28 WFF: Dzień dziewiąty [„Padak”, Javier Rebollo „Martwy i szczęśliwy”, Naoko Ogigami „Kot do wynajęcia” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Przygody pewnej makreli, baśń o szczęśliwej śmierci i lektura obowiązkowa dla każdego kociarza – to dzień dziewiąty, przedostatni, na tegorocznym Warszawskim Festiwalu Filmowym.
28 WFF: Dzień dziewiąty [„Padak”, Javier Rebollo „Martwy i szczęśliwy”, Naoko Ogigami „Kot do wynajęcia” - recenzja]Przygody pewnej makreli, baśń o szczęśliwej śmierci i lektura obowiązkowa dla każdego kociarza – to dzień dziewiąty, przedostatni, na tegorocznym Warszawskim Festiwalu Filmowym.
„Padak” („Pa-dak pa-dak”), reż. Dae-hee Lee Spotkałem ludzi zachwyconych tym filmem. Przyznam, że poczułem się wówczas jak w rzeczywistości równoległej, bo mój „Padak” (notabene tytuł polski jest bez sensu, skoro oryginalne „Padak Padak”, będące imieniem ryby, ma znaczyć coś w rodzaju „Hop Hop”) był pełen błędów, fabularnych mielizn i elementów najzupełniej zbędnych. Ogólny zarys fabuły, czemuś silnie przywodzący na myśl „ Gdzie jest Nemo?”, jest prosty. Złowiona w morzu makrela przypadkiem trafia do akwarium niewielkiego baru, gdzie spotyka kilka różnych ryb, przedłużających sobie życie udawaniem trupów, gdy w pobliżu znajdą się potencjalni klienci. Towarzystwo siedzi tak sobie w akwarium i zabawiają zagadkami, byle jakoś zabić nudę i głód. Makrela jednak wprowadza pewien zamęt, bo jest zdecydowana uciec z niewoli i wrócić do morza, znajdującego się dosłownie kilka metrów od lokalu. Ryby wyśmiewają jej fanaberię, ale z czasem zaczynają się zastanawiać, że może jest w tym wszystkim jakiś sens, zwłaszcza że makrela ma parę ciekawych pomysłów. Odbiór filmu zakłóca jednak szereg elementów, które mocno psują seans i powodują, że historia w pewnym momencie zaczyna zauważalnie nużyć i po prostu irytować. Przede wszystkim zastanawia technika animacji. Wiele szczegółów jest tutaj świetnie dopracowanych (buty, narzędzia, kraby, rybie wnętrzności), ale wiele innych razi niechlujnością (ludzie poruszają się wyjątkowo sztywno, samochody wyglądają jak klepane ręcznie graty) bądź dziwną umownością (ryby niebędące bohaterami mają białe kulki zamiast oczu). Na to nakładają się sceny rozbijające linearność fabuły i dezorientujące widza kierowaniem akcji na inne tory, by po dłuższej chwili okazać się po prostu snem bądź retrospekcją, tak naprawdę niemal w ogóle pozbawioną znaczenia dla toku historii. Kilka takich zmyłek z powodzeniem rozprasza uwagę widza i budzi jego nieufność wobec dalszego biegu intrygi, utrudniając „wsiąknięcie” w opowieść i przejęcie się losem ryb. To ostatnie zresztą staje się wręcz niemożliwe w końcowej części filmu, bowiem część głównych bohaterów niespodziewanie wykazuje osobliwy relatywizm moralny (głównie w kwestii konsumpcji płetwiastych towarzyszy), zaś ryby grające główne skrzypce… w ogóle przestają grać skrzypce. Finał tej opowieści, może i zawierający parę uniwersalnych mądrości i cennych życiowych porad, jest tak oderwany od tego, co powszechnie przyjęło się uznawać za happy end (bądź jego brak), że trudno doprawdy docenić zamysł reżysera i uznać seans za wart poświęconego czasu. Zwłaszcza że w środek fabuły zostały wrzucone trzy zbędne, absurdalnie przeciętne piosenki, oparte na odmiennej animacji (generalnie rysowanej kredkami) i z grubsza dublujące informacje podane normalnym, bezpiosenkowym trybem. Javier Rebollo ‹Martwy i szczęśliwy›EKSTRAKT: | 50% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Martwy i szczęśliwy | Tytuł oryginalny | El muerto y ser feliz | Reżyseria | Javier Rebollo | Zdjęcia | Santiago Racaj | Scenariusz | Lola Mayo, Javier Rebollo, Salvador Roselli | Obsada | Valeria Alonso, Roxana Blanco, Lisa Caligaris, Jorge Jellinek, Carlos Lecuona, Vicky Peña, Fermí Reixach, José Sacristán | Rok produkcji | 2012 | Kraj produkcji | Argentyna, Francja, Hiszpania | Czas trwania | 92 min | Gatunek | dramat | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
