Ambiwalentnie przyjęty „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” sprawił, że wielu zwolenników Davida Finchera zwątpiło w jego zdolność do wyboru odpowiednio stymulujących projektów. Mówiono, że stracił pazur, złagodniał, zaczął dostosowywać się do masowego odbiorcy. Historia o okolicznościach powstania popularnego serwisu społecznościowego nie brzmi jak trzymający w napięciu thriller, więc wielu oczekiwało populistycznej porażki. Tymczasem Fincher dostarczył jeden z najlepszych filmów roku.
Baby, You’re a Rich Man!
[David Fincher „The Social Network” - recenzja]
Ambiwalentnie przyjęty „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” sprawił, że wielu zwolenników Davida Finchera zwątpiło w jego zdolność do wyboru odpowiednio stymulujących projektów. Mówiono, że stracił pazur, złagodniał, zaczął dostosowywać się do masowego odbiorcy. Historia o okolicznościach powstania popularnego serwisu społecznościowego nie brzmi jak trzymający w napięciu thriller, więc wielu oczekiwało populistycznej porażki. Tymczasem Fincher dostarczył jeden z najlepszych filmów roku.
David Fincher
‹The Social Network›
EKSTRAKT: | 100% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | The Social Network |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 15 października 2010 |
Reżyseria | David Fincher |
Zdjęcia | Jeff Cronenweth |
Scenariusz | Aaron Sorkin |
Obsada | Jesse Eisenberg, Andrew Garfield, Rooney Mara, Brenda Song, Rashida Jones, Justin Timberlake, Joseph Mazzello, Malese Jow, Max Minghella, Caleb Landry Jones, John Getz, Mike Ahuja |
Muzyka | Trent Reznor, Atticus Ross |
Rok produkcji | 2010 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 120 min |
Gatunek | obyczajowy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Na samym początku należy rozprawić się z niesprawiedliwym określeniem „film o Facebooku”, które rzekomo dyskwalifikuje sam fakt powstania „The Social Network”. Scenariusz powstał na podstawie książki Bena Mezricha „The Accidental Billionaires” i opowiada przede wszystkim o ludziach oraz splotach wydarzeń, motywacji i pomysłowości, które doprowadziły do powstania Facebooka, którego znamy dziś. Chyba nikt się spodziewał, że będzie to „live-action” odzwierciedlający struktury serwisu, gdzie bohaterowie będą zaznaczać „Lubię to!” i zapraszać się do grona znajomych przez cały czas trwania? Taką parodię zrobił już zresztą „South Park”. Nie jest to także żadna laurka ani film reklamujący zalety Facebooka. Już znakomity trailer ze świetnie wykorzystanym utworem „Creep” rozwiał wiele podobnych wątpliwości, przy okazji będąc świetnym, autonomicznym dziełkiem.
Film Finchera zaczyna się od rozbudowanej sceny dialogowej pomiędzy Markiem Zuckenbergiem i jego dziewczyną, Ericą. Kwestie wypowiadane z oszałamiającą prędkością od razu skłaniają do skupienia uwagi oraz wiele mówią o bohaterach. Rozmowa, którą prowadzą, to właściwie dwa na przemian wypowiadane monologi z niewielką ilością punktów stycznych. Zupełnie jakby posługiwano się kodem niezrozumiałym dla postronnego słuchacza, co okazuje się także charakterystyczne dla umiejętności (a)społecznych Zuckenberga. Scena kończy się zakończeniem ich związku: Mark dowiaduje się, że jest „dupkiem”, po czym udaje się pieszo do swojego harvardzkiego akademika, przez całą drogę obserwowany przez kamerę. Ponieważ dzieje się to w roku 2003, Mark nie korzysta z iPhone’a, żeby zmienić swój status związku – musi przebiec cały dystans do swojego komputera. Reżyser pokazuje go w niedawnym, jeszcze odrobinę bardziej analogowym świecie, tuż przed istotnym wkładem w wirtualną komunikację, którego już za chwilę dokona.
Pijany i sfrustrowany, jednocześnie wyszydza na blogu swoją byłą dziewczynę i pisze serwis FaceMash, w którym można oceniać studentki pod względem atrakcyjności. Strona okazuje się niespodziewanym hitem, który przeciąża sieć Harvardu i sprawia, że Zuckenberg zostaje zauważony. Niedługo po tym angażuje się w tworzenie strony Harvard Connection, zaproszony do współpracy przez bliźniaków Winklevoss. Mark jednak zwodzi ich przez tygodnie, samotnie opracowując własny serwis TheFacebook, który potem przerodzi się w popularnego Facebooka.
