Nakręcone w Hongkongu „Zmysły duszy” mogą rozczarować regularnego miłośnika horroru, choć jednocześnie pozwalają rzucić okiem na stronę nawiedzeń z nieco innej perspektywy, nie aż tak często obecnej w dzisiejszym kinie grozy.
Duchy to ułuda
[Chi-Leung Law „Zmysły duszy” - recenzja]
Nakręcone w Hongkongu „Zmysły duszy” mogą rozczarować regularnego miłośnika horroru, choć jednocześnie pozwalają rzucić okiem na stronę nawiedzeń z nieco innej perspektywy, nie aż tak często obecnej w dzisiejszym kinie grozy.
Chi-Leung Law
‹Zmysły duszy›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Zmysły duszy |
Tytuł oryginalny | Yee do hung gaan |
Reżyseria | Chi-Leung Law |
Zdjęcia | Kwok-Man Keung |
Scenariusz | Chi-Leung Law, Tung-Shing Yee, Sin Ling Yeung |
Obsada | Leslie Cheung, Kar Yan Lam, Maggie Poon, Waise Lee, Valerie Chow, Norman Chu, Samuel Lam, So Pik Wong |
Muzyka | Peter Kam |
Rok produkcji | 2002 |
Kraj produkcji | Hong Kong |
Czas trwania | 100 min |
Gatunek | groza / horror, thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Tak to już jest, gdy ktoś niezupełnie rozumiejący fantastykę postanawia nakręcić film o duchach. A potem jeszcze jeden. I do kompletu ni to musical, ni to młodzieżową proekologiczną bajędę z gadającymi owadami. Chi-Leung Law – bo to o nim mowa – z uporem godnym lepszej sprawy co i rusz odrywa się od swoich ukochanych thrillerów, w których jako tako sobie jeszcze radzi, i radośnie wkracza na ścieżki, na których pod żadnym pozorem nie powinien się był znaleźć. Szczęście w nieszczęściu, że rzemiosło ma dobrze opanowane, więc nawet jeśli wyjdzie mu film gatunkowo bezsensowny, to chociaż da się go oglądać ze względu na dobre zdjęcia, ciekawą scenografię i interesująco odmalowanych bohaterów. W przypadku „Zmysłów duszy” to właśnie ten ostatni element ratuje opowieść.
Sednem fabuły są problemy dziewczyny, która jest na świecie sama jak palec. Rodzice się rozwiedli i po zbudowaniu nowych związków wyemigrowali do Australii, narzeczony zwiał, wszyscy amanci też prędzej czy później się ulatniają. Ku jej przerażeniu jedynie duchy zdają się do niej lgnąć. I wtedy zjawia się psycholog, który mówi, że coś takiego jak duchy nie istnieje i są to tylko wytwory podświadomości, dręczonej jakimiś nie załatwionymi, zadawnionymi sprawami, wciąż tkwiącymi w sercu i umyśle bolesną zadrą. I rzeczywiście, terapia zdaje się skutkować, dziewczyna widzi coraz mniej widmowych, nieproszonych gości, jednocześnie zakochując się w psychologu. Ten zaś wkrótce… sam zaczyna widywać duchy. Naturalnie wkrótce się okazuje, że miłość między tą dwójką jest nieszczęśliwa, bo za psychologiem też ciągną się cienie przeszłości.
Zdaję sobie sprawę, że streszczenie nie brzmi może zbyt porywająco, ale zaręczam, że historia ma ręce i nogi, jest opowiedziana spokojnie i z pewną gracją (graniczącą z nudą, żeby nie było), a do tego potrafi postawić garść naprawdę ważkich pytań, przede wszystkim tyczących się samotności i uczuciowego wycofania. I jako dramat „Zmysły duszy” sprawdzają się świetnie, prowadząc wielowarstwową narrację, w której poznajemy tragedię dziewczyny, tragedię psychologa, tragedię sąsiada dziewczyny, a przez chwilę nawet tragedię jej rodziców. Jest tylko jeden mały problem – film jest sprzedawany jako horror. Bo ma duchy.
A cały wic polega na tym, że „Zmysły duszy” żadnym horrorem nie są. Owszem, kilka razy przewijają się przez ekran duchy, być może nawet potrafiące przyspieszyć bicie serca u co bardziej płochych widzów, jednak niemal od początku wiadomo, że z nimi – naturalnie duchami, a nie widzami – jest coś nie tak. Że nie do końca są rzeczywiste, że pojawiają się jakby na życzenie bohaterów – w takim kształcie, który najlepiej będzie odpowiadał ich stanowi psychiki i ich wyobrażeniu o cierpieniu i udręce. A skoro to wszystko ułuda i miraż, w dodatku nie wpływający w najmniejszym stopniu na zdrowie i życie którejkolwiek z postaci, to czego się tu bać? Uprzejmie podpowiem – co najwyżej finału, który jest zbyt długi i zbyt ckliwy.
Mimo to uważam „Zmysły duszy” za ciekawe przedsięwzięcie, biorące na widły wizerunek ducha nie jako realistycznego upiora, rzucającego się z brzękiem łańcuchów czy dobywającym się gdzieś z poziomu śledziony terkotem dorwać jakiegoś delikwenta i wyssać mu życie czy rozum, a jako wytwór zwichrowanego umysłu, próbującego w ten sposób poradzić sobie z tłumioną od lat traumą i wyrzutami sumienia. Horror może z tego żaden, ale dramat całkiem, całkiem.
Uprzedzam jednak przy okazji przed innymi dwoma, wspomnianymi na wstępie recenzji filmami wyreżyserowanymi przez Chi-Leung Lawa – irytującym „Curse of the Deserted” z roku 2010, gdzie cała dość nudna, nieciekawa i pełna klisz fabuła w finale okazuje się być tak naprawdę wyssaną z palca fikcją, opowiadaną przez jedną z postaci (no wiem, spoiler jak ta lala, ale naprawdę nie ma po co sobie zawracać głowy tym filmem) oraz „Bug Me Not!” z roku 2005, gdzie miła dziewczyna niemożliwie się wydurnia wpierając widzowi, że dzięki dziecięcemu gaworzeniu osoba dorosła może rozmawiać z owadami i łapać przyjaźnie z podobnymi jak ona dziwakami. A wszystko z piosenkami, toną infantylizmu i pomysłami, które miast wywoływać śmiech – denerwują.
A żeby nie do końca unurzać reżysera w kubełku nieczystości, dla przeciwwagi polecę inny jego ni to horror, ni to thriller – „Koma” (nie mylić z „Comą” Crichtona). Tym razem to kawał porządnej roboty o handlu ludzkimi organami. Film ma bardzo dobre zdjęcia i kupę świetnych scen, fundujących widzowi stadne ciarki w krzyżu. Oczywiście żaden z nich i tak nie jest u nas dostępny, więc trzeba się mocno nagimnastykować, żeby wejść w ich posiadanie.
Na razie więc proponuję zapoznanie się z bodaj jedynym wydanym u nas na DVD filmem tego reżysera, czyli ze „Zmysłami duszy”. Tylko przypominam – nie należy nastawiać się na oglądanie horroru.