„Łowcy zombie” to kolejna w ostatnich latach szurnięta komedia próbująca rozśmieszyć widza grą z konwencją. Szkoda tylko, że wlecze się bliżej końca stawki niż początku.
Zombie prawie na wesoło
[Christopher Landon „Łowcy zombie” - recenzja]
„Łowcy zombie” to kolejna w ostatnich latach szurnięta komedia próbująca rozśmieszyć widza grą z konwencją. Szkoda tylko, że wlecze się bliżej końca stawki niż początku.
Christopher Landon
‹Łowcy zombie›
EKSTRAKT: | 30% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Łowcy zombie |
Tytuł oryginalny | Scouts Guide to the Zombie Apocalypse |
Dystrybutor | Imperial CinePix |
Data premiery | 2 marca 2016 |
Reżyseria | Christopher Landon |
Zdjęcia | Brandon Trost |
Scenariusz | Carrie Lee Wilson, Emi Mochizuki, Christopher Landon, Lona Williams |
Obsada | Tye Sheridan, Logan Miller, Joey Morgan, Sarah Dumont, David Koechner, Halston Sage, Cloris Leachman, Niki Koss |
Muzyka | Matthew Margeson |
Rok produkcji | 2015 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 93 min |
Dźwięk (format) | angielski, polski, rosyjski, czeski |
Napisy | polskie, arabskie, czeskie, estońskie, greckie, hebrajskie, islandzkie, litewskie, łotewskie, portugalskie, rosyjskie, rumuńskie, słowackie, ukraińskie, węgierskie |
Dodatki | charakteryzacja zombie - efekty specjalne
choreografia i ruchy zombie
kostiumy
sceny niewykorzystane |
Parametry | Dolby Digital 5.1 |
Gatunek | groza / horror, komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
U progu drugiej dekady XXI wieku nastąpił taki przesyt denerwująco łatwymi do nakręcenia, a więc najczęściej i tandetnymi horrorami o pladze żywej śmierci, że niektórzy twórcy zaczęli uciekać w pastisz i groteskę. W ciągu ostatnich dwóch lat światło dzienne ujrzało co najmniej pięć całkiem profesjonalnie zrealizowanych komedii grozy, w których grupa mniejszych bądź większych durniów szarpie się z truposzami w takt skocznej muzyki i ciętych komentarzy. I to komedii zarówno odnoszących się do różnych elementów kultury (głównie filmów, ale nie tylko), jak i pogrywających mocniejszym humorem i zatrzęsieniem mniej lub bardziej bezpośrednich seksualnych odniesień. Jeden z najlepszych tego typu filmów to „Freaks of Nature”, do wora z zombiakami dorzucający wampiry, wilkołaki i obcych określających się mianem „samej wspaniałości”. Równie szurnięty jest „Zombeavers” (tak, tak, chodzi o bobry zombie). Trochę gorzej radzą sobie „Cooties” i nowozelandzki „Deathgasm”, czyli demoniczna apokalipsa w rytmie metalu. Najsłabiej w tym gronie wypadają właśnie „Łowcy zombie”. Owszem, też mają „jajcarski” tytuł, ale sam ten fakt nie podnosi walorów całego wyrobu. Zwłaszcza jeśli tytuł – oczywiście ten oryginalny, czyli „Scouts Guide to the Zombie Apocalypse”, a nie absolutnie nijaki polski – ma niewielkie przełożenie na zawartość.
Pierwsze wrażenia po rozpoczęciu seansu są jak najbardziej pozytywne. Film otwiera dynamiczna muzyka, w takt której sprzątający połacie korytarzy w jakimś instytucie głąb, śpiewający sobie do kija od mopa, zachodzi do gigantycznego laboratorium, w którym stoją dziesiątki stołów z rozmaitą aparaturą, klatki ze zwierzętami oraz… jedno szpitalne łóżko zasłonięte kotarą. Gdy jedyny obecny na sali naukowiec wychodzi zrobić sobie przerwę i przez najbliższych kilka minut toczy ze stojącym na korytarzu automatem walkę o paczkę chipsów, sprzątacz natychmiast włazi za kotarę i – w wyniku karkołomnego splotu wydarzeń – rozpoczyna reanimację leżącego na łóżku mężczyzny. Reanimowanemu zapada się co prawda – i to dosłownie! – klatka piersiowa, ale zaraz otwiera oczy i rzuca się na sprzątacza. A że wszystko rozgrywa się w dźwiękoszczelnym laboratorium, na korytarzu, gdzie stoi automat, absolutnie nic nie słychać. I tu zaczynają się schody, bowiem widoczny przez jedno jedyne okno sprzątacz na spółkę z zombie odgrywają komedię z zagryzaniem, wykonując przesadzone, w zamierzeniu dowcipne gesty. No więc – nie, nie są dowcipne. Są głównie irytujące.
