ElekTRONiczna katapultaKamil WitekElekTRONiczna katapultaProgramowanie magii Gdy w lipcu 1981 roku zakończono zdjęcia, surowy materiał trafił do właściwej obróbki. Przyjęte eksperymentalne rozwiązanie było dość skomplikowane, i, jak się później okazało, nie powtórzono go już w żadnym innym filmie. By przekonwertować aktorski materiał w animację komputerową, każdą klatkę filmu sfotografowano na czarno-biało i stworzono z niej negatywy. Następnie wyodrębniano z niej elementy stroju, które poddawano obróbce animacji backlit. Oddzielano też twarze, by później całość łączyć razem wkomponowując w gotowe tła i scenografię. Tak składane kadry zawierały – w zależności od złożoności – od kilku do nawet dwudziestu czterech odrębnych warstw. Lisbergerowi i całemu zespołowi grafików zależało, by elementy CGI pojawiające się w „TRONie” nie odbiegały swoją jakością i wyglądem od reszty, dlatego tła zaprojektowano tak, by wyglądały łudząco podobnie to tych wykreowanych za pomocą komputera. Złożoność procesu sprawiała, że w pewnym momencie przy postprodukcji „TRONa” pracowała niemal pięćsetosobowa ekipa. Szefom Disneya zależało, żeby jak najszybciej przygotować 3-4 minutowy w pełni gotowy fragment filmu, by pokazać go na wystawie w Las Vegas i podgrzać atmosferę oczekiwania na coś naprawdę wyjątkowego. Jednak nikt nie spodziewał się, że pierwszy pokazowy teaser pochłonie ogromną ilość czasu i zaprzęgnie do pracy masę ludzi. Jedna minuta gotowego filmu wymagała bowiem pracy całego zespołu przez cały miesiąc. Szybko wykalkulowano, że przy tym samym tempie ukończenie filmu może zająć nawet kolejnych 80(!) miesięcy. Było to zdecydowanie zbyt długo. „TRON” stanął przed widmem zamknięcia produkcji. Ratunkiem okazał się drugi zespół, a konkretnie tajwańskie studio Cuckoos’s Nest, gdzie prawie stuosobowa ekipa kolorowała tła i gotowe kadry odsyłała z powrotem do Los Angeles. W tym czasie artyści mogli pracować nad innymi aspektami postprodukcji, a film w końcu wrócił na właściwe tory. Nie obyło się jednak bez małej wpadki. Okazało się, że negatywy po kolorowaniu ich przez Tajwańczyków nie były całkowicie wyschnięte, a farba w wielu miejscach po prostu je posklejała. Zanim zatem kontynuowano proces animacji i łączenia kadrów, całość trzeba było rozdzielić z ogromną starannością, tak by nie zaprzepaścić wykonanej pracy. Już od początku realizacji filmu wiadomo było, że największym wyzwaniem będzie grafika i animacja komputerowa. W tym czasie nie było jednej dużej firmy mogącej udźwignąć tak poważny projekt, jakim był „TRON”, dlatego do wykonania animacji zatrudniono cztery największe firmy zajmujące się w tym czasie ową techniką. Przewidywano, że w „TRONie” CGI będzie samodzielne stanowić około 15–20 minut, co było ówcześnie ewenementem w pełnometrażowej produkcji. Oglądając z dzisiejszej perspektywy dość prymitywny materiał, należy sobie uzmysłowić, z jakimi technologicznymi ograniczeniami mieli do czynienia jego twórcy. Informatycy pracowali na komputerach o pamięci operacyjnej do 2 megabajtów, co było i tak jedną z największych mocy, na jakie można było sobie pozwolić. Sprzęt nie miał specjalistycznego oprogramowania, a wszystko trzeba było wpisywać ręcznie. Narzędzia, jakimi dysponowano po prostu nie pozwalały na kreowanie rzeczywistości należącej do sfery marzeń i dalekich eksperymentów. Choć i tak wiele jak na tamte czasy osiągnięto, skupiano się na rzeczach możliwych do wykonania. Nadzorujący wykonanie CGI Bill Kroyer musiał też nauczyć animatorów filmowego myślenia. „Największą niedogodnością w tworzeniu CGI było to, że osoby pracujące w firmach nie miały wiele wspólnego z kręceniem filmów. Dlatego nie podchodziły do tematu tworzenia animacji tak, jak robiliby to filmowcy”. TRON Effect z opóźnionym zapłonem Zawirowania i opóźnienia w produkcji sprawiły, że wstępną datę premiery trzeba było przesunąć z wiosny 1982 na lato, gdy TRON musiał rywalizować o widza z konkurentami wielkiego kalibru, jak „E.T”, „Łowca Androidów”, „Duch” i druga część „Star Treka”. Choć wzbudzał sporo szumu i zainteresowanie mediów, wyniki finansowe nie powalały, a filmowi daleko było do miana wakacyjnego hitu. Krytyka przyjęła „TRON” ze średnim entuzjazmem, widzowie także, co zamieniło się ostatecznie w 33 miliony dolarów wpływów przy niespełna 17 milionowym budżecie. Amerykańska Akademia Filmowa odmówiła nominowania „TRONa” za efekty wizualne, argumentując, że twórcy nie grali do końca według zasad, wspomagając się komputerami. Film co prawda otrzymał dwie nominacje do Oscara (za kostiumy i dźwięk), ale żadnej statuetki nie zdobył. Dopiero 14 lat później Akademia doceniła twórców i ich wiekopomne dzieło, przyznając nagrodę specjalną za osiągnięcia techniczne. Gdy „TRON” ujrzał światło dzienne, mało kto mówił głośno o przełomie. Fabuła czerpiąca trochę z filmów przygodowych, religii i westernów była tu raczej sprawą drugorzędną. Postawiono na efekt wizualny i choć film zdecydowanie wyprzedzał swoje czasy, to w momencie swojej premiery nie spotkał się z większym zachwytem. Główni gracze Hollywood nie rzucili się do masowej realizacji filmów z animacją komputerową. Do efektu szalonego boomu było bardzo daleko. „TRON” spełnił jednak inną, równie istotną rolę. Mając do dyspozycji nierozwiniętą technikę, jego twórcy zasygnalizowali potężny i niewyeksploatowany kierunek, który po latach zawładnął przemysłem filmowym. Wytwórnie, mimo że dalej podchodziły z ostrożnością do większego wykorzystania CGI (głównie za sprawą nienajlepszej pozycji „TRONa” w box office), to zaczęły powoli inwestować w animację komputerową i jej rozwój. Rozwój technologii pozwalał na coraz częstsze łamanie wizualnych ograniczeń, tak obecnych przy realizacji filmu Lisbergera. Gdy w 1995 roku ekrany kin opanowały ożywione zabawki z pierwszego w pełni animowanego komputerowo „Toy Story”, w sukces CGI nikt już nie wątpił. Powrót do gry Dla Disneya „TRON”, mimo sporych zysków z franczyzy i wprowadzenia go jako jednej z atrakcji we własnych parkach rozrywki, był zawsze nie do końca wykorzystanym potencjałem. Choć Lisberger przez ponad dwie dekady namawiał studio na realizację sequela, dopiero w 2005 roku uznano, że współczesna technologia pozwala na spełnienie wszelkich ekstrawaganckich estetycznych wizji. Nakręcony przy udziale astronomicznego budżetu (ok. 170 mln dolarów) w atrakcyjnej i rozwiniętej technologii 3D „TRON: Dziedzictwo” z pewnością nie rości już sobie praw do tytułu przełomu jak kiedyś część pierwsza, ale nikt w Disneyu nie ukrywa, że tym razem film ma po prostu sporo zarobić. Wszystko jest na dobrej drodze. W pierwszy weekend w USA „Tron: Dziedzictwo 3D” zgarnął z kin prawie 44 miliony dolarów i ma szansę na stanie się jednym z największych kasowych przebojów sezonu. Wykreowany właściwie w całości przy użyciu CGI urzeczywistnia w pełni wizję, jaka narodziła się ponad 30 lat temu w małym, prywatnym studiu. Lisberger – pracujący przy „Dziedzictwie” jako producent wykonawczy – może uznać swoje przełomowe dzieło za zakończone. |
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Cyfrowy świt
— Michał Kubalski
SPF – Subiektywny Przegląd Filmów (18)
— Konrad Wągrowski
Kozackie światełka
— Ewa Drab
Do kina marsz: Grudzień 2010
— Esensja
Esensja ogląda: Maj 2013 (1)
— Anna Kańtoch, Gabriel Krawczyk, Jarosław Loretz, Marcin T.P. Łuczyński
Czy jesteście skutecznym zespołem?
— Konrad Wągrowski
mbank Nowe Horyzonty 2023: Drrrogi, chłopcze…
— Kamil Witek
Mandalorian. Odcinek 8: Niańczyć i chronić
— Kamil Witek
Kurtka warta grzechu
— Kamil Witek
Gorzki smak socrealizmu
— Kamil Witek
Mandalorian. Odcinek 7: Człowiek honoru
— Kamil Witek
Ostateczny Porządek
— Kamil Witek
Mandalorian. Odcinek 6: Żadnych pytań
— Kamil Witek
Mandalorian. Odcinek 5: Powrót do przeszłości
— Kamil Witek
Mandalorian. Odcinek 4: Dwójka wspaniałych
— Kamil Witek
Mąż i Żona
— Kamil Witek
Artykuł ciekawy, ale tylu błędów na dwóch stronach dawno nie widziałem.