Seans filmowy nosi zawsze cechy podglądactwa, ale tym razem miałem nie tylko wrażenie podglądania intymnych przeżyć drugiej osoby - przez całkowicie wiarygodne oddanie stanu psychicznego dzieci, zobaczyłem na ekranie samego siebie z dzieciństwa. Seans zmienił się dla mnie w tym momencie w bardzo osobiste przeżycie. Być może właśnie z tego powodu najważniejszymi bohaterami "Tylko razem" wydają mi się dzieci.
Bez egoizmu i dogmatów
[Lukas Moodysson „Tylko razem” - recenzja]
Seans filmowy nosi zawsze cechy podglądactwa, ale tym razem miałem nie tylko wrażenie podglądania intymnych przeżyć drugiej osoby - przez całkowicie wiarygodne oddanie stanu psychicznego dzieci, zobaczyłem na ekranie samego siebie z dzieciństwa. Seans zmienił się dla mnie w tym momencie w bardzo osobiste przeżycie. Być może właśnie z tego powodu najważniejszymi bohaterami "Tylko razem" wydają mi się dzieci.
Lukas Moodysson
‹Tylko razem›
"Tylko razem" (Tillsammans) jest drugim pełnometrażowym filmem Lukasa Moodyssona. Wielka szkoda, że wciąż nie trafił na nasze ekrany debiutancki film Moodyssona, "Fucking Åmål" [Amal] (prezentowany w Polsce przy okazji kilku festiwali pod tytułem "Pokaż, że mnie kochasz"). Debiut szwedzkiego reżysera był znakomicie przyjęty na całym świecie. Zdobył m.in. nagrody na festiwalach w Londynie, Berlinie, Karlovych Varach i przysporzył swojemu twórcy tytułu jednego z najbardziej obiecujących młodych reżyserów w Europie. Kto nie miał szczęścia obejrzeć debiutu Moodyssona, ma obecnie okazję zapoznać się z twórczością tego reżysera przy okazji jego nowego filmu. Na szczęście "Tylko razem" jest wolne od "syndromu drugiego filmu" i potwierdza duży talent Moodyssona jako reżysera i scenarzysty prostych, wiarygodnych historii.
Trzon fabuły jest prosty i jego streszczenie nie zepsuje nikomu przyjemności z seansu - kobieta w średnim wieku, po kolejnej kłótni z mężem decyduje się opuścić go i wraz z dziećmi zamieszkać w kilkuosobowej komunie (akcja filmu toczy się w połowie lat 70). Kobieta trafia w sam środek zastałych układów między członkami komuny, przechodzącymi najróżniejsze kryzysy i bezwiednie staje się katalizatorem szeregu nowych sytuacji. Już w tym krótkim streszczeniu trudno nie dojrzeć podobieństw do "Idiotów" Larsa von Triera. Wrażenie to pogłębia jeszcze metoda realizacji filmu. Podobnie jak w "Pokaż, że mnie kochasz", Moodysson posługuje się quasi-dokumentalnym stylem kręcenia materiału, pozornie nie przykładając większej uwagi do estetyki strony wizualnej filmu. Kamera ma tutaj śledzić ludzi i wydarzenia, bez przyciągania uwagi widza do zbędnych ozdobników. Podobnie jak twórcy z kręgu Dogmy, Moodysson kładzie nacisk na ujęcia "z ręki", zaskakuje nagłymi ruchami kamery, wykorzystuje światło zastane i usprawiedliwione akcją źródła muzyki, a co pewien czas zaskakuje ekstremalną zmianą ogniskowej obiektywu. Wszystkie te elementy kojarzymy już z filmami von Triera i jego kolegów.
Jednak "Tylko razem" w gruncie rzeczy nie jest filmem pokrewnym produkcjom von Triera. Brak u Moodyssona tej ostentacji w stosowaniu odmiennych metod realizacji. Jeśli kamera jest prowadzona "z ręki", widz nie ma problemu ze śledzeniem akcji i nie odczuwa dyskomfortu związanego z brakiem stabilności obrazu (standardowy problem w produkcjach Triera, doprowadzony do kuriozum przez Robbie Mullera w "Tańcząc w ciemnościach"). Brak tutaj też dystansu do postaci, widocznego zawsze u duńskiego reżysera. Moodysson wyraźnie sympatyzuje ze swoimi bohaterami, jakby chciał powiedzieć, że po prostu wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy popełniamy błędy, które później trzeba naprawiać. (W tym świetle, wśród ′dogmatyków′, Moodyssonowi bliższy od Triera jest raczej Thomas Vinterberg.) "Tylko razem" zostało nakręcone na zwykłej taśmie filmowej, co również ułatwia odbiór, w porównaniu z produkcjami kręconymi na cyfrowym wideo. Przyznam, że po mękach, do jakich zmuszał widzów ostatnio Trier, ten wybór ze strony Moodyssona przyjąłem z dużą ulgą.
