Przy okazji premiery amerykańskiej wersji „Pozwól mi wejść” dystrybutor zdecydował się ponownie wpuścić do kin szwedzki oryginał. Pozostaje tylko przyklasnąć tej decyzji, bowiem wielokrotnie nagradzany film Tomas Alfredson należy do najciekawszych produkcji grozy ostatniej dekady, a dwa lata temu przeszedł przez polskie kina praktycznie niezauważony.
Konrad Wągrowski
Mój własny wampir
[Tomas Alfredson „Pozwól mi wejść” - recenzja]
Przy okazji premiery amerykańskiej wersji „Pozwól mi wejść” dystrybutor zdecydował się ponownie wpuścić do kin szwedzki oryginał. Pozostaje tylko przyklasnąć tej decyzji, bowiem wielokrotnie nagradzany film Tomas Alfredson należy do najciekawszych produkcji grozy ostatniej dekady, a dwa lata temu przeszedł przez polskie kina praktycznie niezauważony.
Tomas Alfredson
‹Pozwól mi wejść›
„Pozwól mi wejść”, ekranizacja wydanej u nas
powieści Johna Ajvide Lindqvista (wydanej u nas pod tytułem „Wpuść mnie”) (zainspirowanej słowami piosenki Morriseya), przemknęła przez nasze kina na jesieni 2008 roku jak meteor, praktycznie niezauważone przez krytyków i widzów. A szkoda, bo mamy do czynienia z filmem, który zgarnął już niemałą liczbę nagród i wyróżnień, dorobił się nobilitacji w postaci wejścia do 250 najlepszych filmów wszech czasów według użytkowników serwisu Internet Movie Database i jest po prostu jedną z najciekawszych pozycji grozy ostatnich lat.
Pierwsze prawo kina grozy – horror ma straszyć. Ale to jeszcze niekoniecznie czyni go naprawdę dobrym filmem. Horror, jak mało który gatunek, potrafi opowiadać o kondycji ludzkiej, o lękach nas dotyczących, dając świadectwo swoim czasom. Niemiecki ekspresjonizm zapowiadał Hitlera, kino grozy lat 50. wyrażało lęki związane z zimną wojną, „Świt żywych trupów” stanowił krytykę konsumpcjonizmu, J-horror dotykał zagubienia człowieka we współczesnym, zdominowanym przez technologię, świecie i tak dalej. Dopiero możliwość takiego odczytania filmu grozy wnosi go ponad horrorową sztampę.
„Pozwól mi wejść” to właśnie horror nawet nie tyle z podtekstem, co z jawnie narzucającą się interpretacją. Historia o dziewczynie-wampirze w gruncie rzeczy jest przejmującą opowieścią o samotności, odrzuceniu i poszukiwaniu zrozumienia i akceptacji. Akcja filmu toczy się w 1982 roku w osiedlu na przedmieściach Sztokholmu. Oscar jest 12-letnim chłopcem z rozbitej rodziny, nieśmiałym, wystraszonym, samotnym i wciąż upokarzanym przez rówieśników. Pewnym promyczkiem dla niego jest przybycie rówieśniczki, Eli, która wraz ze swym ojcem sprowadza się do jego bloku. Dziewczyna również wygląda na samotną, również sprawia wrażenie, jakby pragnęła, ale bała się kontaktu z innymi ludźmi. Co interesujące – na dwór wychodzi jedynie po zmroku, a dziwnym zbiegiem okoliczności spokojną dotychczas okolicą wstrząsają morderstwa połączone ze spuszczaniem z ofiar dużych ilości ich krwi…
Nietrudno więc domyślić się, że mamy do czynienia z opowieścią o wampirach. Reżyser filmu Tomas Alfredson zresztą ani nie próbuje tego zbytnio ukrywać, ani w jakiś sposób modyfikować powszechnie w kinie przyjętej wizji wampiryzmu. Nocni krwiopijcy potrzebują krwi, aby przeżyć, potrafią lewitować, słoneczne światło jest dla nich zabójcze, a ukąszenie powoduje przeniesienie „choroby” na kolejnego „zakażonego”. Alfredson nie robi wykładu, przyjmując, że współczesny widz to wszystko wie i w łatwy sposób będzie mógł połączyć fakty. A Eli, jak można się domyślić, jest właśnie niegdysiejszą ofiarą takiego ukąszenia. Dziś wie, na jaki koszmar sama jest wystawiona, więc swym ofiarom humanitarnie skraca męki…
„Pozwól mi wejść” zbudowany jest na sugestiach i niedomówieniach. Z drobnych, mistrzowsko przedstawionych scen tworzymy sobie wizję bohaterów i otaczającego ich świata. Oscar wbija nóż w drzewo, szepcząc „a teraz kwicz”, i wiemy, że w ten sposób wyobraża sobie zemstę na swych prześladowcach. Wystarczą kilkusekundowe sceny, abyśmy domyślili się, że zaganiana matka nie rozumie Oscara, a sympatyczny z pozoru ojciec jest alkoholikiem. W ten sposób ukazanych jest kilka dodatkowych postaci.
