„Zakochana Jane” to sprawnie zrealizowana mieszanka motywów fabularnych z najbardziej znanych powieści Austen i hipotez dotyczących życia angielskiej pisarki. Nieźle zagrany film Juliana Jarrolda nie przynosi jednak rewolucji w świecie austenowskich opowieści z ekranu, pozostając zgrabną i przyjemną dla oka rozrywką z cyklu kina kostiumowego.
Klątwa pieniądza
[Julian Jarrold „Zakochana Jane” - recenzja]
„Zakochana Jane” to sprawnie zrealizowana mieszanka motywów fabularnych z najbardziej znanych powieści Austen i hipotez dotyczących życia angielskiej pisarki. Nieźle zagrany film Juliana Jarrolda nie przynosi jednak rewolucji w świecie austenowskich opowieści z ekranu, pozostając zgrabną i przyjemną dla oka rozrywką z cyklu kina kostiumowego.
Julian Jarrold
‹Zakochana Jane›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Zakochana Jane |
Tytuł oryginalny | Becoming Jane |
Dystrybutor | Best Film |
Data premiery | 14 września 2007 |
Reżyseria | Julian Jarrold |
Zdjęcia | Eigil Bryld |
Scenariusz | Kevin Hood, Sarah Williams |
Obsada | Anne Hathaway, James McAvoy, Julie Walters, James Cromwell, Maggie Smith, Joe Anderson, Laurence Fox, Helen McCrory |
Muzyka | Adrian Johnston |
Rok produkcji | 2007 |
Kraj produkcji | USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 120 min |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Nie można traktować filmu o Jane Austen jako biografii, dlatego też bezcelowym byłoby doszukiwanie się błędów w wykorzystanych przez Jarrolda teoriach historycznych. Autorka „Dumy i uprzedzenia” żyła na przełomie XVIII i XIX wieku, toteż mamy na jej temat niewiele pewnych informacji, w dodatku pochodzących z nielicznych źródeł. Thomas Lefroy, irlandzki prawnik, który jest obok Austen głównym bohaterem filmu, pojawia się w tekstach dotyczących życia pisarki, ale znawcy często nie zgadzają się w sprawie charakteru jego znajomości z Jane. Jedna z popularniejszych teorii głosi, że autorka pozostała do końca życia wierna swojej wielkiej miłości do Lefroya, którego nie mogła poślubić ze względu na niechęć jego rodziny do dziewczyny niezamożnej, w dodatku z inklinacjami do zarabiania piórem. Z tej właśnie teorii skorzystali twórcy „Zakochanej Jane”. W ten sposób powstał film mało nowatorski, trochę zbyt poprawny, ale za to wiarygodnie odzwierciedlający postać legendarnej pisarki taką, jaką chcieliby widzieć ją czytelnicy i widzowie. To portret oglądany przez pryzmat książek, które stworzyła.
Twórcy postanowili poruszać się po bezpiecznym terenie, czyli nakręcić melodramat, historię o niespełnionej miłości, film rozwijający fabuły z ekranizacji powieści Austen, szkoda tylko, że w znanym kierunku. Można to uznać za zwyczajne pójście na łatwiznę i zrzucenie odpowiedzialności za powodzenie produkcji na barki aktorów. Wokół castingu do roli tytułowej było głośno, zwłaszcza w środowisku wielbicieli prozy Austen. Wybrana w końcu śliczna Anne Hathaway wzbudziła sprzeczne reakcje. Bo Amerykanka, bo inny akcent, bo za ładna, bo za mało doświadczona, bo to, bo tamto. Oczywiście wszystkie zarzuty są zupełnie na miejscu, nie zmienia to jednak faktu, iż Hathaway stanęła na wysokości zadania i choć można marudzić, że Jane znana była z siły intelektu, a nie urody, to aktorka postarała się na tyle, by można było uwierzyć w jej postać. Hathaway to gwiazdka zazwyczaj bardzo nijaka, której z rzadka udaje się przełamać ten wizerunek. Jako Austen momentami pokazuje, że naprawdę potrafi grać, choć i tak blednie w porównaniu z prawdziwą gwiazdą filmu Jarrolda: James McAvoy otrzymał nagrodę BAFTA dla najbardziej obiecującego brytyjskiego aktora i na pewno było to słusznie przyznane trofeum. Jako niesforny, niezwykle błyskotliwy Thomas Lefroy zamyka większość emocji w prostej mimice i gestach. Tworzy nowy model romantycznego bohatera, który przekonuje swoją przemianą i nie jest niepotrzebnie wyidealizowany, a pozostaje krnąbrny, niejednoznaczny, zabawny, za chwilę smutny. To na nim i dopiero w drugiej kolejności na Hathaway trzyma się obraz Jarrolda.
