Wizualna rewolucja i scenariuszowy regres - oto jak można podsumować komputerowe zjawisko “Sky Kapitan i świat jutra”. Dostajemy olśniewający wizję, która okazuje się wyłącznie zbiorem zer i jedynek, technologicznym oszustwem uznającym się za sztukę filmową. Warstwa fabularna tymczasem atakuje zlepkiem klisz lepiej lub gorzej złączonych w całość. Dlaczego więc ten cyfrowy chaos potrafi w niektórych momentach naprawdę bawić?
Cyfrowy koktajl przygody retro
[Kerry Conran „Sky Kapitan i świat jutra” - recenzja]
Wizualna rewolucja i scenariuszowy regres - oto jak można podsumować komputerowe zjawisko “Sky Kapitan i świat jutra”. Dostajemy olśniewający wizję, która okazuje się wyłącznie zbiorem zer i jedynek, technologicznym oszustwem uznającym się za sztukę filmową. Warstwa fabularna tymczasem atakuje zlepkiem klisz lepiej lub gorzej złączonych w całość. Dlaczego więc ten cyfrowy chaos potrafi w niektórych momentach naprawdę bawić?
Kerry Conran
‹Sky Kapitan i świat jutra›
EKSTRAKT: | 50% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 60,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Sky Kapitan i świat jutra |
Tytuł oryginalny | Sky Captain and the World of Tomorrow |
Dystrybutor | Vue Movie Distribution |
Data premiery | 26 listopada 2004 |
Reżyseria | Kerry Conran |
Zdjęcia | Eric Adkins |
Scenariusz | Kerry Conran |
Obsada | Gwyneth Paltrow, Jude Law, Giovanni Ribisi, Michael Gambon, Ling Bai, Angelina Jolie |
Muzyka | Ed Shearmur |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | USA, Wielka Brytania, Włochy |
Czas trwania | 107 min |
WWW | Strona |
Gatunek | akcja, przygodowy, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Twórcy filmowi, często zupełnie nieświadomie, raczą widzów niezbyt wesołymi pomysłami ucharakteryzowanymi na rozrywkową błahostkę. “Sky Kapitan...” zastanawia nie od strony treści, ale pod względem technicznego ujęcia sztuki i wirtualnej iluzji, tak plastycznej i szczegółowo opracowanej. Komputery potrafią stworzyć już całą rzeczywistość filmową, łatwo więc o pytanie: w jaki jeszcze sposób cyfrowa ułuda może nas oszukać? Rewolucje nadchodzą w każdej dziedzinie, także w kinie. Produkcja Conrana wyraźnie aspiruje do pozycji przełomu w kwestii technicznej realizacji filmu. Upodabnia się do komputerowego kolażu: sztuka powstała w wyniku łączenia znanych już elementów. Dlatego otrzymujemy naprawdę niesamowity obraz z wplecionymi weń kliszami kina przygodowego. Wszystkie krajobrazy, budynki, maszyny, cały świat, w którym poruszają się bohaterowie, został stworzony w wielkiej mocy komputerach. Możliwe, że skoncentrowano się na detalach filmowej rzeczywistości i dlatego nie pokuszono się już o oryginalność także w sferze scenariuszowej. Gdyby scalić wspaniałą wizję z nowatorskimi pomysłami, otrzymalibyśmy coś więcej niż cyber-ewenement. A tak...
Kiedy mija pierwszy zachwyt nad oprawą tej błahej historii, pojawia się zainteresowanie treścią, która jednak okazuje się kombinacją znanych chwytów i motywów klasycznego kina przygodowego. Wiele scen natychmiast nasuwa na myśl tytuł z jakiego została zaczerpnięta. Wynurzanie się statku-samolotu Sky Kapitana z wody na zarośniętej wyspie do złudzenia przypomina fragmenty “Imperium kontratakuje” na planecie Dagobah. Mroczny Nowy Jork wystylizowany jest na batmanowskie Gotham City. Dużo też w filmie Conrana zapożyczeń z komiksu, a całość utrzymana jest w konwencji lat dwudziestych, trzydziestych. Ten melanż powinien irytować, ponieważ trudno akceptować film, który tworzą ścinki z innych produkcji. Jednak natężenie podobnych cytatów przekracza naturalną barierę i przeobraża się w zabawną przygodę z przymrużeniem oka. Odnoszę wrażenie, że Conran chciał złożyć hołd staremu kinu przygodowemu, nie pozbywając się jednocześnie ironicznego uśmieszku wobec miałkości i bzdurnego nieprawdopodobieństwa użytych przez siebie motywów. Szkoda, że nie do końca mu się to udało. Przy pozytywnym nastawieniu można na “Sky Kapitanie...” dobrze się bawić, ale brak zaskoczeń i nachalność reżysera odbierają filmowi lekkości. Niektóre sceny są tak pompatyczne, że aż trącą pastiszem. Ciekawe, czy Conran osiągnął taki efekt świadomie.
