Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tendencja wzrostowa

Esensja.pl
Esensja.pl
Zahcon, Toruń 4-6.10.2002

Paweł Pluta

Tendencja wzrostowa

Zahcon, Toruń 4-6.10.2002
Wachlarz Szamana w towarzystwie Kaji (fot. autora, skan. Zuzanka)
Wachlarz Szamana w towarzystwie Kaji (fot. autora, skan. Zuzanka)
Trzeba było pięciu taksówek. Tłum przywieziony przez pociąg z Warszawy zajmował całą szerokość peronu toruńskiego dworca, zwłaszcza, że wyposażony był częściowo w zbroje, tarcze, miecze i inne halabardy, a Michał Dagajew w swój aparat z długim obiektywem. Tuż przed przyjazdem samochodów udało mi się znaleźć Kaję Mikoszewską, która jakoś wymknęła się tunelem do przystanków autobusowych, po czym jeszcze z Krysią Nahlik złapaliśmy pierwszą przybyłą taksówkę, zostawiając knechtów rozplanowujących transport swojego uzbrojenia. Lepiej nie myśleć co będzie, kiedy bractwa rycerskie dorobią się katapult, chociaż skoro można sobie zamówić kombi, to taryfę z hakiem holowniczym pewnie też. A zresztą, niech się najpierw dorobią koni, to będą mieli środki transportu.
W forcie Łukasz Czyżewski dał mi z przyzwyczajenia od razu imienną plakietkę gżdacza i tasiemkę, na której mogłem ją sobie zawiesić, wybierając nawet według własnego upodobania miejsce, w którym plakietkę, celem wstążeczki przywiązania, przedziurkuję. To oryginalne podejście wynikło, jak się okazało, z kompletnej niemożności zdobycia w Toruniu plakietek zwykle w celu zamocowania identyfikatorów stosowanych. Co gorsza, taką samą niemożnością było, z początkowo niewiadomych przyczyn, zlokalizowanie Alexa. Tym razem organizatorzy byli jednak liczniejsi niż w ubiegłym roku, toteż mimo zegżdaczenia nie miałem jeszcze nic do roboty. Dałem się więc wyciągnąć na wycieczkę do jakiegoś pobliskiego supermarketu, kierowaną przez Michała Dagajewa, który twierdził, że wie, gdzie ten sklep jest, a coś z niego potrzebował. I owszem, całkiem możliwe, że wiedział gdzie, ale trochę gorzej mu szło znalezienie drogi do tego miejsca. Kiedy doszliśmy w okolice toruńskiego rynku i przestali wypierać ze świadomości to, że raczej na zakupy nie dotrzemy, pozostało tylko zadzwonić po taksówkę. Co zresztą również nie było tak banalnym zadaniem, bo nikt nie pamiętał numeru korporacji „Copernicus”, ale w końcu się udało.
Czekolada nie przetrwała długo. Piotr W. Cholewa, Paweł Ziemkiewicz, Paulina Braiter, Kaja Mikoszewska (fot. autora, skan. Zuzanka)
Czekolada nie przetrwała długo. Piotr W. Cholewa, Paweł Ziemkiewicz, Paulina Braiter, Kaja Mikoszewska (fot. autora, skan. Zuzanka)
Do fortu wróciliśmy około piątej i niedługo później doszły nas z dziedzińca triumfalne wrzaski zwiastujące oficjalne rozpoczęcie Zahconu. Na wszelki wypadek schroniliśmy się w Green Roomie, rodzinnym interesie familii Siekierzyńskich, prowadzonym tym razem, z braku Agnieszki, osobiście przez Szamana. Za parędziesiąt lat kolejne pokolenia Szamaniąt będą zapewne wyjaśniać, że dziadek robił tu herbatę, ojciec robił, to i one robią, pod wiszącym nad kontuarem starym szyldem: „Rok założenia 2000”. Tymczasem zza tego kontuaru dobiegały co jakiś czas tajemnicze i groźnie brzmiące trzaski. Jak się okazało, był to bojowy wachlarz Szamana – ciężka stalowa konstrukcja otwierająca się po umiejętnym ruchu ręką z przerażającym wroga hukiem. Brakowało mu tylko ostrzy na żeberkach, takich, jakie miała na swoim Monica Bellucci w „Braterstwie wilków”. Ale to pewnie i lepiej, bo potencjalnych samurajów było w okolicy zatrzęsienie, i gdyby dostawali do rąk w pełni wyposażoną broń, organizatorzy nie nadążaliby ze sprzątaniem.
