Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Czytelnictwo, czyli ludzie, wracajcie do bibliotek

Esensja.pl
Esensja.pl
Biblioteka? Biblioteka pełna pożółkłych, rozlatujących się woluminów? Biblioteka pełna dziwnej, duszącej, przegrzanej i suchej atmosfery? Biblioteka pełna mniej lub bardziej dziwacznych Pań Bibliotekarek chroniących jak dziewice westfalskie świętego ognia wypożyczanych dzieł?

Qualis

Czytelnictwo, czyli ludzie, wracajcie do bibliotek

Biblioteka? Biblioteka pełna pożółkłych, rozlatujących się woluminów? Biblioteka pełna dziwnej, duszącej, przegrzanej i suchej atmosfery? Biblioteka pełna mniej lub bardziej dziwacznych Pań Bibliotekarek chroniących jak dziewice westfalskie świętego ognia wypożyczanych dzieł?
Popcorn naprawdę żyje w kinie. Choć jeszcze parę lat temu było to nie do pomyślenia. W czasach, kiedy kino oznaczało tanie jak barszcz bilety, rzężące Altusy, zimne sale, dziwnej jakości obraz, rozbujane fotele i kolejki przed kinem, idea wcinania popcornu podczas seansu była raczej śmieszna. „Głupi Amerykanie” — można by rzec, parafrazując jedno z ulubionych powiedzeń Obeliksa. Lecz wraz z klimatyzowanymi, pachnącymi dyskretnie salami i dźwiękiem przestrzennym wbijającym w solidne, wygodne fotele, popcorn jakby trafił na swoje naturalne miejsce. Dobrze jest sobie go poskubać. Dobrze jest zamrzeć nagle ze spieczonym ziarenkiem tuż przy ustach w chwilach napięcia, dobrze jest ze zniecierpliwieniem połykać go garściami, kiedy nic się nie dzieje. I dobrze jest kątem oka z zadowoleniem zauważyć, że reszta sali podziela nasze popcornowe zachowania. Popcorn żyje w kinie, całkiem naturalnie łącząc totalne zatopienie się w świecie filmu z jakimś podprogowym atawizmem kulinarnym. Chłonąć wzrokiem i ciałem.
Książki stoją jakby na drugim biegunie. Zbyt martwe, zbyt dostojne i jakby ostatnio zbyt elitarne. Przerażająca średnia czytelnicza. Książka elitarna to smutna książka. Kultura elitarna to smutna kultura. Jeżeli lubię głosować na czarno-białym Bergmanie, długo nie mogąc zdecydować się na połknięcie kukurydzianego chrupka, to czemuż nie tu?... Ponieważ obraz książki brązowieje. Książka bywa za droga, za ładna, za długo oczekiwana. Albo i za snobistyczna, jeżeli przyjąć życzliwie np. serie z „Gazety Wyborczej”, łaskawie oferującej książki, które wszyscy i tak znają już na pamięć. Jakby miejsce książki było na półeczce. A przecież nie jest! Książka na półce to tylko zwłoki liter, zdań, słów — to martwa książka.
Kiedyś z wielkiej kopy książek stojącej w Geancie w Bydgoszczy wybrałem na chybił-trafił egzemplarz „Drewnianego Morza” Jonathana Carrolla. Nawet nie przeczuwałem, jaki sobie kłopot sprawiam. Po zauważeniu, w czym rzecz, przemyśliwałem sobie, czy by nie kupić drugiego egzemplarza. Książka z wadami? Wręcz przeciwnie — mój egzemplarz okazał się jednym z tych osobiście podpisanych przez Carrolla. Na drugiej stronie okładki ma nabazgrane wiecznym piórem, niebieskim atramentem „Jonathan Carroll”. Szczęściarz ze mnie, prawda? I owszem. Jednak istnieje druga strona medalu — jak taką książkę czytać? Trzeba ostrożnie kartki przerzucać, uważać, co się robi przy czytaniu, i nie daj Boże pożyczać. A najlepiej od razu na półeczkę wrzucić. Tyle że książka na półce to martwa książka. Zezwłok jeno — nie ważne, czy mogący poszczycić się autografem mistrza czy też nie.
Z tej otchłani niemożności jest jednak wyjście. Rozwiązanie, które nie tylko nie daje się pożreć opasłemu smokowi snobizmu, które nie tylko nie posiada wad żadnych, ale nadto obfituje w przeróżne możliwości. Rozwiązaniu na imię oczywiście Biblioteka. Biblioteka? Biblioteka pełna pożółkłych, rozlatujących się woluminów? Biblioteka pełna dziwnej, duszącej, przegrzanej i suchej atmosfery? Biblioteka pełna mniej lub bardziej dziwacznych Pań Bibliotekarek chroniących jak dziewice westfalskie świętego ognia wypożyczanych dzieł? Biblioteka, gdzie żyją stare, dobre układy, książki spod lady, książki dla znajomych? Biblioteka, gdzie panuje niezrównany miszmasz tematyczny, każący lądować „Higienie dla dziewcząt” w dziale filozofii, a „Summie technologicznej” w kryminałach? Dokładnie tak.