Co gorsza, w siódmej minucie kończy się to, co przyzwoite, a zaczynają się smęty z trzema przerośniętymi, nieudanymi skautami i ich ciapowatym drużynowym. Dwóch chce odejść ze skautingu, trzeciemu w głowie się nie mieści życie bez organizacji, natomiast drużynowy… no cóż, dość szybko trafia na naukowca-zombie. Z efektem raczej oczywistym. Plaga się rozszerza, sąsiedztwo pustoszeje, bohaterowie zaś – żywiący wciąż silną nadzieję na dotarcie na zorganizowaną w okolicy huczną imprezę – próbują przetrwać dzięki pomocy dziewczyny pracującej na co dzień jako kelnerka w miejscowym klubie ze stripteasem. Reszty chyba nie trzeba dopowiadać, prawda? Również tego, że wojsko przymierza się do zbombardowania miejscowości? W końcu cała fabuła oparta jest na fatalnie nieśmiertelnych schematach. I to na ogół potraktowanych najzupełniej serio.
Gdzie więc jest tutaj humor? Ano… w tak niewielu miejscach, że można je wręcz wypunktować. A mianowicie: przez pierwszych siedem minut, w granicach piętnastej minuty, gdy na chwilę pojawia się żeńska wersja Clinta Eastwooda (z sekatorem i wredną miną), w 37. minucie, gdy widać wystrój domu druha oraz w 45. minucie, podczas „rozmowy” z druhem. Większe stężenie humoru trafia się dopiero od minuty 50., kiedy to – żeby zanadto nie spoilerować – dochodzi do kompletu piersiasta policjantka, trio na bazie Britney Spears, koty-zombie i zupełnie durna (naprawdę, stojący po sąsiedzku murek wszystkich by tam w rzeczywistości okaleczył), ale chwilami faktycznie przewrotna sekwencja z trampoliną.
Poza tym zawartość filmu stanowią głównie takie sobie dialogi, kręcące się przeważnie wokół pośladków, piersi, krocza, popuszczania ze strachu i innych temu podobnych chwalebnych tematów, przemieszane z nudą, mydłkowatymi postaciami i scenami, które próbują być dowcipne, ale średnio im ta sztuka wychodzi. Bo w końcu ileż można się naśmiewać z tego, że ktoś komuś puścił bąka w twarz czy pieczołowicie upchnął w strunowej torebce naręcze jelenich odchodów? Albo ileż można oglądać defekację w cudzej toalecie? A ponieważ film został nakręcony przede wszystkim dla amerykańskiej młodzieży, nie może się obejść bez cycków (szkoda, że należących do zombiówien), mocno obleśnej sceny z męskimi pośladkami oraz… penisa w jednej z dziwniejszych scen w historii szerzej dystrybuowanego horroru.
Skoro zaś akcja przynudza, a humor przez więcej niż pół filmu niemrawo pełza przy dolnej krawędzi ekranu, w oczy same się pchają różne niedoróbki. Na przykład – po zderzeniu z wielkim jeleniem, który został wzięty centralnie na maskę i przeleciał nad dachem auta, samochód ma jedynie lekko pękniętą szybę i uszkodzoną… oponę. Skauci „tropią” ślady nocą, przyświecając sobie ledową latarką. Zombie raz przemieniają się dosłownie w kilka sekund i natychmiast rzucają na innych, a kiedy indziej wręcz krygują się przed ugryzieniem kogokolwiek i robią jakieś niezrozumiałe, długie podchody. Do tego raz powłóczą nogami, a kiedy indziej biegają. Już nie mówiąc o tym, że jednemu truposzowi ot tak, samoistnie, zaczyna odpadać… głowa.
Cały film jest więc raczej smętną i daleką od ideału próbą zrobienia młodzieżowej komedii grozy. A wszystko, co jest z niego warte zapamiętania, to dobra, dynamiczna muzyka (wtedy, kiedy w ogóle jest muzyka), porządny wstęp oraz sceny ze staruszką i z Britney Spears.
A na koniec pytanie za sto punktów – co w tym filmie kosztowało aż PIĘTNAŚCIE MILIONÓW DOLARÓW?
te wszystkie głupstwa, "niedoróbki" i inne farmazony, które pan recenzent z zacięciem godnym lepszej sprawy wypunktował, to po prostu dowód na luz z jakim do tematu podeszli twórcy tego filmiku.
dlaczego zaś pan recenzent jest taki strasznie serio i znęca się nad filmem ewidentnie mającym być prowokacją i drwiną - nie sposób dociec. Nie szkoda czasu na wyzłośliwianie się nad filmem w tak oczywisty sposób przegiętym i pozbawionym walorów ?