Wachlarz jednak, jak wiadomo, służy do chłodzenia, co wewnątrz fortu jest operacją w najlepszym razie niekonieczną. Żeby się więc z kolei nieco ogrzać, tradycyjnie wyszedłem na zewnątrz, biorąc ze sobą Kaję, aby jej pokazać działa, katiusze i co tam jeszcze na wałach stoi. Przy okazji udało nam się znaleźć wieżyczkę obserwacyjną, która jakoś mi wcześniej umknęła, inna sprawa, że widoki z niej są niezbyt imponujące, zwłaszcza że to, co kiedyś było przedpolem fortyfikacji, teraz jest parkiem. Ale drzewa też ładna rzecz do oglądania.
Anna Brzezińska (fot. autora, skan. Zuzanka)
Anna Brzezińska (fot. autora, skan. Zuzanka)
Tymczasem kilka metrów niżej miał swoje spotkanie Cezary Frąc. Z tylnych rzędów przysłuchiwali mu się Paulina Braiter i Piotr W. Cholewa, pewnie w ramach białego wywiadu u tłumaczeniowej konkurencji. Jednak nie wyglądali na specjalnie przestraszonych, no, w każdym razie nie pojawieniem się rynkowego zagrożenia. Wyszliśmy więc beztrosko przed fort, gdzie w błyskawicznym tempie znikły trzy tabliczki nadziewanej czekolady, przekazane mi po drodze w Poznaniu przez Zuzankę jako jej wkład w dzieło integrowania fandomu. Kiedy ostały się już tylko sreberka, zajrzeliśmy do Remova, opowiadającego przez dwie prelekcje co nowego w wojskowej modzie. Zaczął od ogólnego rozwoju uzbrojenia piechoty po 1945 roku, a w drugiej części pokazywał czego to ludzie nie wymyślą, żeby zrobić nowy karabin. Różności to były, ilustrowane zdjęciami, z długą lufą, z krótką, z łuskami, bez łusek, strzelające do przodu, do tyłu… No, to może jednak nie. Coraz więcej się do żołnierza podłącza elektroniki, uzbrojenie coraz zmyślniejsze, bardzo dobre perspektywy dla partyzantów siedzących po jaskiniach. Wystarczy, że poczekają na wyczerpanie baterii, a potem zaczną rzucać kamieniami. Jak to mądrze zauważył w „Imperatorach iluzji” Łukianienko – broń nie powinna być inteligentniejsza od swojego właściciela.
Na drugą Removową prelekcję zamówiliśmy po cokolwiek długotrwałych negocjacjach prowadzonych przez Michała Dagajewa pizze, które oczywiście jak zwykle wystygły, zanim zdążyliśmy je zjeść. W centrum Torunia jest cieplej i tak im się nie robi, więc koło dziesiątej konwent zaczął się tam tymczasowo przenosić, ale ja, zaobserwowawszy u siebie objawy grożące zaśnięciem przy stole, zostałem na miejscu. Jak się okazało, ten manewr nie na wiele się zdał, bo spać poszedłem i tak dopiero po północy, głównie dlatego, że nierozważnie od razu położyłem się na łóżku i długo trwało, zanimeśmy się razem z Kają, leżącą na sąsiednim, zebrali w sobie i poszli umyć zęby, bo do tego trzeba było z powrotem wstać. W międzyczasie mogliśmy posłuchać kierowanego bodajże przez Wojciecha Świdziniewskiego kolegium redakcyjnego, zdaje się „FiFa”, na którym między innymi planowany był dalszy rozwój twórczy Andrzeja Ziemiańskiego. O wpół do pierwszej udało mi się ich skłonić do przeniesienia dyskusji w miejsce, gdzie się nie sypia, i nawet wychodząc zgasili światło.
Słuchacze zapatrzeni w Annę Brzezińską (fot. autora, skan. Zuzanka)
Słuchacze zapatrzeni w Annę Brzezińską (fot. autora, skan. Zuzanka)
Wrócili koło trzeciej, w cokolwiek głośnym stylu, aż rozważałem koncepcję wstania w celu przeprowadzenia interwencji, ale zniechęciła mnie konieczność włożenia do tego spodni. Anioł zemsty, nawet z ognistym mieczem, bez portek traci bowiem wiele ze swego autorytetu.