Książki w Bibliotece, choć stare, poszarpane, nieświeże, to jednak są żywe. Choć leżą nierówno na półkach, to przecież oddychają. Nie są martwe, bo są za brzydkie, za oczytane, zbyt zaniedbane. Martwotę lubi cechować dostojeństwo, którego absolutnie brak rozlatującym się bibliotecznym tomom. Książki są naznaczone pasją czytelniczą bywalców. Są jak zmęczone ciała kobiet od płatnej rozkoszy po pracowitym dniu. Kobiet niemających w zwyczaju myć się po każdym kliencie. Otwierając wybraną na chybił trafił, możemy spodziewać się różnych rzeczy. Resztek jedzenia, martwych owadów, zeschniętych wydzielin ciała. Starych pocztówek, zakładek, kartek papieru, biletów komunikacji miejskich, klasówek, rozdartych opakowań po prezerwatywach, kawałków amatorskich wierszy, fragmentów innych książek. Każda kartka ma swoją historię, swoistą warstwę archeologiczno-biologiczną, czasem zgrabnie zgrywającą się z fabułą, a czasem zupełnie przypadkową.
Książki naznaczone przypadkowymi działaniami poprzednich czytelników. Upalne, gorące lato, komar, żuk i niecierpliwy kciuk. Rozsmarowane owadzie życie. Lipec? Czerwiec? Sierpień? Wypoczynek po gorącej namiętności? Góry, morze, plaża, pokój? Niecierpliwy kochanek żartobliwie zabijający owada czy śmiertelna nuda najgorsza z możliwych — nuda aromatycznej, letniej, samotnej nocy? Nie wiemy. Może zwykła nieumyślność. Zeschnięta zawartość owadziego brzucha może znaczyć margines lub środek zdania, a wtedy odczytywany sens na chwilkę mgli się z próbą wyobraźni chcącą odgadnąć miniony czas. Czasem przychodzi zwykły odruch obrzydzenia lub natrętna myśl o języku drapiącym suche owadzie szczątki. Stare, tysięcznie czytane książki mają swoje schizofrenie. Czerwona plama — ketchup czy krew? Krew z...? Przemoc?... Nie, zwykły hamburger? Albo i coś perwersyjnego... Chorego? Naumyślnego? Jak znak płodności na żółtych, jałowych słowach. Nowy mit tworzący życie. Czerwone, białe. Sperma? Ale książka milczy. Plama zaschniętego kataru i skurcz wymiotny. Musiał być listopad, a za oknem deszcz. Bębnił o szyby, książka straciła magię swoją, oko zapatrzyło się w zimne strumienie ciemnej deszczowej wody, może nagle przylepiony wiatrem liść. A palec drążył swoje. Może kichnięcie? Kto wie...
Oto książki z Biblioteki. Tak — jemy przy nich, kochamy się, kiedy one leżą obok. Chorujemy i odwiedzamy chorych. Pożyczamy je. Chadzamy z nimi do wc. Na plażę. Do PKS czy PKP. Traktujemy je jak małe, wstrętne, niegrzeczne suczki, zawsze posłuszne niewolnice naszych czytelniczych perwersji. To, co z nimi robimy, jest nie do pomyślenia z normalnymi, nie-bibliotecznymi książkami. Bo takie są właśnie książki z biblioteki. Ale one to lubią i my wiemy, że one to lubią. Bo, wydaje mi się, że na tym właśnie polega czytanie. Nie martwy pietyzm, każący myć ręce przed dotknięciem białego, drogiego woluminu (nie daj Boże jeszcze z autografem). Nie ów skurcz sknerczego niepokoju, kiedy znajomy pyta z błyskiem w oku: „Czy mogę pożyczyć...”. Nie zaschnięte usta spragnione herbaty, kawy, nie głodny żołądek chcący coś zjeść, ale białe, dziewicze kartki krzyczą ceną — nie... O nie! Tak się książek nie czyta.
