Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jarosław Loretz
‹Wzgórza›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJarosław Loretz
TytułWzgórza
OpisZapraszamy do lektury drugiego, po "Miodku" z cyklu humorystycznych opowiadań fantasy autorstwa Jarka Loretza.
Gatunekfantasy, humor / satyra

Wzgórza

« 1 2
Kobieta wpiła wzrok w jego rękaw, po czym oczy niesamowicie się jej rozszerzyły. Łapała powietrze ustami jak wyrzucona na brzeg ryba, nie mogąc dobyć słów z gardła. Przybysz zaczął się niepokoić, czy aby jakiej tajemniczej zarazy nie wlecze ze sobą. Kolejna już bowiem spotkana przezeń osoba zachowywała się bardzo dziwnie. Jakby nie mogła po prostu powiedzieć: "Nie, tu nie ma kowala". Już miał się spytać, czy wszystko z nią dobrze, gdy nagle kobieta, odzyskawszy widać władzę nad głosem, rozwrzeszczała się strasznie i, wyminąwszy go w szaleńczym pędzie, poczęła biegać od chałupy do chałupy, łomocąc w drzwi i krzycząc coś histerycznie. Skrzywił się i chciał spytać tej młodszej, którą pierwszą zagadnął, czy wie, o co w tym wszystkim chodzi. Ta jednak leżała zemdlona w kałuży wody z przewróconych wiader. "Co tu się dzieje?" pomyślał i odwrócił się z zamiarem zapukania do drzwi pierwszej lepszej chaty. Chciał się wreszcie dowiedzieć, czy znajdzie się tu jakaś praca, czy nie.
Nie zdążył. Zewsząd nadbiegali wychudzeni, odziani w nędzne chałaty wieśniacy, otaczając go szczelnym kołem i wpatrując się weń z fizyczną niemal intensywnością. Po chwili zjawiła się również kobieta, która tak dziwnie się przed chwilą zachowywała. Prowadziła pod rękę bladego, wymizerowanego starca. Ludzie rozstąpili się przed nimi z szacunkiem, szepcząc niespokojnie między sobą i zaciskając w niepewności dłonie. Starzec uważnie obejrzał obcego, w którym kotłujące się emocje niebezpiecznie zbliżały się do wybuchu furii, po czym zaskakująco głębokim głosem spytał:
- Czy to prawda, żeś przeszedł wzgórza?
Pytanie było tak dziwne i nie na temat, że mężczyzna wbrew sobie odpowiedział:
- Tak.
Tłumek zaszemrał.
- I niczego niezwykłego nie spotkałeś?
- Nie...
- Żadnego dziwnego zwierzęcia?
- Nie. Widziałem co prawda wrony, ale we świecie występują raczej pospolicie, więc nie biorę ich za dziwne. Nie wiem, może u was... - urwał, widząc minę starego. - Khm... Nie. Żadnego nie widziałem.
Starzec jednak najwyraźniej nie jego wywodem się przejmował. Podniósł drżącą rękę i wskazał na zakrwawiony rękaw.
- A TO skąd masz?
- To? - przybysz zmarszczył brwi. - Nie wiem. Coś mnie ugryzło w nocy. - Przyjrzał się bliżej kubrakowi. - Mmm... W dwóch miejscach... - Zaciekawiony podwinął zeskorupiały rękaw i obejrzał ślady. Były dziwne. Co najmniej dziwne. I na pewno nie po komarze. Za duże i zbyt liczne. Co tam komar! Żaden owad nie mógłby wywalić w ręce takich dziurzysk! Z drugiej jednak strony kształt śladów nie wydawał mu się wcale tak obcy...
- I co to było? - staremu zaczął drżeć głos. Najwyraźniej niesamowicie mu na czymś zależało, chciał usłyszeć coś konkretnego, o czymś się upewnić.
- Nie wiem. Może złodziej. I tak go odpędziłem pięścią.
- Oberwał? - Tylko dzięki temu, że był podtrzymywany, starzec jeszcze się nie rozsypał od wstrząsającego nim coraz mocniej dygotu.
- Taa... Ani chybi... - dopiero teraz spojrzał na lewą pięść, której użył w nocy. Była wyraźnie opuchnięta. - Nie, komar to na pewno nie był... - mruknął zamyślony, odklejając od ręki dziwny, złocisty płatek, łuskę jakby. Co to, u licha, było?
Starzec zaś, powolutku opanowując trzęsiączkę, zaczął gorączkowo wydawać polecenia, czego efektem była gnająca po kilku chwilach w stronę wzgórz ekspedycja z ciągnionym przez chudego konia wozem. Następnie odwrócił się do przybysza i zaprosił go na ucztę. Ten jednak był tak głęboko pogrążony w kontemplacji łuski, że trzeba było polecić jednemu z wieśniaków, aby zwyczajnie zaciągnął go za kubrak do chałupy.