Rano dopadła ich jednak sprawiedliwość dziejowa, bo spotkanie redakcyjne mieli o dziesiątej. Tymczasem ja spokojnie przywitałem się z Anią Brzezińską, której punkty programu zaczynały się dopiero w południe. Podobnie jak w zeszłym roku dostąpiłem zaszczytu prowadzenia ich, zadałem nawet parę służbowych pytań. Pod koniec spotkania autorskiego zaczął z kolei pytania niezorganizowane zadawać Cezary Frąc, twierdząc, że fantasy prościej napisać niż science fiction, i przez to ogólnie podlejszą jest sztuką. Ciężko mu, co prawda, szła argumentacja, zwłaszcza, że jak zwykle gatunki były marnie zdefiniowane, ale za to oddawał się jej z wielkim zapałem. Na szczęście skończył w miarę szybko i Ania, zmieniwszy się z autorki w kobietę interesu, zaczęła następne spotkanie, tym razem z wydawnictwem „Runa”, nawet w obecności jednego ze swoich autorów, mianowicie Tomasza Pacyńskiego. Największym zaskoczeniem dla zebranych była zapowiedź pilnowania w tej firmie tajemnicy handlowej i rozważnego informowania o planach wydawniczych, co, zdaje się, jest w naszych warunkach pewną nowością.
Po dwóch godzinach Ania poszła na wikińskiego LARPa, na którego potrzeby usynowiła czasowo Eryka Remiezowicza, a jej miejsce w sali zajął panel tłumaczy. Miałem nadzieję, że zdąży na niego, przynajmniej jako publiczność, Ewa Skórska, która właśnie przyjeżdżała z Warszawy. Jednak z powodu specyfiki działania telefonów wewnątrz tak pancernych murów, dokładniej mówiąc z powodu ich niedziałania po prostu, operacja się nie udała. Tłumaczy była trójka, Paulina Braiter, PWC i znany nam już Cezary Frąc, którego zdaniem język angielski jest prosty i ubogi. Pozostali tłumacze mieli na ten temat zdanie, delikatnie mówiąc, odmienne. Z kolei podczas rozważania kwestii przekładania realiów kulturowych, czyli na przykład mil na kilometry, tłumacz Frąc oświadczył, że imię pisze się przed nazwiskiem, ale na Węgrzech za. Prowadzący panel, odnaleziony wreszcie, chociaż zagrypiony Alex rozwinął to spostrzeżenie dodając, że w Japonii pisze się jedno pod drugim.
Panel tłumaczy. PWC ma odmienne zdanie. Paulina Braiter, Piotr W. Cholewa, Cezary Frąc (fot. autora, skan. Zuzanka)
Panel tłumaczy. PWC ma odmienne zdanie. Paulina Braiter, Piotr W. Cholewa, Cezary Frąc (fot. autora, skan. Zuzanka)
Po tak potężnej porcji wiedzy lingwistycznej wyszedłem na korytarz, gdzie wreszcie znalazłem Ewę, otaczaną opieką przez Michała Dagajewa. W ramach oprowadzania jej po konwencie trafiliśmy na spotkanie Andrzeja Pilipiuka, informującego zebranych które zwierzęta i czym się upijają. Kwestia ta zbladła jednak wobec faktu, iż Ewa przez cztery lata chodziła z wtedy jeszcze niepisarzem Pilipiukiem do jednej klasy. W zasadzie jest dość oczywiste, że on się musiał w jakiejś szkole uczyć, i siłą rzeczy mieć też szkolnych kolegów, a nawet koleżanki, ale koncepcja spotkania na żywo jednej z nich jest jakaś dziwna. Cóż, Polska to chwilami bardzo mały kraj, wszyscy się znają.
Godzina była już taka, że można było iść na obiad, korzystając więc ze związanego z czyimś wcześniejszym wyjazdem przestawienia programu ruszyliśmy z Kają, Ewą i Michałem do miasta, tym razem zjeść coś innego niż zimna pizza. Zostawiając restaurację egipską na kiedy indziej, trafiliśmy do austriackiej. Okazało się to być bardzo dobrym wyborem, bo w menu była wątróbka i Kaja miała czym nakarmić koty spod mostu przed wejściem do fortu.
Po powrocie z miasta chciałem iść na panel archeologiczny, który ominął mnie na Polconie, ale zawirowania w programie wyrzuciły go aż na niedzielę. Pokręciłem się więc trochę towarzysko po konwencie, Kaja zabrała Ewę Skórską na obchód wałów, przekazując jej to, czego się dowiedziała dzień wcześniej, a ja w końcu trafiłem na prezentację brytyjskich seriali fantastycznych w wykonaniu Krzysztofa Bortla i magnetowidu. Różne te seriale były, w szczególności jeden zrobiony taką techniką, jak u nas Miś Uszatek. Bo niby dlaczego nie?