Dobrze jest bowiem wziąć do ręki zżółkłą, naznaczoną czasem i osobowościami czytelników książkę z biblioteki. Dobrze jest siąść z kubkiem herbaty i wielką wielowarstwową kanapką. I dobrze jest czytać i jeść, bowiem w tym akcie łączy się nasza rozbujała psyche z naszą skromną somą, by razem śpiewać pieśń porozumienia. Kiedy dusza się pożywia, żołądek nie może być głodny, a usta spragnione. Pacnie ketchup z kanapki na stronice? Cóż, nic z tego, zetrze się, dołączy on do całej rzeszy innych plam tkwiących już dumnie na innych kartach. Dopisze nową historię nowego czytelnika. Padnie kropka majonezu? Ależ nie szkodzi. Wyleje się herbata? Proszę bardzo. Pryśnie mielone, rozkoszna tłustość kaczki, buraczki, sałatka na oliwie? Zdarza się. Kichniesz? Zabijesz owada? Zwykła rzecz. Rozsmarujesz baboczka na jakimś wyjątkowo nędznym fragmencie prozy? Należy mu się! Położysz spocony palec, który ześlizgnął się z dyszącego jeszcze, mokrego ciała kochanki? Tak tworzy się magia. I one to lubią, naprawdę. One jedyne pójdą z Tobą tam, gdzie nikt inny nie podąży. I jednocześnie, mimo że panujesz nad tymi żółtymi, wytartymi egzamplarzami z biblioteki, to masz świadomość — one to robią z każdym. Jesteś ich władcą, a jednocześnie ich cierpliwym, stojącym w kolejce klientem — nie pierwszym, nie ostatnim — jednym z wielu. Jakże to pouczające...
Książka z biblioteki nie jest martwa ani dostojna. Nie jest elitarna. Jest niezwykła i przeraźliwie zwyczajna. Jest zagadką i jednocześnie oczywistością. Jest Janusem wśród książek. Nigdy nie wiesz, co spotkasz na następnej stronie, nawet jeżeli zajrzałeś na koniec i wiesz, „kto zabił...”. Nie oszukasz książki z biblioteki takimi tanimi sztuczkami. Masz z nią komfort władzy i totalną niepewność niespodzianki. I nawet jeżeli czytałeś daną książkę setki razy, to naprawdę nie masz pewności, że ten tom nie wrzuci Ciebie na nieprzewidziane tory myśli. Stara pocztówka, słowa na marginesie, zagubiony wiersz i plamy, plamki i odciski przeróżne. Znaki. Ikony. Przeszły czas.
Na tym tle zwykłe książki są po prostu... książkami. Ikonami intelektualnego statusu, który można sobie położyć na półeczce. Czytałem, Zrozumiałem-Co-Autor-Miał-Na-Myśli, Odłożyłem. Lecz to jest martwe. Życie to krew, ketchup i martwe owady. Życie to historia w historii. Życie to wolność, jedzenie, picie i chadzanie do wc. Jeżeli książki są częścią życia, to książka biblioteczna musi być najdoskonalszą manifestacją owej idei. Takie książki żyją i umierają wraz z nami, czytelnikami. Żyją, bo czytając je, piszemy je jakby na nowo. I umierają, bo każdy czytelnik to jakaś cząstka ich życia mniej. Zużywają się. Książki w bibliotece są tak niepozorne, szare, zaniedbane, a jednocześnie są przecież najczystszą ikoną Bycia Czytanym. Archetypem znaczącym Czytam, a więc Znaczę, a więc Oznaczam, a więc Panuję, a więcej Poddaję się Panowaniu. Nietzsche na pewno czytał z tłustym hamburgerem w ręku....
Zwykła, mała rzecz? O nie, w każdej bibliotece czai się otchłań znaczeń. Może dlatego tak niewielu śmie tam zaglądać. Bo boi się zagubić albo rzucić kostką przypadku. Milkną zakłopotani, kiedy postawi się ich przed jednakowymi szpalerami okładek z szarego papieru, bez przyjaznych kolorowych znaczków statusu — bestseller, książka roku, nagroda taka a owaka, poleca taki a taki znany pan... Tutaj panuje cisza równości, są tylko słowa w środku książki, bez zewnętrznych rekomendacji. Dżungla znaczeń, zero drogowskazów. Tak oto sztuczni czytelnicy milkną i uciekają do księgarń, potrzebując lustra kultury innych, aby choć jedno zdanie zrozumieć. A może po prostu, bardziej prozaicznie, poza lśniącym kolorami nowych, ładnych okładek zawierających dziewicze karty, tak zwyczajnie boją się czytać i jeść, czytać i dumać, czytać i grzebać w nosie, czytać i siedzieć na wc? Jakby uważając, że dostojeństwo tego aktu odbywa się na zewnątrz czytającego. Bywalec biblioteki spluwa na pozory po prostu. Bierze kanapkę do ręki, herbatę, kawę, drinka obok i zaczyna czytać. I tak być powinno. Czytam znaczy — Oznaczam. Naznaczam Duszę i to, co Czytam. Oto zwykła droga Czytelnika.
koniec
23 kwietnia 2005