Skomplikowana fabuła pełna zakrętów i zaułków została przedstawiona we fragmentarycznej strukturze, przeskakującej po osi czasu od rozpraw sądowych do relacjonowanych wydarzeń i różnych punktów widzenia. Zapierające dech tempo dialogów narzucone w pierwszej scenie zostaje utrzymane przez cały film (Fincher polecił aktorom szybkie mówienie, żeby zmieścić cały długi scenariusz w wymaganym czasie trwania). Bohaterowie wypowiadają duże ilości tekstu – pełnego zgrabnych wyrażeń, zabawnych, inteligentnych puent i chwytliwych metafor. Dzięki temu wszystkie sceny iskrzą i przykuwają uwagę, czyniąc nawet statyczne sekwencje z sali sądowej elektryzującymi. Scenarzysta Aaron Sorkin okazał się idealnym partnerem dla Finchera – niewiarygodnie dobre dialogi otrzymały fascynującą oprawę wizualną.
W tak „przegadanym” filmie najtrudniejsze zadanie spoczęło na barkach obsady skompletowanej z obiecujących, młodych aktorów. Jesse Eisenberg („Walka żywiołów”, „Adventureland”) pokazał pełnię swoich umiejętności w pełnej detali kreacji Zuckenberga: z jednej strony diabelnie inteligentnego programisty, który potrafi przerobić pomysł w przystępny kod, z drugiej – złośliwego frustrata, egocentryka, mającego problemy z porozumieniem się z innymi. Eisenberg świetnie balansuje na tej cienkiej granicy pomiędzy sympatią i antypatią. Justin Timberlake jest niemal równie dobry jako założyciel Napstera, Sean Parker – przebiegły gracz, wprowadzający zarówno dobre pomysły, jak i największe konflikty. Następny Spider-Man, czyli Andrew Garfield gra jedyną sympatyczną postać – Eduardo Saverina, naiwnego, początkującego przedsiębiorcę, dającego się wyrugować z interesu przez najlepszego przyjaciela. Na uwagę też zasługuje świetna podwójna rola Armie Hammera, który wciela się w obu bliźniaków Winklevoss (niezauważalne CGI rodem z Benjamina Buttona). Kluczowa jest także Rooney Mara w roli Eriki – pojawia się w niewielu scenach, jednak trudno ją zapomnieć. W końcu to ona była bezpośrednim impulsem do stworzenia Facebooka.
Pod względem formalnym „The Social Network” to bezpośredni potomek „Zodiaka”. Oszczędny, dopracowany w szczegółach styl wizualny rzadko zwraca na siebie uwagę wirtuozerią, jednak jest niezwykle efektywny i funkcjonalny. Większość akcji dzieje się zamkniętych pomieszczeniach oświetlanych jedynie blaskiem monitora, salach sądowych czy klubach. Mimo to reżyser wraz z operatorem Jeffem Cronenwethem znaleźli sposób na pokazanie ich w atrakcyjny i ciekawy sposób, poprzez pomysłowe ustawienia i jazdy kamery, oświetlenie oraz montaż. Film zrobiony jest po prostu perfekcyjnie i żadne ujęcie nie jest w nim zmarnowane. Obrazu dopełnia ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Trenta Reznora i Atticusa Rossa, podskórnie budująca napięcie i klimat, lecz unikająca stereotypowego podkreślania emocji i patosu.
Ideologicznie „The Social Network” nie opowiada się po żadnej ze stron. Nie ma tu tak ewidentnej ironii jak w „Podziemnym kręgu” ani ponurego światopoglądu z „Siedem”. Fincher przedstawia wydarzenia z dystansu i z różnych punktów widzenia, nie doprowadza także do ewidentnej konkluzji. Reżyser nie próbuje także podporządkować filmu socjologicznej refleksji na temat natury Facebooka i zmian, które zainicjował. Stanowi ona raczej dostrzegalny tu i ówdzie element tła, subtelnie wskazujący zachodzące procesy.
Jest to przede wszystkim film o skomplikowanych relacjach międzyludzkich, o naturze komunikacji, przy okazji także o technologii. Pozostawia nas z paradoksem, w którym aspołeczna jednostka dokonuje istotnego kroku w budowaniu wirtualnej społeczności, a elitarny, studencki serwis, będący odpowiedzią na ekskluzywne kluby, staje się ogólnoświatową siecią dla wszystkich. Twórca Facebooka sam do końca nie wiedział, co tworzy, ale wiedział, że jest to coś otwartego, dynamicznego, ciągle rozwijającego się. Fincher umieścił te fascynujące sprzeczności w wielowarstwowym, nowoczesnym filmie, unaoczniając klimat rzeczywistości, w której żyjemy.