Krzysztof Bortel omawia z magnetowidem szczegóły prelekcji (fot. autora, skan. Zuzanka)
Krzysztof Bortel omawia z magnetowidem szczegóły prelekcji (fot. autora, skan. Zuzanka)
Później Wiktor Matlakiewicz mówił jak się robi mapy1), ale ja ruszyłem na dziedziniec, gdzie już zaczynało płonąć, jak zwykle w zahconowe soboty, ognisko. Odbył się też konkurs strojów, trzeba jednak przyznać, że dość skromny. Wygrała, podobnie jak w zeszłym roku, xenopodobna wojowniczka, jednak, nauczona doświadczeniem, skórzane bikini dość mocno rozbudowała, ociepliła, no i ostatecznie wystąpiła w futrze. Jednym z jej konkurentów był jakiś rewolucjonista, ale tak gadatliwy, że żadnego przewrotu by nie zdążył zrobić. Niestety, na konkursie nie pojawił się Andrzej Pilipiuk ze swoją muzą, chociaż byli uroczo przebrani w stylu dobrze zapowiadających się dziada i baby, takich, którzy zwykli siadywać przed chałupą w rosyjskich bajkach.
Rozmowy przy ognisku trochę potrwały, aż o stosownej porze nastąpił, jak zwykle, konwentowy exodus do rynku, ale znowu zostałem na miejscu, gawędząc z PWC i Pawłem Ziemkiewiczem. A kiedy tym razem szedłem spać, na wszelki wypadek zęby umyłem od razu.
Rano znalazłem salę, w której wreszcie występowali fandomowi archeolodzy, Łukasz Czyżewski, Michał Sołtysiak i Andrzej Pilipiuk. Posłuchałem tam jak się robi odkrycia na zamówienie, a zwłaszcza, że jeżeli montuje się sztuczne znalezisko, to lepiej zmyć z niego muzealne numery katalogowe. Z kolei podpis pod eksponatem brzmiący „obiekt o znaczeniu rytualnym” należy odczytywać jako „nie mam pojęcia, co to mogło być”. Jak widać, praca archeologa jest trudna i odpowiedzialna. Upewniwszy się więc, że nasza przeszłość spoczywa w pewnych, fachowych i silnych od ćwiczeń z łopatą rękach poważnych i przewidywalnych ludzi, takich jak na przykład pisarz Pilipiuk, mogłem spokojnie zacząć się zbierać do domu.
I ty możesz zostać archeologiem. Andrzej Pilipiuk, Łukasz Czyżewski, Michał Sołtysiak (fot. autora, skan. Zuzanka)
I ty możesz zostać archeologiem. Andrzej Pilipiuk, Łukasz Czyżewski, Michał Sołtysiak (fot. autora, skan. Zuzanka)
Na dworzec jechałem w towarzystwie straży konwentowej pod dowództwem Maćka Nowaka-Kreyera, która pilnowała przez dwa poprzednie dni porządku, pobrzękując zbrojami. Najwyraźniej pobrzękiwanie jako aluzja do możliwości przydzwonienia działa skutecznie, bo nie zauważyłem specjalnych problemów z konwentowiczami, których wszak czasem nieco może ponosić. A było ich, jak się dowiedziałem, blisko trzy setki, czyli całkiem sporo jak na imprezę tego rodzaju. Może wreszcie, skoro i Polcon był wcale liczny, mija blisko dwuletni dołek i ruch w interesie zaczyna się na nowo. Żeby tylko jeszcze właścicielowi fortu na przyszły rok nic nie wyszło z planów przerobienia go na pole golfowe. Ale nic to, znajdzie się w razie czego inne ciekawe miejsce na Zahcon.
koniec
1 listopada 2002
1) Wraz z REMOVem mówiliśmy – w ramach reedycji polconowej prelekcji ’Satelity vs snajperzy’ – oprócz głównego tematu o tym co widać z orbity i czy możliwe jest wykrywanie pojedynczych ludzi za pomocą obserwacji satelitarnej. Ponieważ jak na razie jest to niemożliwe, REMOV dodatkowo opowiadał co można wykorzystać ’zamiast’ – czyli o samolotach bezpilotowych.
Trzeba przyznać, że prelekcja odbyła się pod znakiem zmagania się z opornym sprzętem (podmiana sprzętu z zestawu video na zestaw komputerowy nieco, ekhem, trwała) oraz – podobnie jak wiekszość prelegentów – z akustyką pomieszczeń… Co jak co, ale ECHO w salach jest dorodne. [Wiki]