Mężczyzna był zaskoczony entuzjazmem, z jakim go przyjęto. Mimo, że we wsi nie zauważył żadnych zwierząt (prócz kilku kotów i cichego, przemykającego chyłkiem po okolicy kundla), na stole pojawiło się wyśmienicie pachnące, podlane ziołowym sosem mięsiwo. Stanęły też półmiski trochę tylko pomarszczonych owoców i warzyw, kosze chrupiącego, świeżutkiego chleba, ceberki z kiszoną kapustą i ogórkami. Do tego podano mnóstwo piwa i wina. Ktoś nawet przyniósł antałek pierwszorzędnego miodu. Co prawda przybysz wciąż nie rozumiał powodu tej uczty ani radości, z jaką usadzono go przy szczycie stołu, jednak nie przeszkadzało mu to cieszyć się wyśmienitym jadłem. Tylko od czasu do czasu, gdy dumał nad tym, jak niesłychanie różnie okazywano gościnność w obu wioskach, kręcił w zdumieniu głową.
W połowie uczty zjawili się wysłani na wzgórza ludzie. Umorusani, spoceni, pokrwawieni, ale niesłychanie szczęśliwi natychmiast rzucili się na zalegające stoły wiktuały. Wszystko to wyglądało na istną orgię szaleństwa, ale może po prostu panowały tu takie zwyczaje...
Wreszcie, gdy dojedzono ostatnie skrawki chleba, gdy zlitowano się nad ostatnim ogórkiem, gdy dopito ostatnią kroplę wina, biesiadnicy powstali i ociężale wytoczyli się na zewnątrz, stękając od nadmiaru jadła. Gromadnie, prowadząc ze sobą przybysza, ruszyli w kierunku centralnie usytuowanego we wsi placyku. A tam, na jego środku, leżał wielki, martwy kształt. Wężowe sploty w złotym kolorze wiły się na długości niemal dwudziestu metrów. Cztery szponiaste, wystające spod masywnego kadłuba, zaciśnięte w pięści łapy były uwalane krwią i ziemią, jakby poczwara przed śmiercią drapała w konwulsjach grunt.
Obcy poskrobał się w głowę i spojrzał niepewnie na starca.
- Skąd to macie?
Ten się uśmiechnął i z politowaniem pokiwał głową:
- Ze wzgórz... W końcu to ty go zabiłeś... - Z satysfakcją patrzył, jak na twarzy przybysza maluje się niedowierzanie. - To bazyliszek. Wredny sukinsyn. Dziesięć lat upłynie, jak zjawił się w tych stronach i we wzgórzach grasować zaczął. Gdy dziką zwierzynę wyjadł całą, wziął się za nasze bydło. Psami też nie wzgardził, a i nawet ludzi porywać się nie lękał. Nie było innego wyjścia, by wioskowych ratować, jak podesłać mu czasami krowę czy wędrowca skierować na zatracenie. I tak się żyło, niepewnym kolejnego dnia czy godziny, starając się zachować jak największą ciszę i nijak gada nie drażnić. Co prawda kilku śmiałków, skuszonych wielkimi pieniędzmi, jakie można dostać za nieuszkodzone ślipia tej potwory, zapuszczało się między wzgórza szukając jej leża, ale zostało po nich jeno imię w pamięci, czy porzucony w pośpiesznej ucieczce oręż w stodole. No i wczoraj trafiła kosa na kamień...
Przybysz obszedł ciało poczwary i przyjrzał się przerażającej paszczy. Spomiędzy nieprzyjemnie wielkich i ostrych zębów wymykał się sinoczerwony już jęzor, pogryziony do krwi w jej ostatnich, wyjątkowo bolesnych chwilach żywota. Oczu w czaszce szczęśliwie już nie było - wyjadły je wrony. Ale te zęby... Obcy doznał olśnienia - niechętnie porównał ich układ z ranami na ramieniu. Tak jakby się wszystko zgadzało. No i ta przylepiona do pięści łuska... Między oczami gada wyraźnie jednej takiej brakło...
Starzec zaś kontynuował.
- Szczęścieś miał, że bestia nocą na ciebie napadła. Wtedy jej wzrok mniejszą miał moc; byłbyś zgubiony tylko wtedy, gdybyś jej w ślipia zajrzał. W dzień nic by ci nie pomogło - pod jej spojrzeniem w kamień obracał się każdy człowiek i każde zwierzę. Kamieniały nawet drzewa. Dlatego zresztą w nocy żerowała - bo nawet bazyliszek skałą się nie żywi. Ty zaś wtedy musiałeś bestię we wzgórzach między ślipia trafić. A wnioskuję, że cios masz mocny, bo mózg jej przez uszy wyciekać począł. Nie było dla niej ratunku. - Zatarł z radości ręce. - Powiadają, że przy truchle dużo było skamieniałych wron, więc za jednym zamachem i padlinożerców mamy jakby mniej w okolicy. Ale sprytne są ptaszyska, to przyznać im trzeba, bo jakoś mimo wszystko wyżreć mu oba ślipia zdołały. Z jednej strony szkoda, bo godziwa gotówka za nie by była. Z drugiej... strach je wyjmować. Jeden nieostrożny ruch i trzeba będzie pomieścić gdzieś w chałupie kamiennego rodziciela...
Przybysz kiwnął głową. I tak nie zamierzał brać oczu. Nawet, jeśli by były całe. Owszem, słyszał, że płacono za nie krocie. Moczyło się je potem w jakimś śmierdzącym płynie, suszyło, pakowało w skórzane woreczki i w razie potrzeby odsłaniało przed obliczem nielubianej osoby. A że były skuteczne, świadczyła liczba stojących wzdłuż gościńców rzeźb. Wielu się też zastanawiało, ile ze zdobiących katedry posągów wyszło spod ręki prawdziwych rzeźbiarzy, a ile było efektem przedsiębiorczości księży, którzy niechętnie płacili bajońskie sumy za prace mistrzów dłuta.
