Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Kinowe porażki i sukcesy 2001

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 5 »

Esensja

Kinowe porażki i sukcesy 2001

GW: W sumie należałoby ochrzcić 2001 rokiem porażki epiki. Widowiska o rozlegle zaplanowanej fabule i szeroko poprowadzonym tle bogatym w wydarzenia, albo nie pojawiły się w ogóle, albo w formie zdumiewająco skundlonej (vide "Pearl Harbor"). A przecież porządne kultowe sf, o którym dyskutuje się w 20 lat po premierze, musi opierać się na porządnej epickiej historii. Widać jednak w stajniach wytwórni filmowych ludzie do niedawna twórczy, masowo zapadają na chorobę szalonych scenarzystów. Nie trzeba było ich tam tak tłoczyć i karmić byle czym...
ER: Mam wrażenie, że twórcy filmów sf uznali, że czas wielkich spektakli, gdzie liczył się głównie obraz, już minął i trzeba zacząć dawać fantastom do myślenia. Niestety, nie jest to dla nich naturalne i stąd dziwadła takie, jak końcówka "AI", względnie "Planety Małp" oraz straszliwie nadęta filozofia Gai w "Final Fantasy" Jeżeli ten trend utrzyma się, to możemy dostać bardzo ciekawą drugą część "Gwiezdnych Wojen". Nie mówię, że dobrą - ciekawą, bo Lucas zapewne postara się nadać filmowi tzw. "głębię", i pewnie zastosuje do tego najprostszy z manewrów - Zło wygra.
MCh: Akurat w tym przypadku wydaje mi się, że to nie kwestia zakończenia wielkich spektakli, tylko widoczny od pewnego czasu koniec ery fascynowania się tym, co mogą w filmie zrobić komputery. Dzisiaj wiadomo już, że można zrobić po prostu wszystko, wiec widza nie ściągną do kina same efekty specjalne. Na szczęście zresztą, bo ten okres kręcenia idiotycznych historyjek za straszne pieniądze, tylko dla pokazania możliwości renderingowych kolejnej generacji Silicon Graphics, był dla mnie jednym ze smutniejszych zjawisk w kinie w ostatnich dekadach. Teraz znowu trzeba się wysilić i pokazać jakąś historię, w której efekty mają swoje miejsce, ale wcale nie muszą być pierwszoplanowe. Natomiast niewątpliwie szkoda, że w ciągu tych ostatnich 12 miesięcy nie udało się nam zobaczyć na ekranie żadnego filmu, który, obok tych komputerowych wodotrysków, oferowałby naprawdę wciągającą, spójną fabułę. Mam nadzieje, że w najbliższym roku będzie inaczej - podobno "Władca pierścieni" jest właśnie takim filmem, ultra "skomputeryzowanym", ale świetnie opowiedzianym.
A to akurat ładne zdjęcie jest, więc nie ma co dopisywać pod nim głupot. [Kadr z filmu 'Amelia']
A to akurat ładne zdjęcie jest, więc nie ma co dopisywać pod nim głupot. [Kadr z filmu 'Amelia']
JL: Jesteś idealistą, Michale, jeśli sądzisz, że twórcy filmowi przekroczyli jakąś magiczną barierę nasycenia kinematografii efektami specjalnymi. Coś mi się zdaje, że może faktycznie chwilowo nie będzie kolejnych prób robienia filmów wyłącznie na komputerze (mówię o filmach typu "Final Fantasy"), ale nie wierzę, by w budżetach nowych filmów sf stawki za scenariusz zaczęły zauważalnie rosnąć. Spece od FX na pewno znajdą sobie coś do roboty. Na przykład zajmą się takim dopracowaniem efektów, żeby nie można było stwierdzić, czy, przykładowo, obecne w filmie zwierzę jest prawdziwe, czy może wygenerowane przez komputer. Bo ta sprawa wciąż kuleje - Draco z "Ostatniego smoka" nie wygniatał na polu trawy swoimi stopami, Jar-Jar Binks dziwnie się