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
Agnieszka ‘Achika’ Szady

1 XII 2023

Czy Magda Kozak była pierwszą Polką w stanie nieważkości? Ilu mężów zabiła Lukrecja Borgia? Kto pomógł bojownikom Bundu w starciu z carską policją? I wreszcie zdjęcie jakiego tajemniczego przedmiotu pokazywał Andrzej Pilipiuk? Tego wszystkiego dowiecie się z poniższej relacji z lubelskiego konwentu StarFest.

więcej »

Razem: Odcinek 3: Inspirująca Praktyczna Pani
Radosław Owczarek

16 XI 2023

Długie kolejki, brak podstawowych towarów, sklepowe pustki oraz ograniczone dostawy produktów. Taki obraz PRL-u pojawia się najczęściej w narracjach dotyczących tamtych czasów. Jednak obywatele Polski Ludowej jakoś sobie radzą. Co tydzień w Teleranku Pan „Zrób to sam” pokazuje, że z niczego można stworzyć coś nowego i użytecznego. W roku 1976 startuje rubryka „Praktycznej Pani”. A o tym, od czego ona się zaczęła i co w tym wszystkim zmalował Tadeusz Baranowski, dowiecie się z poniższego tekstu.

więcej »

Transformersy w krainie kucyków?
Agnieszka ‘Achika’ Szady

5 XI 2023

34. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odbywał się w kompleksie sportowym zwanym Atlas Arena, w dwóch budynkach: w jednym targi i program, w drugim gry planszowe, zaś pomiędzy nimi kilkanaście żarciowozów z bardzo smacznym, aczkolwiek nieco drogim pożywieniem. Program był interesujący, a wystawców tylu, że na obejrzenie wszystkich stoisk należało poświęcić co najmniej dwie godziny.

więcej »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.