Jeśli macie ochotę na niezwykle zabawny film o pozytywnym przesłaniu, który po namyśle okazuje się niezwykle inteligentnym i głębokim spojrzeniem na ludzkie słabości, życiowe doświadczenia, czyli po prostu na życie – nie możecie przegapić w kinach „Bezdroży” Alexandra Payne’a.
Konrad Wągrowski
Cudowny Pinot, pieprzony Merlot
[Alexander Payne „Bezdroża” - recenzja]
Jeśli macie ochotę na niezwykle zabawny film o pozytywnym przesłaniu, który po namyśle okazuje się niezwykle inteligentnym i głębokim spojrzeniem na ludzkie słabości, życiowe doświadczenia, czyli po prostu na życie – nie możecie przegapić w kinach „Bezdroży” Alexandra Payne’a.
Alexander Payne
‹Bezdroża›
EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Bezdroża |
Tytuł oryginalny | Sideways |
Dystrybutor | CinePix |
Data premiery | 4 lutego 2005 |
Reżyseria | Alexander Payne |
Zdjęcia | Phedon Papamichael |
Scenariusz | Alexander Payne, Jim Taylor |
Obsada | Paul Giamatti, Thomas Haden Church, Virginia Madsen, Sandra Oh, M.C. Gainey |
Muzyka | Rolfe Kent |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | USA, Węgry |
Czas trwania | 123 min |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat, komedia, przygodowy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Jak udowodnił to już Curtis Hanson w „Cudownych chłopcach”, aby stworzyć kino drogi, niekoniecznie trzeba wyprawiać bohaterów w jakąś długą podróż. Czasem wystarczy pozwolić im po prostu trochę pokręcić się po jakiejś malowniczej okolicy, nigdy zbyt daleko nie oddalając się od domu. Tym tropem poszedł Alexander Payne w filmie nie do końca słusznie nazwanym po polsku „Bezdroża”.
Filmowa twórczość Payne’a nie jest w Polsce zbyt znana poza znakomitym „Schmidtem” sprzed dwóch lat z rewelacyjną rolą Jacka Nicholsona. Ale nawet ten film furory nie zrobił. Szkoda, bo Payne ma ogromny dar – potrafi tworzyć filmy bardzo dowcipne o interesującej fabule, wraz z drugim dnem i zbiorem ważnych obserwacji o ludziach. „Bezdroża”, podobnie jak „Schmidt”, są tego doskonałym przykładem.
Fabułą „Sideways” jest wyprawa dwóch nie pierwszej już młodości mężczyzn w kalifornijskie winnice. Jack za tydzień się żeni i chce jeszcze przed żeniaczką zaszaleć. W założeniu mają jeździć po winnicach i degustować ich produkty, ale Jack ma ochotę przed ślubem jeszcze spróbować zakazanego wkrótce owocu. Ma też inny cel – chce jakoś rozruszać swego przyjaciela i organizatora tej wyprawy Milesa, który od rozwodu z żoną jest pogrążony w depresji.
Miles i Jack nie są (podobnie zresztą jak Walter Schmidt z poprzedniego filmu Payne’a) przykładami spełnionego „American Dream”. To ludzie koło 40-tki, raczej przegrani w zmaganiach z życiem. Jack jest aktorem, który niegdyś grywał w serialach telewizyjnych (gra go Thomas Hayden Church w Polsce znany doskonale z charakterystycznej roli mechanika Lowella z serialu „Skrzydła”), ale obecnie już z trudem znajduje małe rólki w reklamówkach, choć nadal stara się odcinać kupony od dawnej, niewielkiej co prawda, ale jednak sławy. W tej chwili jedyną nadzieją dla niego jest małżeństwo z dobrze sytuowaną Christine. Miles (Paul Giamatti) jest szkolnym nauczycielem, ale ma większe ambicje. Napisał kilkusetstronicową powieść, możemy domyślać się, że bardzo osobistą, i pragnie ją opublikować. Problem w tym, że nikt tak naprawdę wydać jej nie chce. Miles jest także bardzo załamany odejściem żony, choć minęły już dwa lata. Obydwaj nie są bardzo atrakcyjni, nie mają też najlepszych widoków na przyszłość. Nie wiążą też z wyprawą do winnic wielkich planów życiowych – ot, urlop pozwalający się odprężyć i skosztować dobrych win. Miles jest ich wielkim znawcą. Po drodze napotkają jednak dwie kobiety – kelnerkę Mayę (Virginia Madsen) i pracownicę winnicy Stephanie (Sandra Oh). Jack jest spiritus movens – podoba mu się Stephanie, ale uważa, że z kolei związek z Mayą dobrze by zrobił jego przyjacielowi – ona, podobnie jak Miles, jest koneserem win.