Relacja między głównymi bohaterami to oczywiście najważniejszy składnik filmu, ale na pierwszy plan przepychają się również wątki z tła fabularnego. Właśnie w takich momentach najlepiej widać, jak twórcy nie podejmują żadnego z nich, trzymając się kurczowo miłosnych rozgrywek w duchu Austenowskich powieści. Dlatego w filmie pojawia się początkowa duma i uprzedzenie niczym między Elizabeth Bennet a panem Darcym, kwestia finansowych i klasowych różnic mocno podkreślanych w „Perswazjach”, sytuacja kobiet pozostawionych na łaskę mężczyzn w systemie majoratu, zwłaszcza widoczna w „Rozważnej i romantycznej”. Do tego nietrudno zauważyć, że wiele wątków powieściowych w „Zakochanej Jane” zostało przedstawionych na opak, by poprzeć teorię dotyczącą historii zawartych w książkach Austen – ich bohaterki zawsze spełniają swoje miłości, odwrotnie niż protagonistka filmu Jarrolda. Zresztą zdanie na temat szczęśliwych zakończeń symbolizujących tęsknoty samej pisarki pada nawet pod koniec filmu z ust Hathaway.
‘Mordo ty moja!’
Cytaty z książek Austen zręcznie powplatano do fabuły filmu, aktorzy grają jak z nut, oglądamy ładne widoczki angielskiej prowincji. Teoretycznie wszystko jest jak trzeba, ale jednak coś zgrzyta. „Zakochana Jane” to dzieło, niestety, wtórne, bo zamiast wykorzystać swobodę scenariuszową, nieograniczoną żadną powieścią, i wybrać inną ścieżką do opisania osobowości pisarki, twórcy skupiają się na tym, co znają. Problem w tym, że widzowie też to już znają, i chociaż w ogólnym rozrachunku film Jarrolda wydaje się niezwykle przyjemny, subtelny, a czasem nawet trafny, to jednak pozostaje w kategorii kina straconej szansy. Ciekawy wątek postrzegania kobiety-pisarki jako skandalistki zostaje tu tylko lekko nakreślony na przykładzie Ann Radcliffe, podczas gdy portret kobiety, jaki prezentuje Austen w swoich powieściach, jest wielowymiarowy, ironiczny i fascynujący, dlatego nadawałby się idealnie na filmowe rozwinięcie.
Temat, który wiąże się z głównym wątkiem romantycznym, ale jednocześnie od niego trochę odchodzi, wprowadzając nieco świeżości i uniwersalności do filmu, to pieniądze. Postrzegane nie w wymiarze statusu społecznego przekreślającego małżeństwa z miłości między osobami o różnej sytuacji finansowej (choć taki punkt widzenia jest nawet bardziej wyeksponowany), ale jako czynnik napędzający świat, którego brak doprowadza do zgaszenia sił intelektualnych i zabicia uczuć. W obecnej kulturze materialnej ten temat nabiera dużego znaczenia, przybliżając jednocześnie odległe czasy naszej epoce. I chociaż kwestia pieniędzy – w nieco innym ujęciu niż w wizji autorów ekranizacji powieści Austen – popycha bohaterów do działania bądź warunkuje ich bierność oraz krąży złowieszczo nad całą fabułą filmu, to w większości nie wybija się wystarczająco ponad inne, znane wątki.
Natomiast jeżeli popatrzeć na „Zakochaną Jane” jak na romans, wszyscy wielbiciele gatunku trafią na niezły kąsek. Wtórny, ale sympatyczny i nie tak radośnie wyidealizowany. Przedstawiający miłość, może niespełnioną, ale żywą, funkcjonującą jako wspomnienie. Podobnie sentymentalny obrazek często wystarcza, by po wyjściu z kina poczuć się usatysfakcjonowanym i rozluźnionym. Pytanie tylko, dlaczego tak barwna postać jak Jane Austen dostała wzruszający, ale wciąż tylko niezły melodramat.