ruszał, a postaci z "Final Fantasy" zdawały się być pozbawione wagi. Natomiast co do wabika, który ściąga widza na seans, to pozwolę sobie cynicznie zauważyć, że nie ma absolutnie żadnego znaczenia, czy w filmie jest dużo sensu, czy mało. Tego nie widać w reklamówkach, a właśnie reklamówki pracują na dobre entree filmu. Recenzenci, czy znajomi potencjalnego widza mogą się wypowiadać o filmie dopiero po jego obejrzeniu, a wtedy częstokroć jest już za późno na jakąkolwiek większą "akcję ostrzegawczą" (oczywiście nie dotyczy to rasowych kinomanów, którzy regularnie przeglądają prasę branżową i na parę miesięcy przed polską premierą dokładnie już wiedzą, co w trawie piszczy ; ).
AD: Jeśli chodzi o "Final Fantasy" to wydaje mi się, że ta produkcja zrealizowała poniekąd zamierzenia Lucasa o maksymalnej cyfrowości jego sagi. Wiadomo już, że druga i trzecia część "Gwiezdnych wojen" raczej już żadnego rekordu pod względem zastosowania technik komputerowych nie pobiją, co podcina jedną z gałęzi, nie wiem, czy nie najważniejszą, jaką wydaje się kierować dziś Lucas. Owszem, fabularnie "Final Fantasy" jest mierne, ale cieszy oko na swój nowy sposób, czego nie można było powiedzieć o "Mrocznym widmie".
MCh: Nie, w przypadku tej nowej części "Gwiezdnych wojen" jednej rzeczy Lucasowi odmówić się na pewno nie da - to będzie pierwszy tak bardzo prestiżowy film, zrealizowany stuprocentowo bez udziału celuloidu. Niezależnie od tego jaki sam film okaże się jakościowo, bez wątpienia przejdzie do historii filmowych technikaliów jako jeden z kluczowych kroków tej tzw. cyfrowej rewolucji. Przed Lucasem nikt działający w tej skali (budżet rzędu stu milionów dolarów) nie potrafił się na to odważyć, ale i po prostu nie mógł, bo poza Lucasem niewielu ludzi ma taką siłę przebicia. Ale to oczywiście uwaga na marginesie.
KW: Ja nie chce zapeszać - zbyt wielkie nadzieje wiązałem ostatnio z kinem sf i za bardzo się ostatnio rozczarowałem... Gdyby nie "Matrix" i "12 małp", lata 90-te byłyby dla sf filmowego stracone. A początek 3 tysiąclecia jest tak żenujący, że wstyd. Czy filmowcy nie mogli się bardziej postarać w roku o pięknym historycznym numerze 2001?
MCh: Nie mów nic więcej, bo zrobi mi się smutno. Najbardziej wizjonerskim filmem SF, jaki widziałem w kinie w 2001 roku była 30-letnia wizja tegoż roku autorstwa Kubricka. Jakoś po wyjściu z kina pomyślałem sobie, że przez tych 30 lat strasznie skarlała nam wyobraźnia twórców ekranowej fantastyki.
ER: Właśnie. Czego brakuje filmowcom? Czemu nie potrafią stworzyć oryginalnego i interesującego obrazu sf? Rozumiem, że produkcje wysokobudżetowe są sztampą, nikt nie zaryzykuje dużych pieniędzy na nowatorstwo, ale dlaczego brak młodych, tanich i goniących za niezwykłym? Czy też są, ale nie mamy do nich dostępu? Należałoby rozważyć, czy młodzi reżyserzy nie powinni być ganiani do książek (nie tylko sf), na których kształciliby swoją wyobraźnię i zdolność tworzenia wizji, którą warto by przenieść na ekran.
KW: A może chodzi nie o nich tylko o widzów, którzy wolą oglądać kolejne efektowne hałaśliwe superprodukcje w stylu "Dnia niepodległości", czy "Godzili", zamiast produkcji pobudzających intelektualnie?