W "Tylko razem" wszystkie zagadnienia techniczne filmu wydają się stać na drugim planie. Moodysson koncentruje się na stanie psychicznym prezentowanych postaci i, w moim odczuciu, w bardzo wiarygodny sposób rozgrywa problematyczne sytuacje między bohaterami. Interesująca jest koncepcja równoległego prowadzenia zbliżonych wątków wśród postaci dorosłych i wśród dzieci (nowe kontakty, kwestia szczerości w związku, umiejętność rezygnacji z egoistycznych pobudek). Co ciekawe, w odróżnieniu od typowego filmowego ujęcia tematu, ostatecznie to dzieci są u Moodyssona postaciami tragicznymi. Dorośli jakby naturalnie zdają sobie sprawę z tego, że wszystko się zmienia i wszystko da się przeżyć. Ich deklaracje polityczne/światopoglądowe wydają się bardzo umowne, a wytyczone granice jakby świadomie sztuczne i śmieszne (telewizja tak, Coca-Cola nie). Dzieci dopiero wchodzą w ten świat i przy poważnym traktowaniu wszystkiego, co widzą, otoczenie wydaje się im niezrozumiałe, pozbawione logiki, frustrujące. Z obserwacji dorosłych wynika przecież, że nie ma nawet sensu wdawać się w żadne związki z innymi, skoro nigdzie wokół nikt nie jest w nich szczęśliwy. Mało tego, nikt nie jest w nich nawet szczery. Można w tym miejscu zarzucić filmowi, że sam temat nie jest nadzwyczaj oryginalny, ale Moodysson prezentuje go w sposób na tyle świeży i chwilami z tak ciekawej (dziecięcej) perspektywy, że całość ogląda się z dużym zainteresowaniem.
Film Moodyssona jest dla mnie kolejną produkcją w ciągu ostatnich lat, w której dziecięcy aktorzy przeczą twierdzeniu, że dzieci nie potrafią zagrać subtelnych scen. W zeszłym roku szokująco dojrzałą rolę zaprezentował Haley Joel Osment w "Szóstym zmyśle′. Kilka miesięcy później widzieliśmy na polskich ekranach "Dzieci niebios" Majida Majidi, z bodaj najbardziej poruszającymi rolami dziecięcych aktorów, jakie dane mi było w życiu oglądać. Dziecięcy aktorzy Moodyssona (Emma Samuelsson, Sam Kessel, Henrik Lundstrom) są kolejni na tej liście. Sceny, w których dzieciaki odgrywały zamknięcie, zakłopotanie, brak zrozumienia, czy brak szczerości wydawały mi się niespotykanie wiarygodne. Poziom naturalizmu ich aktorstwa nadał filmowi zupełnie nowego wymiaru. Seans filmowy nosi zawsze cechy podglądactwa, ale tym razem miałem nie tylko wrażenie podglądania intymnych przeżyć drugiej osoby - przez całkowicie wiarygodne oddanie stanu psychicznego dzieci, zobaczyłem na ekranie samego siebie z dzieciństwa. Seans zmienił się dla mnie w tym momencie w bardzo osobiste przeżycie. Być może właśnie z tego powodu najważniejszymi bohaterami "Tylko razem" wydają mi się dzieci. Bez nich film straciłby wiele atutów i szereg zaskakująco prawdziwych, przejmujących scen.
Duże brawa dla Moodyssona również za umiejętność mówienia o ważnych sprawach w lekki sposób. W "Tylko razem" roi się od niespodziewanie zabawnych scen, co ożywia raczej standardowe rozgrywki między dorosłymi i wszędzie poza zakończeniem wydaje mi się trafnym rozwiązaniem. Samo zakończenie, jak na kaliber prezentowanych problemów, odebrałem jednak jako zbyt lekkie i proste. W ostatecznym rozrachunku poszczególni dorośli przeszli w filmie po prostu kolejną fazę kolejnego związku. Ich lekcja z tych historii jest taka, że egoizm nigdzie nie prowadzi, a w relacji z drugim człowiekiem konieczny jest kompromis. Dzieci, w moich oczach najważniejsze postacie w filmie, nadal są pozostawione same sobie. Choć widzą bezsens zachowania dorosłych, nadal nie mają szans na zrozumienie co się wokół wydarzyło i co z tego wynika. Jedynym pocieszeniem jest to, że najwyraźniej na chwilę kończą się wokół nich drastyczne sytuacje, których nie rozumieją. Odbieram to rozwiązanie jako czysto doraźne. Na szczęście tylko nieznacznie osłabia ono dobry, wiarygodny film.