I tak to się toczy – od winnicy do winnicy, od rozmowy do rozmowy, od wieczornego pijaństwa do porannego kaca, od romansu do chwil otrzeźwienia. Choć z powyższego opisu może to nie wynikać, film jest niezwykle zabawny. W obecnym okresie atrofii komedii, nazwałbym „Bezdroża” jednym z najśmieszniejszych filmów ostatnich lat. Ogromna w tym zasługa Thomasa Hadena Churcha, który twórczo rozwija swoje emploi Lowella ze „Skrzydeł”. Jego postać ma tendencję do ciągłego wpadania w tarapaty, z kolei Miles w swym zagubieniu staje się wzruszająco groteskowy. Bawią błyskotliwe dialogi, do łez doprowadza ze śmiechu scena, gdy Jack wpada nad ranem do motelowego pokoju całkiem nagi, pogoniony przez zazdrosnego męża, śmiejemy się, gdy Miles chcąc się upić w trybie natychmiastowym wylewa na siebie zawartość naczynia, do którego wypluwali testowane wino klienci winiarni. Na koniec otrzymujemy coś w rodzaju happy endu i rozchodzimy się do domów w poczuciu, że zobaczyliśmy kolejny przykład pogodnego inteligentnego kina niezależnego z pozytywnym przesłaniem w stylu „Powrót do Garden State”. Tak będzie dopóki nie zaczniemy się nad filmem głębiej zastanawiać. Bo „Bezdroża” są filmem, który powraca do nas godziny po seansie.
Bohaterów uważamy za sympatycznych – ale dlatego, że oglądamy wydarzenia z ich punktu widzenia. Później przypominamy sobie scenę, gdy Miles zdobywa pieniądze na ich wypad. Robi to w sposób niezbyt elegancki – łącząc przestępstwo i krzywdzenie bliskiej osoby. Ich wyprawa więc od początku zbudowana jest na niemoralnych podstawach i w gruncie rzeczy zdradzanie swej narzeczonej przez Jacka jest tylko prostą tego konsekwencją. Milesowi kibicujemy, ale gdy sobie przypomnimy jego rozpaczliwą rozmowę telefoniczną z żoną, spędzanie czasu z pismami pornograficznymi, gdy życiowa szansa otwiera się przed nim otworem, bierność, niezdecydowanie i ciągłe użalanie się nad sobą, zdajemy sobie sprawę, jak bardzo żałosną w sumie jest postacią. Śmiejemy się oczywiście, gdy Jack zostaje znokautowany przez wściekłą Stephanie. Później jednak pomyślimy o tym, że nie była to prosta sitcomowa scena, lecz wyraz furii ciężko zranionej kobiety, w niełatwej sytuacji życiowej, która zaczęła wiązać z Jackiem duże nadzieje (sceny, w których Jack doskonale sobie radzi z dzieckiem Stephanie, są również nieprzypadkowe). Stawia to samego Jacka w naszych oczach w dużo gorszym świetle. A jego przerażenie na myśl o tym, że mogłoby nie dojść do ślubu z powodu zagubienia obrączek, to wbrew pozorom też nie komediowa scena. To dowód, w jak w gruncie rzeczy rozpaczliwej sytuacji życiowej znajduje się Jack.
