Wśród mnóstwa filmowego badziewia zalegającego półki sklepów i wypożyczalni „Dziedzic Maski” – niczym tłusta, zielona mucha tkwiąca na szczycie kompostu – zajmuje szczególną pozycję. To film tak niedobry, a jednocześnie tak drogi, że rzucił się w oczy jurorom przyznającym Złote Maliny i został uhonorowany nagrodą za najgorszą kontynuację. Z oczywistych powodów próżno szukać tej informacji na opakowaniu DVD, warto jednak zachować ją w pamięci, by potem nie żałować straconych szarych komórek.
Maską go, maską!
[Lawrence Guterman „Dziedzic maski” - recenzja]
Wśród mnóstwa filmowego badziewia zalegającego półki sklepów i wypożyczalni „Dziedzic Maski” – niczym tłusta, zielona mucha tkwiąca na szczycie kompostu – zajmuje szczególną pozycję. To film tak niedobry, a jednocześnie tak drogi, że rzucił się w oczy jurorom przyznającym Złote Maliny i został uhonorowany nagrodą za najgorszą kontynuację. Z oczywistych powodów próżno szukać tej informacji na opakowaniu DVD, warto jednak zachować ją w pamięci, by potem nie żałować straconych szarych komórek.
Lawrence Guterman
‹Dziedzic maski›
EKSTRAKT: | 10% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Dziedzic maski |
Tytuł oryginalny | Son of the Mask |
Dystrybutor | Warner Home Video |
Reżyseria | Lawrence Guterman |
Zdjęcia | Greg Gardiner |
Scenariusz | Lance Khazei |
Obsada | Alan Cumming, Jamie Kennedy, Bob Hoskins, Kal Penn, Trilby Glover, Magda Szubanski |
Muzyka | Randy Edelman |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | Niemcy, USA |
Czas trwania | 94 min |
Parametry | Dolby Digital 5.1; format: 1,85:1 |
WWW | Strona |
Gatunek | familijny, komedia, przygodowy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Ilekroć trafiam na fatalnie zrealizowany film familijny, jak żywa staje mi przed oczami piękna scena z „Rodziny Addamsów 2”, kiedy to niegrzeczne dzieci były zmuszane do posłuszeństwa oglądaniem leciwego „Bambi” i „Dźwięków muzyki”. Tak sobie wtedy myślę, że może by warto dla odmiany pozmuszać dorosłych – głównie tych odpowiedzialnych za produkcję kiepskich filmów – do oglądania rzeczy w rodzaju seussowskiego „Kota” czy właśnie „Dziedzica Maski”, żeby wreszcie nabrali trochę rozumu. Bo niby czemu tylko dzieci mają być katowane takim świństwem? Czym sobie na to zasłużyły?
Pierwsze sygnały, że coś jest nie tak, to obsada filmu. Próżno tu szukać grającego w „Masce” Jima Carreya – co teoretycznie o niczym jeszcze nie świadczy, bo jak do tej pory Carrey dał się namówić tylko do powtórzenia roli Ace’a Ventury. Gorzej, bo prócz Bena Steina, który konsekwentnie – gdyż podkładał też głos w animowanym serialu „Maska” – wciela się w rolę doktora Arthura Neumanna, nie ma tu nikogo z poprzedniej ekipy. Nie ma tu też żadnego aktora z tak zwanej pierwszej ligi, jeśli oczywiście nie liczyć kilku migawek z Bobem Hoskinsem w roli Odyna. Kolejne wątpliwości wzbudza sposób wprowadzenia „Dziedzica Maski” na polski rynek – ukradkiem, bez reklamy, od razu na półki sklepów i wypożyczalni. Wszystko zaś staje się jasne prawie natychmiast po uruchomieniu płyty.