MCh: A może po prostu o jedno i o drugie. Łatwiej jest dać widzom coś masowego, sprawdzonego i wzorowanego na tuzinie innych produkcji, niż zaryzykować z czymś nowym, odkrywczym. Z drugiej strony tych, którzy potrafią zaproponować "nowe", też przecież nie liczy się w dziesiątkach. Mowiąc banalnie, talent jest rzadki. Ale jednak zdarzają się co pewien czas tacy Wachowscy, czy Aronofsky.
JL: Ja się obawiam innej rzeczy. Tacy Wachowscy czy Aronofsky to odludki, które usiłują wbić się w przemysł filmowy. Ich jedyną szansą jest albo zrealizowanie filmu wybitnego, albo zrobienie wokół filmu dużego szumu (vide "Blair Witch Project"). Reszta - to znaczy wszyscy z szeroko pojętego przemysłu filmowego - ambicję mają tam, gdzie słońce nigdy nie zagląda. Bo mogą sobie na to pozwolić. Bo mają świetnych speców od marketingu, i wiedzą, że nawet jeśli zrobią koszmarną szmirę, to wystarczy wywalić dwa razy więcej, trzy razy więcej kasy na reklamę, dzięki czemu skusi się tyle jeleni, że koszta poniesione na zrobienie filmu zwrócą się z nawiązką. To widać choćby na przykładzie "A.I.", czy "Pearl Harbor". Film jest teraz zwykłym towarem, który podlega mechanizmom rynkowym. Nie chodzi w nim o jakikolwiek sens, a o to, jak dużo ludzi uda się nabić w butelkę i wyrwać im pieniądze. To bardzo przykra konstatacja.
AMBITNA MŁODZIEŻ GÓRĄ
MCh: Relatywnie lepiej wypadło moim zdaniem to wspomniane we wstępie kino ambitniejsze, chociaż miałem niestety w tym roku wrażenie, że większość reżyserów zaproponowała filmy poniżej swoich najlepszych dokonań. Woody Allen ("Drobne cwaniaczki") zrobił film zabawny, w starym stylu swoich lekkich komedii, ale po wyjściu z kina niewiele po nim pozostało mi w głowie. Gus van Sant ("Szukając siebie") mocno się powtarzał po poprzednim filmie. Bracia Coen ("Bracie, gdzie jesteś") pokazali jeden z tych swoich filmowych przerywników - zabawny i lekki, ale też jakoś mało treściwy.
Wydarzenia na Wiejskiej oderwały część członków Samoobrony od codziennych zajęć. [Kadr z filmu 'Bracie, gdzie jesteś?']
Wydarzenia na Wiejskiej oderwały część członków Samoobrony od codziennych zajęć. [Kadr z filmu 'Bracie, gdzie jesteś?']
Nie zachwycił mnie tez ani nowy Mamet ("Hollywood atakuje!"), ani Altman ("Dr T. i kobiety"), ani Patrice Leconte ("Wdowa z Saint-Pierre") ani wspomniany już Spielberg i Tim Burton. Z grupy tych kluczowych twórców ambitniejszego kina, na których filmy liczyłem, nie zawiódł mnie w żadnym stopniu jedynie Atom Egoyan ("Podróż Felicji") i Ang Lee ("Przyczajony tygrys, ukryty smok"). No, dorzucę jeszcze Wong Kar-Waia ze "Spragnionymi miłości". Mam wrażenie, że naprawdę najlepsze filmy w tym roku wyszły spod kamery albo debiutantów, albo ludzi, którzy dopiero niedawno przebili się do pierwszej ligi - Steven Soderbergh ("Traffic"), Lukas Moodysson ("Fucking Amal" i "Tylko razem"), Curtis Hanson ("Cudowni chłopcy"), Stephen Daldry ("Billy Eliott"), Jonathan Glazer ("Sexy Beast") itd.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
Sebastian Chosiński

30 IV 2024

Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Android starszej daty
Jarosław Loretz

29 IV 2024

Kości pamięci, silikonowe powłoki, sztuczna krew – już dawno temu twórcy filmowi przyzwyczaili nas do takiego wizerunku androida. Początki jednak były dość siermiężne.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Polecamy

Android starszej daty

Z filmu wyjęte:

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.