Na długie jesienne wieczory… [Andreas Schaerer, Kalle Kalima „Evolution” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Szwajcarski wokalista i kompozytor Andreas Schaerer związany jest z monachijską wytwórnią ACT od siedmiu lat. Wydał już pod jej skrzydłami cztery płyty, a piąta – „Evolution” – czeka właśnie na premierę. Mimo że niemiecka firma specjalizuje się głównie w muzyce jazzowej, po ten album powinni sięgnąć przede wszystkim wielbiciele atmosferycznego rocka (progresywnego) i psychodelicznego folku.
Na długie jesienne wieczory… [Andreas Schaerer, Kalle Kalima „Evolution” - recenzja]Szwajcarski wokalista i kompozytor Andreas Schaerer związany jest z monachijską wytwórnią ACT od siedmiu lat. Wydał już pod jej skrzydłami cztery płyty, a piąta – „Evolution” – czeka właśnie na premierę. Mimo że niemiecka firma specjalizuje się głównie w muzyce jazzowej, po ten album powinni sięgnąć przede wszystkim wielbiciele atmosferycznego rocka (progresywnego) i psychodelicznego folku.
Andreas Schaerer, Kalle Kalima ‹Evolution›Utwory | | CD1 | | 1) Rapid Eye Movements | 03:43 | 2) Trigger | 05:49 | 3) Pristine Dawn | 04:58 | 4) Evolution | 05:27 | 5) SloMo | 03:48 | 6) Song Yet Untitled | 04:26 | 7) Untold Stories | 04:42 | 8) Multitasking | 02:24 | 9) So Far | 04:43 | 10) Piercing Love | 04:03 | 11) Sphere | 04:03 |
Chociaż monachijskie wydawnictwo ACT Music kojarzone jest głównie z muzyką jazzową, to jednak uczciwie przyznać trzeba, że jego katalog obejmuje nie tylko produkcje stricte jazzowe. Są też takie, którym znacznie bliżej do muzyki etnicznej bądź klasycznej lub, jak w przypadku najnowszego albumu szwajcarskiego wokalisty Andreasa Schaerera do… konia z rzędem temu, kto potrafi to stwierdzić. Bo jest tu i folk, i rock, trochę popu i ballady (z okolic kojarzonej jedynie przez Polaków „krainy łagodności”). Najmniej jest natomiast – jazzu! I nic w tym oczywiście złego. Bo liczy się przecież nade wszystko jakość dzieła artystycznego, a ta w przypadku uzdolnionego Helweta jest zawsze na najwyższym poziomie. Schaerer to bez wątpienia gigant współczesnej wokalistyki, świetnie czujący się w różnych gatunkach, wywodzący się ze świata jazzu i chętnie do niego powracający (choć akurat niekoniecznie na „Evolution”). Profesjonalna kariera urodzonego w 1976 roku Schaerera rozpoczęła się po ukończeniu przez niego studiów w Bernie. Nie od razu jednak zwrócił na siebie uwagę; stało się to dopiero po powołaniu przez niego do życia zespołu Hildegard Lernt Fliegen, z którym dotąd wydał sześć pełnowymiarowych albumów: „Hildegard Lernt Fliegen” (2007), „…von fernen Kern der Sache” (2009), „Cinéma Hildegard – Live in Russia & Elsewhere” (2012), „The Fundamental Rhythm of Unpolished Brains” (2015) oraz „The Big Wig” (2017) i „The Waves are Rising, Dear!” (2020). Dwa ostatnie ukazały się już po tym, jak Szwajcar podpisał wieloletni kontrakt z ACT. Po drodze ukazywały się jednak jeszcze płyty sygnowane nazwami Rom-Schaerer-Eberle („Please Don’t Feed the Model”, 2011; „At the Age of Six I Wanted to be a Cook”, 2011) i Das Beet („Das Beet”, 2014), w końcu te, na którym dominującym było nazwisko wokalisty: „Shibboleth” (2010), „Tyr-Gly-Gly-Phe-Met” (2013), „Rarest Reechoes” (2014), „Arcanum” (2014), „Perpetual Delirium” (2014) i – nagrane dla ACT – „Out of Land” (2017) oraz „A Novel of Anomaly” (2018). Wystarczy rzut oka na tytuły tych wydawnictw, aby przekonać się, że szwajcarski muzyk to artysta obdarzony wyobraźnią i poczuciem humoru. Ale również, co w całej rozciągłości udowadnia najnowszy album Andreasa, wrażliwością. To bardzo gorący materiał; sesja, podczas której zarejestrowano „Evolution”, miała miejsce w ostatnich dniach marca tego roku (od 29 do 31) w berlińskim studiu Soundfabrik. W dziele tym wspierali Helweta tylko dwaj instrumentaliści: fiński gitarzysta Kalle Kalima oraz amerykański (kontra)basista Tim Lefebvre. Ten pierwszy, na stałe rezydujący w stolicy Niemiec, to muzyk mający na koncie tyle projektów, że daję głowę, iż o niektórych już nawet nie pamięta. Najważniejsze są bowiem te, którym lideruje, a więc Kalima Trio, K-18, Pentasonic, Kalmisto Trio czy Klima Kalima. Od siedmiu lat on również związany jest kontraktem z ACT, dla której to wytwórni nagrywał zarówno solo („High Noon”, 2016; „Flying Like Eagles”, 2019), jak i pod szyldem Kuu! („Lampedusa Lullaby”, 