Widz zostaje wrzucony w środek wyeksploatowanej do granic historii. W niewyjaśnionych okolicznościach znikają naukowcy, a Nowy Jork atakują ogromne roboty i latające maszyny. Za wszystkim podobno stoi tajemniczy Totenkopf. Kiedy normalne służby nie dają sobie rady z uciążliwym problemem, zostaje wezwany jedyny w swoim rodzaju, odważny, pomysłowy Sky Kapitan o twarzy Jude’a Lawa. Wszyscy widzowie mogą odetchnąć z ulgą, bo teraz na pewno nie dojdzie do zagłady świata. Zwłaszcza, że główny bohater motywowany jest przez zdecydowane kobiety, takie jak dziennikarka Polly Perkins, ceniąca swój aparat fotograficzny bardziej od własnego życia, i Franky Cook, twarda jak skała pani kapitan, grana przez Angelinę Jolie jak Larę Croft do kwadratu. Do galerii postaci, które tak jak cały film, złożone są niczym Frankenstein z fragmentów, dochodzi wynalazca Dex z kompleksem Q, naukowego geniusza z serii Jamesa Bonda, potrafiącego przerobić zapałki na śmiercionośną broń. Gdyby nie drobne, charakterystyczne cechy dodane do każdego bohatera i starania plejady znanych aktorów, sklonowane postacie nie zdołałyby zdobyć sympatii widza, stanowiącej element kluczowy przy odbiorze tego typu filmu. Na szczęście, aktorzy wystawieni na pastwę blue boxu poradzili sobie naprawdę dobrze. Trudno zarzucać im sztywniactwo, kiedy podobna postawa wpisana jest w konwencję, jaką wybrał Conran. Dodatkowo, przygoda nabiera blasku retro, wystylizowanej na lata dwudzieste, wciąż mrugającej do widza. Na pewno zirytują się ci, którzy takiego notorycznego mrugania nie tolerują.
Jakkolwiek, przez większość czasu projekcji widz nie analizuje płytkiej fabułki, a skupia swoją uwagę na zachwycaniu się wykreowaną w całości w pracowniach Industrial Light and Magic bogatą scenerią. Warto przyjrzeć się bliżej temu nietypowemu, filmowemu mutantowi ze względu na subtelne w barwach kadry, lekko, przyjemnie dla oka rozmazany, zmiękczony obraz. Towarzyszą mu płynne, symboliczne przejścia między kolejnymi ujęciami, układające się w po prostu ładną całość. I jak w związku z tym sklasyfikować “Świat jutra”? Z jednej strony to kpina, sztuczna mozaika komputerowych efektów, wyłamująca się ze świata X muzy. Z drugiej jednak, wyłom, który już pozostanie, transformujący film w rodzaj innej, bardziej plastycznej sztuki. Trudno mówić o rewolucji, kiedy mamy do czynienia jedynie z przeobrażeniem wizualizacji pomysłów twórców, a nie ze zmianą jakości w ogóle. Zadziwia też zjawisko umieszczenia w tym ułudnym światku, historii, której fundamenty tkwią w czasach, kiedy nie myślało się o komputerach robiących filmy. Komputer robiący film? Aż echa Orwella usłyszałam...
Piękny jest ten “Sky Kapitan...”(nie mam tu na myśli Jude’a Lawa). Zachwyca poetyką obrazu. Jednocześnie myślę, że jest brzydki, bo pod względem scenariusza oferuje odbitkę. A przecież odwieczna prawda mówi, że prawdziwe piękno znajduje się we wnętrzu. Conran zrobił film-zagadkę - nie wiemy co chciał osiągnąć. Pośmiać się ze starych filmów akcji? Przypomnieć je? Skoncentrować uwagę widza na technicznej stronie swojej produkcji? Lepiej odrzucić te zastanowienia. Potraktujcie “Sky Kapitana i świat jutra” jako sympatyczną, lekko przykurzoną rozrywkę, a będziecie się dobrze bawić.