Co z tego wszystkiego wynika? Ano to, że Miles i Jack nie są w gruncie rzeczy sympatycznymi facetami, przeciw którym sprzysięgły się życiowe okoliczności. To nieudacznicy, którzy sami schrzanili swoje życie. Charakterystyczne dla nich jest to, że choć ze swoim życiem sobie nie radzą, mają bardzo dobre rady dla przyjaciela. I to naprawdę są słuszne rady – Jack ma całkowitą rację, uważając, że Miles powinien poważnie zainteresować się Mayą, Miles też ma słuszność, przekonując Jacka, że romanse na kilka dni przed ślubem mogą na niego sprowadzić tylko kłopoty (i sprowadzają). Ale dla siebie nie mają już tak dobrych rozwiązań, a co gorsza dobrych rad też słuchać nie chcą. Dużo lepiej na tym tle wypadają kobiety – Maya i Stephanie. Choć równie są doświadczone przez życie, widać, że czegoś się nauczyły i wiedzą, czego szukają. A że nie zawsze znajdują? Bywa.
Nie wiemy, czy cała ta historia czegokolwiek nauczy Jacka i Milesa – możemy się obawiać, że jednak nie. Niedopowiedziana końcówka daje nam nadzieję, że coś jednak z tego wyniknie, ale nie możemy mieć pewności. Gdyby Payne zdecydował się na rezygnację z ostatniej sceny, film byłby dużo bardziej pesymistyczny, ponury i może przejmujący. Ale, podobnie jak w „Schmidtcie”, reżyser nie decyduje się zaskoczyć widza tak przygnębiającym zakończeniem.
Wspaniałym pomysłem artystycznym jest umieszczenie akcji filmu wśród kalifornijskich winnic. Wina stają się dodatkowym bohaterem, widz może się wiele o nich dowiedzieć (wszystkie wina do filmu dobierał sam reżyser). Ale mówienie o winach dla zamkniętych w sobie bohaterów jest sposób na mówienie o sobie samych. We wspaniałej rozmowie Milesa z Mayą przez cały czas nie pada żadne osobiste zdanie, oni bez przerwy mówią tylko o winach. A jest to jednocześnie miłosny flirt i osobiste wyznania. Scenariuszowe mistrzostwo, ten dialog trzeba usłyszeć koniecznie.
Aby uzyskać wiarygodną wymowę, Payne zrezygnował z gwiazd w obsadzie (o rolę Jacka starał się George Clooney), stawiając na aktorów z drugiej ligi. Sprawili się znakomicie. Nominowany do Oscara Church gra, jak wspomniałem, bardzo dobrą rolę, ale nie odbiegającą od jego dotychczasowego dorobku, mocno przypominając Lowella. To da mu szansę w przyszłości na udaną karierę aktora charakterystycznego. Znakomity w swej rozdartej postaci, śmieszącej, budzącej sympatię i współczucie jest Giamatti. Dobrze prezentuje się kanadyjska Koreanka Sandra Oh, prywatnie żona reżysera. Ale największym zaskoczeniem jest Virginia Madsen, również nominowana do Oscara. Aktorka, znana z ról pięknych dziewczyn w kiepskich horrorach, wydaje się rozpoczynać nowy rozdział swej kariery. Jej postać w oszczędny sposób pokazuje niezwykłą dojrzałość i życiowe doświadczenie. Doskonała rola.
Payne nie ocenia swych bohaterów. Nie krytykuje, ani nie usprawiedliwia. On im po prostu współczuje. Ale w ten sposób osiąga zamierzony efekt – refleksję u widza, która może przerodzić się w zastanowienie nad własnym życiem. Bo często tak bywa, że rozwiązanie bywa na wyciągnięcie ręki (Miles kocha wina, Maya kocha wina, winnice są wokół nich) – tylko dostrzeżenie go, wyzwolenie się z narzuconych sobie samemu więzów, staje się najtrudniejszym wyzwaniem. Choć „Bezdroża” są filmem drogi, nie mamy pewności, że jak to bywa w kinie tego typu, podróż staje się symbolem drogi bohaterów do zrozumienia samych siebie. Być może, tak jak to widzimy w filmie, powrócili oni do punktu początkowego, niczego nie wynosząc ze swych doświadczeń. A może nie. I ta niejasność, pozostawienie decyzji widzowi, staje się również wielkim atutem znakomitego filmu Alexandra Payne’a.