„Martwy i szczęśliwy” („El muerto y ser feliz”), reż. Javier Rebollo To miło, kiedy przynajmniej reżyser jest przeświadczony o powołaniu do życia dzieła skończenie idealnego i znaczeniowo głębokiego. Zawszeć to o jedną zadowoloną osobę więcej. Bo pozostali mogą mieć problemy z przezwyciężeniem narastającej podczas seansu nudy i przygniatającego zmęczenia pretensjonalną fabułą, bezskutecznie próbującą przekonać widza, że reżyser jest geniuszem absurdu i groteski na miarę – dajmy na to – Pythonów. Sam w sobie film ma umiarkowanie prostą fabułę. Umierający na raka były zabójca kupuje od pielęgniarki paczkę morfiny i rusza swoim leciwym autem w długą podróż po Argentynie, za towarzyszkę mając zabraną po drodze przypadkową kobietę. I tak sobie jadą od wioski do wioski, borykając się z brakiem morfiny i z biegiem czasu lądując we wspólnym łóżku. Działania bohaterów i ich rozmowy objaśniane są natomiast przez narratorkę, która w ramach opartego na absurdzie humoru z lekkim wyprzedzeniem podaje treść dialogów bądź opisuje zdarzenia w sposób jawnie sprzeczny z rzeczywistością (przykładowo basen, w którym mają się chętnie kąpać nastolatki, tak naprawdę pełen jest wyłącznie emerytów). Jeśli jednak konwencja taka potrafi momentami bawić przez pierwsze pół godziny, to im bliżej napisów końcowych, tym mocniej tego typu powtórki zaczynają budzić znużenie. Sytuację pogarsza zbyt silne rozwleczenie niektórych grepsów, a także ewidentny brak pomysłu na wiele scen, które są tak nijakie, że aż przykro się je ogląda. Szczęście w nieszczęściu, że film jest mniej więcej spójny stylistycznie i większość zabiegów jest zamierzona i wpleciona w fabułę z godną podziwu konsekwencją, jak na przykład sceny zupełnie pozbawione dźwięku czy momenty, gdy bohater zaczyna wymieniać zabite przez siebie osoby. Na dodatek „Martwego i szczęśliwego” można traktować nie tylko jako film drogi, ale również jako pewnego rodzaju metaforę albo wręcz konfabulację, bowiem całkiem możliwe, że cała wyprawa, a może nawet i zawód zabójcy, były tylko wytworem umysłu bohatera, tak naprawdę leżącego w agonii gdzieś na OIOM-ie. Zaś co do przesłania fabuły – reżyser proponuje potraktowanie swojego filmu jako baśni o szczęśliwej śmierci, jeśli taka w ogóle jest możliwa. Inna sprawa, że Rebollo całkiem serio rzucił na spotkaniu autorskim, że „Martwy i szczęśliwy” to film rozrywkowy, przeznaczony dla widzów o mniej wyrafinowanych gustach, bowiem wedle niego opowieść zawiera wszystko, co najważniejsze – samochody (cóż z tego, że stare i awaryjne), kobiety (dzierlatkami to z pewnością one nie są), broń (sęk w tym, że nie strzelającą) i przygodę (bardzo umiarkowaną jak na mój gust). Z drugiej strony może rzeczywiście jest to jakiś klucz do odbioru filmu, zaś ja najzwyczajniej w świecie jestem zbyt wyrafinowany, żeby dobrze się bawić oglądając historię nudną, pustą i pretensjonalną. Naoko Ogigami ‹Kot do wynajęcia›„Kot do wynajęcia” („Rentaneko”), reż. Naoko Ogigami Lektura obowiązkowa dla każdego kociarza. Absolutne „must see”. Film nieprawdopodobnie ciepły i sympatyczny, a do tego cudownie zagrany przez Mikako Ichikawę, aktorkę o niesamowicie plastycznej twarzy. Mieszkająca gdzieś na uboczu samotna dziewczyna, do której od dzieciństwa lgną koty, zarabia na życie prowadząc ich wypożyczalnię. Chadza w pobliże dużego osiedla z wózeczkiem pełnym ślicznych, zadbanych futrzaków i stara się znajdować osoby samotne i nieszczęśliwe, by zaproponować im małego, mruczącego przyjaciela, który zapełni „dziurę w sercu”. Gdy nie pracuje, śni jakieś zwariowane historie (na przykład z kategoryzacją kotów według klas ekskluzywności), krząta się po mieszkaniu marząc o poznaniu jakiejś bratniej ludzkiej duszy i wyobraża sobie, jak wyglądałaby jej praca, gdyby zajmowała się czymś innym, niż wypożyczaniem kotów. „Kot do wynajęcia” to prześliczna, mocno nasączona ciepłym humorem historia o znajdowaniu jasnych stron w życiu i otwieraniu trapionego cierpieniem serca dla malutkiego zwierzęcego przyjaciela, który swoim oddaniem i bezinteresownym uczuciem przepędzi precz smutek i wniesie do życia odrobinę radości, tak niezbędnej do ponownego osiągnięcia pogody ducha. I nawet jeśli w tej krzepiącej, pełnej przesłodkich kociaków opowieści można znaleźć kilka drobnych minusów (ładne, acz zbędne, pomniejszone kadry z kotami, troszkę zbyt mechaniczna konstrukcja fabuły, oparta na powtarzających się blokach wypożyczenie-wyobrażona praca-wizyta faceta przebranego za starą babę-powrót do wypożyczającego oraz lekko przeciągnięte zakończenie), to w najmniejszym stopniu nie rzutują one na ogólną wymowę filmu i na jego odbiór. Ogląda się go bowiem po prostu świetnie, z niegasnącym uśmiechem na twarzy.
|