Peter Jackson: wariat ze skrzydłamiMichał ChacińskiPeter Jackson: wariat ze skrzydłamiPo sukcesie „Złego smaku” Jackson chciał zrealizować jedno ze swoich młodzieńczych marzeń – czarną komedię o zombie, z przyzwoitym budżetem i wiarygodnymi efektami specjalnymi. Napisał scenariusz wraz z dwójką przyjaciół, m.in. z Fran (Frances) Walsh, autorką scenariuszy telewizyjnych, która do dziś jest jego życiową partnerką. Gdy jednak okazało się, że w trakcie pisania opowieść zmienia się w prawdziwą orgię efektów specjalnych, Jackson zdał sobie sprawę, że fundusze, jakimi dysponuje, nie wystarczą na nakręcenie takiego filmu. Postanowił szybko zmienić plany i ponownie z dwójką znajomych napisał scenariusz filmu… kukiełkowego. Przez następnych kilkanaście miesięcy powstawało „Meet the Feebles”, jeden z najbardziej oryginalnych filmów, jakie zna kino. „Meet the Feebles” opowiada historię kukiełkowego teatru, podobnego choćby do świetnie znanego Muppet Show, z tą różnicą, że po zejściu ze sceny muppety zachowują się dokładnie tak, jak mogliby się zachowywać ludzie w podobnej sytuacji. Jackson zresztą nazywa ten film „satyrą na ludzkie zachowanie”. Film prezentuje więc całą galerię niesamowicie zabawnych postaci w typowych sytuacjach: zachłanny impresario (mors) zdradza główną gwiazdę programu (hipopotamicę), rozwiązły członek zespołu (królik) dowiaduje się, że „zapadł na śmiertelną chorobę płciową”, miotacz noży (krokodyl) okazuje się zaćpanym weteranem wojny w Wietnamie kompletnie nie wytrzymującym napięcia związanego ze swoją profesją (fenomenalna sekwencja wojennych wspomnień), gdzieś w piwnicy cwaniaczek z ekipy technicznej (mętny szczurek) kręci z tancerkami filmy „dla dorosłych” itd. Część sytuacji w innym ujęciu wyglądałaby może mało oryginalnie, ale przeniesienie ich przez Jacksona do kukiełkowego teatrzyku zmienia całość w niezwykle śmieszne widowisko, pełne genialnych skeczy sytuacyjnych. Co również ciekawe – film ma znakomitą oprawę muzyczną. Wydarzenia zakulisowe przeplatane są z „oficjalnymi” występami muppetów (czy raczej feeblesów) na scenie i każda z prezentowanych piosenek brzmi naprawdę świetnie. Uważam „Meet the Feebles” za jedno z najlepszych dokonań w karierze Jacksona. Film jest oczywiście zupełnie wyjątkowy (również czysto „autorski” – Jackson wystąpił jako współscenarzysta, reżyser, operator kamery i twórca kukiełek), ale gdyby jednak spróbować poszukać jakiegoś ducha pokrewnego Jacksonowi, powiedziałbym, że kojarzy mi się on z tym samym anarchizmem i ostrym jak brzytwa satyrycznym zacięciem, które charakteryzowały Pythonów czy choćby Lindseya Andersona (oczywiście z zachowaniem wszelkich proporcji). „Meet the Feebles” zasygnalizowało również kolejną charakterystyczną dla filmów Jacksona cechę: jego zamiłowanie do prezentowania na ekranie znanych sytuacji z nieoczekiwanymi modyfikacjami. W szeregu innych filmów reżyser potwierdzi, że punktem wyjścia jest dla niego często to, co na oko rozpoznawalne i ograne, jednak podczas tworzenia scenariusza sam (lub z Fran Walsh) modyfikuje utarte schematy w taki sposób, aby wydobyć z nich nowe możliwości komiczne czy dramatyczne. W tym sensie siła Jacksona jako scenarzysty i reżysera często nie polega na umiejętności wymyślenia materiału zupełnie oryginalnego, ale na zgrabnej modyfikacji tego, co zostało już pokazane przez innych. Na amerykańskim rynku 'Martwica mózgu' nie mogła być wyświetlana pod oryginalnym tytułem 'Braindead', ponieważ prawa autorskie do tej nazwy posiadało inne studio. Film wyświetlao jako 'Dead Alive'. Gdyby pokusić się o nazwanie pierwszych trzech filmów Jacksona jego trylogią gore (pamiętając o umowności przemocy wśród kukiełek z drugiego filmu), „Martwica mózgu” jest jej szczytowym punktem i jednocześnie najbardziej bezkompromisowym ukłonem Jacksona w stronę wielbicieli horroru. To produkcja naprawdę dla ludzi o mocnych nerwach i jeszcze mocniejszych żołądkach. Reszta widowni może popaść w stan oszołomienia po pierwszych kilku minutach (w których nawiasem mówiąc Jackson nawiązuje do jednego ze swoich ulubionych