2018; „Artificial Sheep”, 2021). Pochodzący z kolei zza Atlantyku Lefebvre to głównie muzyk sesyjny, który grywał zarówno z wykonawcami rockowymi (Sting, Elvis Costello, David Bowie), jak i jazzowymi (Uri Caine, Wayne Krantz, trio Michaela Wollnego). Twórczość zrodzona na styku tak różnych doświadczeń nie może być banalna, prawda? I nie jest. Nawet jeżeli kompozycje Andreasa Schaerera nie zaskakują niczym szczególnym, mają dodatkowy walor – to jego nadzwyczajne wokalizy, podczas których naśladuje przeróżne instrumenty (od trąbki po perkusję). Jeżeli więc w jakimś utworze usłyszycie dźwięki dęciaka czy perkusyjny rytm – wiedzcie, że to sprawka Szwajcara, który jak mało kto posiadł sztukę „mouth percussion”. Co warte podkreślenia, Schaerer stosuje ten zabieg bardzo subtelnie – nigdy po to, aby popisać się przed słuchaczem.  „Evolution” to jedenaście często bardzo nastrojowych, nostalgicznych kompozycji, które potrafią skłonić do kontemplacji, a nawet wzruszyć. Taki dar ma już otwierająca wydawnictwo przepiękna psychodeliczno-folkowa (w stylu lat 70. ubiegłego wieku) ballada „Rapid Eye Movements”, której ton nadają partie gitary akustycznej Kallego oraz subtelny, bardzo ciepły śpiew Andreasa. To jednak dopiero wstęp. Owszem, fascynujący, ale bądźcie pewni, że dalej wcale nie będzie gorzej. Czego dowodzi drugi w kolejności „Trigger” – numer, który mógłby być ozdobą płyty każdego wykonawcy spod znaku atmosferycznego popu i rocka. Dość powiedzieć, że wokalnie kawałek ten wyrasta z jednej strony z doświadczeń mrocznego oblicza Marca Almonda (tak, na niektórych albumach prezentował i takie), z drugiej – nawiązuje do solowych dokonań Stevena Wilsona z Porcupine Tree. Kalima gra tu zresztą jedną z najpiękniejszych progresywnych solówek gitarowych, jakie słyszałem w tym roku. Do tego dochodzi jeszcze wokalna ekwilibrystyka Schaerera, którego śpiew momentami przyprawia o ciarki swoim dramatyzmem. W „Pristine Dawn” Szwajcar odrobinę tonuje emocje, pozwalając jednocześnie swemu gitarzyście, by ten, przełamując nieco senny charakter piosenki, zapuścił się w bardziej bluesowe rejony. Żywiej robi się natomiast w tytułowym „Evolution”, którego wyróżnikiem – podobnie jak w przypadku „Trigger” – jest wokaliza zaśpiewana (na tle gęstych gitarowych faktur) kontratenorem. Dla odmiany w „SloMo” Andreas skręca w stronę muzyki latynoamerykańskiej, a jednocześnie – w drugiej części – zaprasza do improwizowanego dialogu gitarzystę. Powrotem do psychodeliczno-folkowych inklinacji sprzed pięciu dekad okazuje się „Song Yet Untitled”, w którym urokliwa powłóczysta wokaliza wypełnia sporą część utworu. Uroku nie brakuje również „Untold Stories”, choć tutaj akurat – za sprawą nałożonych na siebie ścieżek gitar (akustycznej i elektrycznej) – całość zyskuje bardziej rockowy, wręcz progresywny charakter.  W kontekście wszystkiego, co słyszeliśmy wcześniej, zaskoczeniem okazuje się „Multitasking”, który Schaerer zaczyna od prowadzonej w szybkim tempie melodeklamacji w stylu Nicka Cave’a. Dalej jednak mroczny nastrój zostaje rozwiany za sprawą latynoamerykańskiej gitary akustycznej i wokalnego efektu trąbki. Gdybyśmy nie wiedzieli, że to dzieło Andreasa, naprawdę można by się pomylić. „So Far” to kolejny bardzo klimatyczny rozdział opowieści, który snuje się leniwie, czym różni się znacząco od pokrewnego sobie „Piercing Love”. W tym drugim przypadku bowiem Szwajcar w paru momentach wypuszcza na plan pierwszy kontrabasistę, który nadaje kompozycji mocny groove (nawet wtedy, gdy gra w duecie z gitarą akustyczną); sam natomiast po raz drugi sięga po „trąbkę” i tym samym sprawia, że to właśnie ten kawałek możemy uznać za najbardziej jazzowy na całej płycie. Wieńczy album piękny atmosferyczny, balladowo-rockowy „Sphere”, w którym z kolei odrobinę niepokoju wprowadzają przenikliwe dźwięki gitary elektrycznej. „Evolution” to jedno z tych wydawnictw, które można określić mianem nieoczywistych. Sięgając po nie, można spodziewać się wszystkiego (zwłaszcza osoby znające wcześniejsze dokonania szwajcarskiego wokalisty), a i tak zostanie się zaskoczonym. Piękna płyta, idealnie nadająca się do słuchania w długie jesienne wieczory.  Skład: Andreas Schaerer – śpiew, wokalizy (mouth percussion) Kalle Kalima – gitara elektryczna, gitara akustyczna
gościnnie: Tim Lefebvre – gitara basowa i kontrabas (2-7,9-11)
|