Postaci, które tworzą przerażające tło dla tej opowieści grozy. Opowieści, w której najstraszniejsze wcale nie są wampiry, ale przygnębiający, ponury świat sztokholmskich przemieści, w którym nieszczęśliwi ludzie prowadzą swą smutną egzystencję. Oscar nie jest zapewne wyjątkiem – być może wielu z dorosłych było kiedyś ofiarami opuszczenia, osamotnienia, a dziś swe ponure doświadczenie przenoszą na młode pokolenie. Wampiryzm jest tu nie – jak to zwykle w kinie bywało – alegorią seksualnego pożądania, lecz symbolem odrzucenia. Oscar, zraniony i nieszczęśliwy, garnie się do dziewczyny, bo jej krwawe potrzeby i nie mniej krwawe czyny są dla niego mniejszym złem niż koszmar, na jaki skazują go dorośli i rówieśnicy. A Eli przynajmniej może obdarzyć go jakąś formą przyjaźni i akceptacja – zwłaszcza że sama takowej akceptacji potrzebuje.
Alfredson perfekcyjnie oddaje klimat takiego świata. Film operuje właściwie tylko w kilku lokacjach – opuszczony, zaśnieżony plac zabaw przed blokiem, przejście podziemne, ponura szkoła, nie mniej ponure mieszkanie – przez co udaje się utrzymać bardzo sugestywny nastrój izolacji i samotności. Dialogi są skąpe, ale ukazujące smutek prowadzonego tu życia, brak perspektyw, brak nadziei.
Ale – gdy trzeba – reżyser potrafi też ukazać solidną scenę grozy, wcale nie stonowaną, krwawą, wyrazistą i porażającą. Dość niesamowite, że horrorowy debiutant ma takie wyczucie gatunku – doskonale wie, kiedy lepiej zadziała bezpośredniość i naturalizm, a kiedy lepszy efekt osiągnie dzięki niedomówieniu i sugestii. Bo przecież wiadomo, że boimy się najbardziej nie tego, co zobaczymy, ale tego, co potrafimy sobie wyobrazić. A finałowa scena grozy to prawdziwy majstersztyk zarówno koncepcji, jak i wykonania.
„Pozwól mi wejść” w pewnym sensie zachowuje strukturę otwartą, pozostawiającą pole do interpretacji dla widza. Kluczem wydaje się być postać tajemniczego „ojca” Eli. Kim jest? Prawdziwym ojcem? Opiekunem? A jeśli tym drugim – to co skłania go do poświęceń dla dziewczyny? A może on niegdyś był takim Oscarem, który wciąż spłaca swój dług wdzięczności? A jeśli tak – to czy motywacje Eli są na pewno szczere?
Alfredson pokazał, że nadal można nakręcić film grozy odbiegający od sztampy, sugestywny, intrygujący, ale nie wymagający wcale wielkich nakładów. Powraca wciąż pytanie – czemu w Polsce nikt tego nie potrafi? Ponure blokowiska mamy przecież nie gorsze niż w Sztokholmie. Próbował co prawda wykorzystać urok Śląska na potrzeby filmu grozy Lewandowski w „
Hienie”, ale w najlepszym razie można było uznać film za ambitną porażkę. Kiedy i my dorobimy się swojego Alfredsona?
Tak czy inaczej – skoro dystrybutorzy dali nam szansę, by przed remakiem obejrzeć pierwowzór, wstyd byłoby z niej nie skorzystać.
Dziękujemy za możliwość umieszczenia recenzji serwisowi Stopklatka.pl
Film wybitny. Swoją drogą warto by zaprezentować historię ze "zgłupionymi" podpisami w amerykańskim wydaniu - dowodzi ona, że w obecnych czasach problem w tłumaczeniach to nie tylko powszechnie krytykowani polscy dialogiści/napisowcy.