filmów, „King Konga”). Do nie przekonanych raczej nie trafi argumentacja Jacksona, że sam film to przecież komedia w stylu Bustera Keatona, tyle że z domieszką krwi i posoki. W moim odczuciu Jackson doszedł tym filmem do muru – pójść dalej w gatunku komediowego horroru gore chyba się nie da. Zdołał na szczęście nakręcić film tak dobry, że zasłużył na miejsce w panteonie absolutnej klasyki gatunku, obok takich tytułów, jak trylogia „Evil Dead” Sama Raimiego, „Re-Animator” Stuarta Gordona, czy „Powrót żywych trupów” Dana O′Bannona. Oczywiście nie byłoby to możliwe bez odpowiednich funduszy i bez zupełnej wolności reżysera na planie. W tym miejscu warto wspomnieć, że na początku kariery Jackson otrzymywał regularne dofinansowanie od Nowozelandzkiej Komisji Filmowej, przy jednoczesnym pozostawieniu mu przez jej członków zupełnie wolnej ręki w kwestii realizacji materiału. Fakt niezwykły, jeśli pamiętać o stylu, w jakim filmy te nakręcono. Proponuję przy tej okazji wyobrazić sobie reakcję członków naszych szacownych komisji filmowych, przed którymi staje nieuczesany dwudziestolatek z pytaniem, czy mógłby otrzymać dofinansowanie dla swojego krwawego filmu o zombie. No, ale może to z tego powodu musimy w kinach oglądać nieudane superprodukcje członków naszych komisji i czytać w gazetach narzekania, że w polskim kinie brak (he, he) świeżej krwi… Jackson komentuje udział Komisji w swojej wczesnej karierze bardzo zdroworozsądkowo: „W Nowej Zelandii w okresie poprzednich 10-12 lat zrealizowano może 50-60 filmów. Tylko trzy czy cztery z nich przyniosły zysk. Jednym z nich był „Zły smak”. (…) Komisji zwrócił się wkład w film, zatem mogli inwestować w następne przedsięwzięcia. (…) Poza tym podczas festiwalu w Cannes dwóch najważniejszych członków Komisji znalazło się na seansie „Martwicy mózgu” i okazało się, że był to bardzo udany seans. Widzowie głośno śmiali się i klaskali. Tego typu reakcji w ogóle nie widać na innych nowozelandzkich filmach, więc sądzę, że po prostu Komisja zdała sobie sprawę, że nie są to filmy tak złe.” „Martwica mózgu” była dla reżysera pierwszym filmem z profesjonalnymi aktorami. Ku własnemu zdziwieniu, Jackson sam stwierdził, że kontakt z nimi nie sprawia mu żadnych problemów. Odkrycie to okazało się ważne m.in. z tego powodu, że „Martwica” była jego trzecim filmem o podobnym wydźwięku i reżyser postanowił po niej spróbować w kinie czegoś zupełnie innego – filmu „aktorskiego”, a nie produkcji napędzanej efektami. „Martwica mózgu” stała się filmem na tyle głośnym i popularnym (zebrała kilkanaście różnych nagród na całym świecie, m.in. tytuł najlepszego filmu roku od Akademii Fantasy, SF i Horroru – branżowego odpowiednika Oscarów), że Jackson zdołał szybko znaleźć finanse na nowy obraz, noszący tytuł „Niebiańskie istoty” („Heavenly Creatures”). Nawet na pierwszy rzut oka projekt wydaje się zupełnie odmienny od wcześniejszych zainteresowań reżysera: film opowiada dramatyczną, opartą na faktach historię morderstwa, dokonanego na pewnej kobiecie przez jej córkę wraz z przyjaciółką; obie 15-letnie sprawczynie, Pauline Parker i Juliet Hulme, podejrzewano o związek lesbijski. |
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
„Ten film był dnem dna”, czyli historia ekranizacji prozy Stanisława Lema
— Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Krystian Fred, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
Great Scott!
— Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Alicja Kuciel, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Strach siedzi w nas, czyli kino grozy pod lupą (2)
— Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
Strach siedzi w nas, czyli kino grozy pod lupą (1)
— Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
Dwóch samurajów
— Michał Chaciński
Quiz: Czy nadajesz się na producenta filmowego?
— Michał Chaciński
Kill Bill - czwórgłos
— Marta Bartnicka, Michał Chaciński, Anna Draniewicz, Konrad Wągrowski
Szara strefa moralności
— Michał Chaciński
Więcej czasu, mniej Apokalipsy
— Michał Chaciński
Dorastanie w drodze
— Michał Chaciński