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
Agnieszka ‘Achika’ Szady

1 XII 2023

Czy Magda Kozak była pierwszą Polką w stanie nieważkości? Ilu mężów zabiła Lukrecja Borgia? Kto pomógł bojownikom Bundu w starciu z carską policją? I wreszcie zdjęcie jakiego tajemniczego przedmiotu pokazywał Andrzej Pilipiuk? Tego wszystkiego dowiecie się z poniższej relacji z lubelskiego konwentu StarFest.

więcej »

Razem: Odcinek 3: Inspirująca Praktyczna Pani
Radosław Owczarek

16 XI 2023

Długie kolejki, brak podstawowych towarów, sklepowe pustki oraz ograniczone dostawy produktów. Taki obraz PRL-u pojawia się najczęściej w narracjach dotyczących tamtych czasów. Jednak obywatele Polski Ludowej jakoś sobie radzą. Co tydzień w Teleranku Pan „Zrób to sam” pokazuje, że z niczego można stworzyć coś nowego i użytecznego. W roku 1976 startuje rubryka „Praktycznej Pani”. A o tym, od czego ona się zaczęła i co w tym wszystkim zmalował Tadeusz Baranowski, dowiecie się z poniższego tekstu.

więcej »

Transformersy w krainie kucyków?
Agnieszka ‘Achika’ Szady

5 XI 2023

34. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odbywał się w kompleksie sportowym zwanym Atlas Arena, w dwóch budynkach: w jednym targi i program, w drugim gry planszowe, zaś pomiędzy nimi kilkanaście żarciowozów z bardzo smacznym, aczkolwiek nieco drogim pożywieniem. Program był interesujący, a wystawców tylu, że na obejrzenie wszystkich stoisk należało poświęcić co najmniej dwie godziny.

więcej »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.