Film bowiem jest zrealizowany wedle najgorszych schematów, infantylny ponad wszelkie wyobrażenie i tragicznie wręcz głupi. Już w pierwszych minutach można posmakować rzeczywistego poziomu tego nieporozumienia. Wszyscy obecni na ekranie grają w sposób wręcz skandaliczny, najwyraźniej starając się naśladować styl poruszania się i mimikę postaci z kreskówek. Objawia się to przede wszystkim nadmiernie żywą gestykulacją, mającą w mniemaniu twórców filmu w sposób dobitny pokazać stan uczuć bohaterów. I tak – jeśli postać otrząsa się z jakiejś myśli, to rzeczywiście się otrząsa, zdziwienie owocuje wytrzeszczem oczu i uformowaniem ust na kształt rybiego pyszczka, zbycie rozmówcy to trzepotanie rękami jak kura skrzydłami, a okazanie radości to taneczne podskoki z posapywaniem i kręceniem biodrami. Mało tego. Bohaterowie są skonstruowani ściśle według kreskówkowych schematów, co w kinie aktorskim szczególnie mocno drażni. Najlepiej widać tę tendencję na przykładzie osoby przewodnika po muzeum, który jest leciwym, flegmatycznym okularnikiem, opisującym kolejne eksponaty kompletnie wypranym z emocji głosem. Podobnie schematyczny jest szukający zaginionej maski bohater negatywny (czarny płaszcz, kapelusz z absurdalnie wielkim rondem), mający tendencje do „złowieszczego” śmiechu, a także zahukany i obawiający się swojego szefa główny bohater, przelewający swoje cieplejsze uczucia na małego, łaciatego pieska. Który to piesek, notabene, kiedy pojawia się w domu „niemowlak” (komputerowe wspomaganie mimiki twarzy dziecka jest porażające, bo coś w proporcjach głowy malucha wciąż nie daje spokoju), kreśli zawiłe plany pozbycia się brzdąca i przywrócenia dawnego ładu.
A wszystko to okraszone przykrej jakości humorem. Dla uciechy widza dziecko wali głową tatusia w jaja, zawinięta w bandaż kobieta w stroju kocicy (wyobraźcie sobie przy tym, że strój ten pozbawiony jest najdrobniejszej iskierki erotyzmu) dostaje kopa w żebra, żeby się z zawoju rozwinąć, zielone plemniki dają sobie ogonami po łbach w wyścigu do jajeczka, a żona głównego bohatera rzyga – dobrze, że bąbelkami – prosto na kamerę. Że nie wspomnę o hydrauliku, który ma niesmacznie kuse spodnie i majtki czy dzieciaku, który sika czterema strumieniami na ojca, a potem rzyga nań zieloną mazią (ok, scenarzysta oglądał „Egzorcystę” – i co z tego?). Do tego wszyscy obecni w kadrze są skończonymi idiotami, na czele z Lokim, który zachowuje się niekiedy jak down po trzeciej lobotomii, bo będąc bogiem nie potrafi stwierdzić, czy trzyma w ręku magiczną maskę swojego wytworu, czy plastikową, tajwańską podróbkę.
Nie ma co w tej sytuacji rozwodzić się jeszcze nad niezdecydowaniem twórców w kwestii gatunkowej przynależności „Dziedzica Maski” (naturalnie jest to film familijny, posiadający nawet wstawki kreskówkowe, ale tu i ówdzie silnie zaznaczają się akcenty czarnego kryminału), a także nad tandetnością efektów specjalnych. Dość wspomnieć, że bohater po nałożeniu maski ma zerową mimikę twarzy, sama maska zaś – jak wszystko, co jest tutaj komputerowo animowane, obrzydliwie sztuczna i plastikowa – ma USZY. Co, naturalnie, kłóci się zarówno z poprzednim filmem, jak i z serialem. Czy po takim opisie można by pomyśleć, że „Dziedzic Maski” kosztował ponad siedemdziesiąt milionów zielonych? A być może – w związku z rozbieżnością sieciowych danych – wręcz sto?
Dla dopełnienia dodam, że film zaszedł na IMDB na 47. miejsce najgorszych obrazów w historii kina. Sądzę więc, że bardzo rozsądnym będzie zapomnienie o jego istnieniu.