Schylił się i zajrzał w paszczę.
- Wezmę zęby, jak jakie cęgi macie.
- Znajdzie się. A skóry nie chcesz?
- Nie... Za duża. - Nie zamierzał wyglądać jak jaki barbarzyńca, co w skóry byle zabitego przez siebie zwierza się okręca, myśląc, że to atrakcyjne. Ale i tak był zadowolony. Zawsze lubił, gdy ludzie się uśmiechali. Było mu tylko trochę głupio, że tak doniosły czyn, jakim było w końcu ubicie potwora, nie zostawił większego śladu w jego pamięci. Po chwili zastanowienia stwierdził, że być zabójcą groźnej poczwary to w sumie to samo, co być sztygarem. Te same problemy, podobne zachowania, tylko że tam nie wypadało robić naszyjnika z cudzych zębów. Momentalnie posmutniał. Zabijanie potworów nie gwarantowało mu stałej pracy. W tej sytuacji znacznie lepsze jednak wydawało się kowalstwo...
Stojący na uboczu starzec z lubością wciągnął w płuca wieczorne powietrze. Pierwszy raz od kilku lat pozwolił sobie na odrobinę nadziei. Przyszłość nie wydawała się już mrocznym pasmem klęsk i bólu. Zaczynała się jawić w trochę lepszych kolorach. Niech tylko wieść o pokonaniu bazyliszka rozniesie się po okolicy, a wrócą kupieckie karawany, które musiały omijać ten trakt przedzierając się przez co i rusz zapadającą się w moczarach drogę. A wtedy i zwierząt będzie można nakupić, karczmę znowu otworzyć, za przewodników się najmować... Z radością spostrzegł, jak mimo wieczornej pory dwóch wieśniaków wyprowadza na pastwiska ostatnie ocalałe w wiosce krowy. Biedne zwierzęta nie widziały łąki od tylu lat... Wszystko powolutku zmierzało ku lepszemu...
Któryś z wieśniaków wskazał na wzgórze. U jego podnóża rósł tuman wzbijanego licznymi stopami kurzu. Uśmiechający się przez łzy starzec zakrzyknął:
- Heej! Szykujcie nową ucztę!
I mimo stękań i jęków związanych z kłopotliwym przemieszczaniem ciężkich brzuchów, wszyscy z ochotą powitali nadciągających mieszkańców wioski zza wzgórz. Nie było końca uściskom i wesołym poklepywaniom. Jako że przybyli mieli ze sobą gotowe już potrawy, uczta rozpoczęła się niemal natychmiast. Warto nadmienić, że była jeszcze bardziej obfita od poprzedniej. Obcy, pogodzony w końcu z faktem, że w okolicy nie ma wcale żadnego kowala, uśmiechał się widząc szczerą radość wieśniaków. Nawet niechęć do tego dziwnego człowieka, co tak idiotycznie strugał dachówkę, roztopiła się w winie. Zwłaszcza, że to właśnie ów człowiek starał się ze wszystkich sił zatrzeć negatywne wrażenie, jakie wywarł poprzedniego dnia na przybyszu i co i raz do niego przepijał. Inna sprawa, że specjalnie przytargał ze sobą inny klocek drewna i dość natarczywie dopraszał się o jeszcze jeden pokaz nowej metody strugania dachówek...
Zaś wśród wzgórz, na czarnym, wyschniętym drzewie siedziała syta wrona. Od minuty słyszała natarczywe brzęczenie dużej, zielonej muchy. Gdy wreszcie jej wzrok padł na mijającego gałąź owada, ten ucichł nagle i momentalnie poszarzały spadł na ziemię, roztrzaskując się na kawałki.
koniec
« 1 2
1 czerwca 1999

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Władca Pierścieni – Zagubiony Fragment
— Jarosław Loretz

Taka była balanga…
— Jarosław Loretz

31 nieszczęścia
— Jarosław Loretz

Na gwiezdnym szlaku
— Jarosław Loretz

Kara
— Jarosław Loretz

Wizyta
— Jarosław Loretz

Miodek
— Jarosław Loretz

Tegoż autora

Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz

Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz

Majówka seniorów
— Jarosław Loretz

Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz

Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz

Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz

Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz

Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz

Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz

Książki, wszędzie książki, rzekł wół do wieśniaka
— Jarosław Loretz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.