znajomym lidera zespołu, gitarzysty Mikaela Ödesjö. I chociaż wypełnia ją ten sam co zawsze progresywny folk, musicie przygotować się na jedną, ale za to zasadniczą zmianę – utwory są znacznie krótsze, niż bywało dotąd.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż autora

Kto nie ryzykuje, ten… w spokoju nie żyje
— Sebastian Chosiński

W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński

Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński

Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński

„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński

Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński

W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński

Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński

Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.